Kłodzko dla zuchwałych

Miesiąc po kapitulacji Niemiec na Polskę znów ruszyły obce czołgi. Tym razem było to wojsko czechosłowackie, które w lecie 1945 roku pod bokiem potężnej Armii Czerwonej postanowiło zająć zbrojnie kęs terytorium Rzeczypospolitej.

Aktualizacja: 21.06.2015 07:17 Publikacja: 19.06.2015 02:00

Na zachodniej rubieży kraju w maju 1946 roku nadal należało strzec niedawnych zdobyczy

Na zachodniej rubieży kraju w maju 1946 roku nadal należało strzec niedawnych zdobyczy

Foto: PAP

Gdyby 10 czerwca 1945 roku, miesiąc po przejściu Armii Czerwonej, ktoś z mieszkańców Kudowy albo Polanicy zachował był jeszcze aparat fotograficzny, być może doczekalibyśmy się kadru ikonicznego jak ten z wyłamywanym 1 września szlabanem: bazaltowej kostki w Głuchołazach zrytej przez gąsienice czołgów, trzymającej się na jednym kołku blachy z orłem na stacji kolejowej Lewin Kłodzki, zdemolowanej nastawni torów. Tego dnia bowiem na ziemie Śląska Opolskiego, administrowane od kilku tygodni przez Warszawę, wkroczyły czechosłowackie czołgi i piechota, posuwając się na Kłodzko i Racibórz.

Z braku zdjęć kronikarzom pozostaje przywołanie kilku najbardziej malowniczych z perspektywy 70 lat epizodów: w Chałupkach grupa żołnierzy zdemolowała stację kolejową, rozbrajając przy okazji strażników i kolejarzy, zrywając flagi i szyldy, zatrzymując lokomotywy. W Zabełkowie polskim milicjantom pozrywano biało-czerwone opaski, pobito ich i wyrzucono z posterunku.

Batalionowi piechoty czechosłowackiej, wspieranemu przez dwa plutony zmotoryzowane, można było w ciągu następnych kilku dni przyglądać się z domów na przedmieściach Raciborza. Mapy upstrzone nikomu dotąd nieznanymi miejscowościami, często od kilku dopiero dni posiadającymi oficjalną polską nazwę – Owsiszcze, Łopacz, Roszków – studiowano uważnie na Kremlu i w sztabie XXII Korpusu Armii USA.

Przepychanka na kładce

Skala działań w tej niewypowiedzianej wojnie była oczywiście groteskowo lokalna: do rangi czechosłowackich sukcesów urosło wystawienie posterunków w Chałupkach i Krzyżanowicach, rewizje osobiste i konfiskaty żywności przeprowadzane na mostach przez Odrę w Łopaczu i Zabełkowie, uruchomienie placówki celnej.

„Posuwanie się Czechów odbywa się bardzo powolnie. Jestem przekonany, że zjawienie się wojska lub umundurowanych oddziałów straży przemysłowej skłoni ich do opuszczenia zajętego terenu" – meldował 15 czerwca pełnomocnik polskiego rządu na okręg dolnośląski Stanisław Piaskowski. Nie był to więc czechosłowacki blitzkrieg, a i polska „kontrofensywa" nie przypominała bitwy na Łuku Kurskim: ot, 14 czerwca na sporne tereny zaczęły zjeżdżać grupy Straży Przemysłowej i „wypychać" patrole czechosłowackie. Obyło się bez ofiar w ludziach: z obu stron trzaskały nie salwy, lecz szwy i guziki, zrywano opaski, flagi i szyldy.

Potencjalnie konflikt czerwcowy mógł mieć jednak skalę dużo większą: decyzje po obu stronach podejmowano nie na szczeblu plutonów, lecz armii i rządów. 2 czerwca szef sztabu armii czechosłowackiej gen. Bohumil Boček wydał dowódcy okręgu Brno tajną instrukcję zobowiązującą go do „przekroczenia przedwojennych granic Republiki", a konkretnie – zajęcia regionu Głubczyce–Koźle–Racibórz i węzła kolejowego Głuchołazy.

Kiedy do „ofensywy" czechosłowackiej już doszło, 12 czerwca rząd polski zagroził Pradze „daleko idącymi konsekwencjami", a marszałek (od miesiąca) Michał Rola-Żymierski niezwłocznie zmobilizował 1. Korpus Pancerny, nakazując mu (rozkaz nr 00336) zajęcie „rubieży Prudnik–Cieszyn", od Wałbrzycha po Rybnik rozpoczęła się koncentracja polskiej piechoty i artylerii. Według informacji czechosłowackiego wywiadu polskie oddziały 15 czerwca planowały „marsz na kierunkach: Frysztat, Doubrava, Karwina, Bohumin, Cieszyn Zachodni".

Były to w sporej części działania pozorowane. Zachowane źródła – meldunki operacyjne kierowane do sztabów, relacje pełnomocników rządu czy depesze wicewojewody śląskiego Stefana Węgierowa – niewiele są w stanie oddać z klimatu tamtych wydarzeń, nietrudno jednak dojść do wniosku, że nie był on zbyt malowniczy. W scenie szarpaniny na stacji Chałupki czy na kładce w Łopaczu trudno byłoby obsadzić, nawet przy nieograniczonym budżecie PISF, George'a Clooneya z „Obrońców skarbów", nie sposób też sobie wyobrazić w tej scenerii Clinta Eastwooda ze „Złota dla zuchwałych".

Graczom z obu stron marzyły się nie podboje, lecz kilkukilometrowe korekty granic oferujące korzyści strategiczne, komunikacyjne lub gospodarcze: przepychano się w nadziei na uzyskanie dostępu do portu na Odrze w Koźlu (Czesi) lub kilku szybów w Karwinie (Polacy), na węgiel na przedpolach Rybnika lub zabezpieczenie obniżenia Bramy Morawskiej. Ale w sytuacji, gdy wszystkim buzowała jeszcze w żyłach adrenalina, gdy obie strony pamiętały zajęcie Zaolzia, a historycy na usługach władzy przenosili spór wstecz do czasów Brzetysława i Mieszka, Kazimierza Wielkiego i Fryderyka – emocje sięgały zenitu.

Ofensywa i kontrofensywa w czerwcu 1945 roku stanowiły najpoważniejszy, lecz niejedyny z kilku incydentów, jakie miały miejsce w pierwszych kilkunastu powojennych miesiącach. Dziś warto im się przyjrzeć, by zdać sobie sprawę, jak płynna była w tym czasie sytuacja na całym pograniczu polsko-czechosłowackim, od Żytawy i Bogatyni po Orawę i Spisz. Historię piszą oczywiście zwycięzcy, oni też wytyczają granice – tyle że w 1945 roku cholernie trudno było się zorientować, kto do nich naprawdę należy. Na razie więc na całym łuku bogatym w węgiel, rudy metali i biedermeierowskie wille trwał gorączkowy ruch.

Stawianie słupów

Pradze nie brakowało w tych sprawach inicjatywy: animowała Komitet Łużycki w Budziszynie, który słał do prezydenta Benesza i Stalina memoriały w sprawie zachowania narodu łużyckiego („stwierdziliśmy, że memoriał był zredagowany i wydany w Pradze" – pisze do Warszawy 5 lipca 1945 roku ówczesny korespondent wojenny Edmund Osmańczyk), wspierała etnografów nawołujących do „oswobodzenia ludu Ślężan na Górnym Śląsku" oraz Ondrę Łysohorskiego, poetę i działacza komunistycznego, autora elementarza „narodu laskiego", który zamieszkiwał ponoć ziemię cieszyńską i czadecką, szykowała też plany operacyjne. Ale też z Pragi bliżej w Karkonosze niż z Warszawy.

W ówczesnej propagandzie gloryfikującej „powrót ziem piastowskich do macierzy" na wszelkie sposoby rozgrywano motyw „wbijania słupów". Nie zabrakło go również przy okazji przepychanek polsko-czechosłowackich: 12 czerwca 1945 roku Krajowa Rada Narodowa nakazała w odpowiedzi na akcję strony czechosłowackiej „ustawić wszędzie wzdłuż granicy z południowym sąsiadem – z wyjątkiem odcinka nadolziańskiego – słupy graniczne".

Im dłużej jednak przyglądać się konfliktowi Pragi i Warszawy, tym bardziej przypomina on raczej zapasy w błocie. W żadnym chyba regionie Ziem Odzyskanych nie krzyżowało się tyle interesów co w regionie Kłodzka, Raciborza i Cieszyna.

Przepychających się piechociarzy i fizylierów polskich oraz czechosłowackich rozdzielały jednostki sowieckie, które zajęły przecież Śląsk Opolski jako pierwsze. O kilkadziesiąt kilometrów stały jednostki amerykańskie, dolinami usiłowały przemknąć na zachód rozproszone oddziały Wehrmachtu, tysiące Niemców czekały na wysiedlenie, tysiące wysiedlonych już Polaków tłoczyły się na dworcach.

Po polskiej stronie granicy zbierały się pierwsze grupy ocalałych Żydów podążających najkrótszą drogą – przez Pragę i Wiedeń – na Bliski Wschód; po czechosłowackiej szły lasami oddziały NSZ. Kurierzy, dipisi i rozdzieleni małżonkowie wędrowali między Wschodem a Zachodem, w cieniu opadającej coraz niżej żelaznej kurtyny, właśnie przez Bramę Morawską, o której zabezpieczenie tak troszczył się generał Boček.

Marzenia o Wielkiej Czechosłowacji

Geografia historyczna zawdzięcza regionowi Śląska Opolskiego, Opawskiego i Cieszyńskiego wiele habilitacji, granice zmieniały się tu bowiem od zawsze: poszczególni książęta piastowscy coraz chętniej wchodzili w orbitę Przemyślidów, z czasem ogromna większość tych ziem znalazła się w granicach Korony św. Wacława i stan ten utrzymał się po przejęciu jej przez Habsburgów.

Dopiero podczas XVIII-wiecznych wojen śląskich północna, bogatsza, część ziem śląskich znalazła się pod kontrolą rosnących w siłę Prus i dla niejednego historyka czechosłowackiego o bardziej nostalgicznej dyspozycji pokój berliński z 1742 roku ma rangę niemal rozbioru kraju.

Trzeba było jednak romantycznej gorączki, by między Opawą a Kłodzkiem rozpocząć poszukiwanie wiosek mówiących skażonym dialektem małopolskim lub morawskim – i Wielkiej Wojny 1914 roku, by pojawiły się myśli o ułożeniu granic zgodnie z kryterium narodowościowym. Przed rozpoczęciem konferencji wersalskiej żądano dla Pragi okolic dzisiejszej Jeleniej Góry, nowo powstałej Czechosłowacji przyznano jednak ostatecznie z terytorium II Rzeszy zaledwie skrawek ziemi w okolicach Hlučína.

Kwestię zasadniczej rewizji granicy niemiecko-polskiej i niemiecko-czechosłowackiej podjęto na alianckich salonach dyplomatycznych w roku 1940. W czasie gdy Wehrmacht wkraczał do Paryża, a potem do Kijowa, były to rozważania utopijne. Dodatkowo komplikował je fakt, że Warszawa i Praga mówiły wprawdzie jednym głosem o „przedłużeniu wspólnej granicy kosztem Niemiec", jednak nie rozwiązywało to w żaden sposób sprawy Zaolzia...

Sytuacja zaczęła się jeszcze bardziej komplikować od chwili, gdy okazało się, że o przebiegu granic w Europie Środkowej decydować będzie przede wszystkim Kreml. Dla Rzeczypospolitej oznaczało to utratę Kresów: Praga znacznie później zdała sobie sprawę, że nie ma co liczyć na zachowanie Rusi Zakarpackiej, była to dla niej również strata bez porównania mniej znacząca terytorialnie i emocjonalnie, zyskiwała jednak dzięki niej dodatkowe punkty, gdy mowa była o „rekompensatach na Zachodzie". Tu zaś rozstrzygać mieli po trosze etnografowie, ale przede wszystkim ołówek Stalina.

W polskich podręcznikach często reprodukowany jest fragment mapy, na którym dokonany czerwoną kredką podpis generalissimusa kwituje „przyznanie" Polsce Szczecina; w czechosłowackich encyklopediach równie często pojawia się jednak sporządzona przezeń podczas spotkania na Kremlu z Beneszem 18 grudnia 1943 „korekta mapy", na mocy której w granicach Czechosłowacji znaleźć się ma Racibórz...

W maju 1945 roku sytuacja przedstawia się następująco: sowieckie komendantury wojenne przekazują polskiej administracji kontrolę nad kolejnymi powiatami dolnośląskimi, Czechosłowacy nie ukrywają, że chcą przynajmniej Kłodzka i Raciborza, a Polacy mają nadzieję na zachowanie Zaolzia. Wszyscy zaś czekają na Poczdam: to tam przesądzony ma być przebieg granic europejskich.

W lecie 1945 roku wydawały się one niezwykle płynne: smacznym tego dowodem są plany snute w tym czasie przez organizację społeczną Sdruženi za správedlive hranice ČSR. Jeśli wydaje nam się, że nasi południowi sąsiedzi wyprani są z marzeń w rodzaju tych o Polsce od morza do morza, Wielkiej Serbii czy România Mare, warto wspomnieć, że stowarzyszenie to domagało się Wielkiej Czechosłowacji w pierścieniu rzek z granicami na Cisie, Dunaju, Rabie, Łabie, Sprewie, Elsterze, Odrze i Wiśle. Czeski Śląsk, Spisz, Orawa? Bagatela: Wielka Czechosłowacja miała uzyskać kawałek Węgier, tereny na przedmieściach Wiednia i „słowiański korytarz", prowadzący przez Austrię do Jugosławii.

Takie fantazje mogli snuć publicyści i politycy kawiarniani. Warto natomiast zdawać sobie sprawę, że dla mieszkańców pasa pogranicznego sytuacja pozostawała w najwyższej mierze niepewna co najmniej przez kolejny rok, jeśli nie dłużej. Oznacza to, że kilkadziesiąt tysięcy ludzi z żywą, bo wczorajszą, pamięcią wojny światowej żyło w oczekiwaniu kolejnego wkroczenia obcych wojsk.

Podczas działań zbrojnych w 1945 roku nie było ofiar w ludziach. Do walk pozycyjnych nie doszło i później, choć po obu stronach granicy polsko-czechosłowackiej odnotowano po kilka niewyjaśnionych zgonów i zaginięć żołnierzy patrolujących okolicę. Wszędzie jednak panowała atmosfera zagrożonego atakiem przedpola: prace nad kopaniem okopów podjęto po stronie polskiej na największą skalę w styczniu roku 1946, kiedy to zygzakowata linia przecięła tereny od Pilszcza do Bobołuszek.

Jeszcze w listopadzie 1946 roku, kiedy w najlepsze trwały prace komisji międzyrządowej negocjującej traktat o przyjaźni, w zamarzającym gruncie wykopano i oszalowano kilka kolejnych zwróconych w stronę czechosłowacką strażnic.

Mniejsza jednak o okopy: granicę polsko-czechosłowacką stale przechodziły grupy żołnierzy, konfiskując „po drugiej stronie" urządzenia przemysłowe, maszyny i samochody (w tym celowała strona czechosłowacka) bądź żywy inwentarz, zapasy ziarna i ziemniaków (tu przodowali wygłodzeni Polacy). To pierwsze było bardziej dotkliwe dla gospodarki (strona czechosłowacka szczególnie łakomie zerkała na fabrykę elektrod w Raciborzu), to drugie – dla zwykłych ludzi, często bitych. Po obu stronach granicy dzień w dzień dokonywane były aresztowania pod fikcyjnym lub prawdziwym zarzutem szpiegostwa: co jakiś czas na mostach przez Odrę dochodziło, zwykle pod nadzorem wojsk sowieckich, do wymiany jeńców.

Palenie flag

I flagi: motyw wywieszania kolejnych barw przez mieszkańców podbijanego miasta jest stary jak świat, na Śląsku Opolskim jednak, jak pisze Piotr Pałys, mieszkańcy wielu, zwłaszcza morawskich, wiosek naprawdę mieli na podorędziu trzy flagi – trójkolorową, dwukolorową i czerwoną – wywieszane w zależności od okoliczności, szczególnie latem 1945 roku. Pal diabli zmiany barw, gorzej, że obie strony, polska i czechosłowacka, upodobały sobie publiczne palenie znalezionych podczas rewizji flag „przeciwnika", co, choć bezkrwawe, pozostawia fatalny osad.

Politycy nie studzili tych emocji: przeciwnie, podgrzewali je jak mogli. Podczas Tygodnia Ziem Odzyskanych zorganizowanego w lecie 1945 roku w Kłodzku wiceprzewodniczący KRN, przedwojenny polityk endecki Stanisław Grabski zapewnia, że „rząd polski nie dopuści, aby dla szowinistycznej fantazji czechosłowackiej Polacy zmuszeni byli do ponownej poniewierki". „Przyłączymy Kłodzko do Czechosłowacji!" – grzmi w tym samym czasie na kontrmanifestacji premier Czechosłowacji, komunista Zdenek Fierlinger...

Daje do myślenia przywiązanie obu stron sporu granicznego do przedwojennych koncepcji. W swoich działaniach na forum dyplomatycznym, usiłując przekonać międzynarodową opinię publiczną do korekty granicy, Czesi, wyczerpawszy argumenty historyczne, gospodarcze i obronne, sięgali do retoryki, którą posługiwał się ćwierć wieku wcześniej podczas sporów o przyszłość Śląska Lloyd George: Polakom należałoby odebrać tamtejsze ziemie, ponieważ... po prostu na nie nie zasługują. „Polacy nie są zdolni do administrowania powierzonymi im tymczasowo ziemiami Górnego Śląska", stwierdza w jednej z rezolucji utworzona „na uchodźstwie" w Czechach Slezna Narodni Rada hlučinska a ratibořska, zaś w witrynie księgarni w centrum Pragi wisi w tym samym czasie wielka mapa Śląska, nad którą wyciągają się szponiaste łapy: polska i niemiecka.

Stale też, przynajmniej w najgorętszym lecie 1945 roku, powraca postulat, by na terenach spornych urządzić... referendum. Polskie służby graniczne donoszą o przerzucaniu na tereny „pod polską administracją" i wręczaniu mieszkańcom deklarującym narodowość czechosłowacką lub morawską „czystych" przedwojennych metryk czechosłowackich. Nie był to jedynie pomysł władz centralnych: do Pragi co rusz docierają emisariusze deklarujący – jak Karel Kocur, dyrektor szkoły podstawowej w położonych „po polskiej stronie" Bobołuszkach – gotowość zbierania podpisów za przyłączeniem ziem do czechosłowackiej macierzy.

Przede wszystkim jednak uderza – szczególnie, gdy pamiętamy propagandę PRL, piętnującego z ogniem „wyczyn sanacyjnej kliki pułkowników", jakim było zajęcie Zaolzia – jak powszechne okazuje się w Polsce w roku 1945 przekonanie, że ten skrawek ziemi po Ostrawicę i Frysztat jest naszemu krajowi „należny".

„Nigdy nie zrzekniemy się zaolziańskiego Śląska" – grzmi pod koniec września tamtego roku Radio Katowice i nie jest to lapsus dziennikarski: jeszcze w marcu 1945 roku podczas spotkania w Krakowie przedstawicieli komunistycznego Rządu Tymczasowego z Radą Odbudowy Śląska Michał Rola-Żymierski nie ma złudzeń w kwestii przebiegu granicy, posługując się przewrotnie argumentem „jałtańskim": „Skoro Śląsk Cieszyński jest w swej większości polski, to według tej reguły, jaką stosujemy na wschodzie, musi on przypaść Polsce, a nie Czechom" – deklaruje.

Tego przywiązania strony polskiej do Zaolzia – i to niezależnie od rozmieszczenia ostatecznie na tym terenie administracji czechosłowackiej – świadoma była również Praga. W instrukcjach udzielanych negocjatorom władze czechosłowackie podkreślają stale, że nie należy tej kwestii w żaden sposób wiązać z kwestią Śląska Cieszyńskiego – w miarę upływu miesięcy i po niepowodzeniu „ofensywy na Kłodzko" coraz bardziej świadome są jednak, że przy stole negocjacyjnym kwestie te przyjdzie powiązać i że kompromis dokona się nie tyle w trybie „wymiany spornych terenów", ile „wzajemnej rezygnacji z ambicji".

Korytarz przez Głuchołazy

Tak się też stało: po konferencji w Poczdamie w sierpniu 1945 roku, po pełnym irytacji tajnym orędziu Stalina skierowanym do prezydentów Polski i Czechosłowacji z lipca 1946 roku, w którym wezwał do jak najszybszego uregulowania spornych kwestii, przede wszystkim jednak wobec nadciągania zimnej wojny i zwierania szeregów mowy już nie było o zmianach granic.

Układ o przyjaźni między Polską a CSRS negocjowano – z zaciśniętymi zębami – zimą z 1946 na 1947 rok. Nawet jednak podpisując go 10 marca 1947 roku, obie strony zastrzegły, że szczegółowy przebieg granicy w okolicach Kłodzka i Cieszyna będzie jeszcze „przedmiotem późniejszych negocjacji".

Nie tyle negocjacje, ile martwy pokój trwał przez kolejnych dziesięć lat z okładem. Dopiero w lecie 1958 roku Praga i Warszawa zamknęły spory graniczne w porozumieniu zatwierdzającym, jak stwierdza jego litera, „historyczne granice" – z różnych jednak czasów: na Śląsku Cieszyńskim – z roku 1920, na Spiszu – z roku 1924, na Śląsku Opolskim – „linię graniczną [czechosłowacko-niemiecką] z roku 1938" z kosmetycznymi, zdroworozsądkowymi korektami.

I tylko niejako na pamiątkę żarliwej retoryki sporów granicznych z pierwszej połowy XX wieku został nam... korytarz: nadal czynny odcinek czechosłowackiej linii kolejowej nr 292 od Šumperku do Opawy biegnący przez polskie Głuchołazy.

—współpraca Małgorzata Urbańska

W pracy nad artykułem korzystałem m.in. z książki Piotra Pałysa „Czechosłowackie roszczenia graniczne wobec Polski 1945–1947" (Wydawnictwo WAW, 2007) oraz Pawła Szymkowicza „Polsko-czechosłowacki konflikt graniczny na odcinku Śląska Opolskiego i Opawskiego w latach 1945–1947" (Instytut Śląski, 2002)

Plus Minus
„Przyszłość”: Korporacyjny koniec świata
Plus Minus
„Pilo and the Holobook”: Pokojowa eksploracja kosmosu
Plus Minus
„Dlaczego umieramy”: Spacer po nowoczesnej biologii
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Małgorzata Gralińska: Seriali nie oglądam
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„Tysiąc ciosów”: Tysiąc schematów frajdy
Materiał Partnera
Polska ma ogromny potencjał jeśli chodzi o samochody elektryczne