All Inclusive, czyli wielkie żarcie

Dla jednych obciach, dla drugich sposób na wypoczynek z dziećmi lub szansa na łatwy seks. Tych drugich jest więcej, bo z roku na rok wyjazdy all inclusive cieszą się coraz większym wzięciem.

Aktualizacja: 22.08.2015 14:15 Publikacja: 21.08.2015 04:37

Animacja w pięknych (tunezyjskich) okolicznościach przyrody. „Guli guli guli ram zam zam....”

Animacja w pięknych (tunezyjskich) okolicznościach przyrody. „Guli guli guli ram zam zam....”

Foto: GODONG/BSIP/AFP

Każdy dzień zaczyna się tak samo. W drodze na śniadanie trzeba rzucić ręcznik na leżak jak najbliżej basenu lub kilku drzew zasadzonych w betonie. Miejscówka zajęta? Można się oddać porannej orgii spożywczej. Na dobry początek omlety i naleśniki. Bo choć wokół stoły zawalone jedzeniem, to i tak wszystkich ciągnie tam, gdzie trzeba odstać swoje, zanim kucharz obsłuży kolejkę.

Potem jajecznica zrobiona pół godziny temu, leżakująca jako bladożółta maź w metalowym pojemniku z przykrywką. Obok w takich samych naczyniach białe kiełbaski, jajka na twardo, parówki. Są też frytki, ryba gotowana na parze i pieczony kurczak, gdyby ktoś miał ochotę zacząć dzień od obiadu.

Obsługa nieustannie uzupełnia sery, wędliny, jogurty, pieczywo, owoce, desery – słodkie bułki, budyń i lody w trzech smakach. Wszystko popijane ciemną lurą przypominającą kawę tylko dzięki nazwie. Alternatywą są kolorowe soki robione z nie wiadomo z jakich owoców, nalewane z butli z kranikiem. Goście obstawiają się kilkoma wypełnionymi po brzegi talerzami, często zdarza się smakosz, np. wyjadający żółtka z jajek.

Żeby porzucić ten cały teatr, potrzebne byłoby mnóstwo silnej woli, przecież wszystko opłacone. Poza tym jedzenie to świętość, nic nie może się zmarnować, nie zostawia się resztek na talerzu. W końcu pochodzimy z kraju kultury stołu.

Wczasy typu „wszystko w cenie", bo tak właśnie tłumaczy się skrót all inclusive (którego wielu rodaków nie jest w stanie prawidłowo wypowiedzieć), mają zaskakującą historię. Za wynalazcę wypoczynku z pełnym wyżywieniem i wypełnionego zabawą uważa się Geralda Blitza, belgijskiego szlifierza diamentów, podróżnika i mistrza piłki wodnej. Na pomysł wpadł w 1950 roku, gdy w podnoszącej się po wojnie Europie niewielu ludzi myślało o urlopach.

Początki all inclusive przypominały obóz harcerski. Blitz w małej wiosce na Majorce postawił kilka namiotów z demobilu i zaprosił znajomych olimpijczyków z rodzinami. Posiłki jadano pod gołym niebem, a czas wypełniały gra w piłkę, pływanie i ćwiczenie jogi, której Belg był wielkim zwolennikiem.

Wszyscy świetnie się bawili, a dla Blitza organizowanie takich urlopów stało się pomysłem na życie. Postanowił tworzyć wakacyjne wioski nad Morzem Śródziemnym, w których goście mieli się cieszyć wolnością i towarzystwem. Wymyślił też kilka zasad, które miały służyć tym celom: nieużywanie pieniędzy, mówienie wszystkim na „ty", jadanie przy wspólnych dużych stołach, chodzenie w strojach kąpielowych i pareo. Każdy jadł, kiedy miał na to ochotę, i korzystał z zajęć, które mu odpowiadały.

Z czasem namioty zastąpiono słomianymi chatkami, a paryskie biuro powołanej przez Blitza organizacji Club Méditerranée zaczęło przeżywać oblężenie. Co roku odmawiano tysiącom chętnych. Spartańskie warunki podobały się milionerom.

Jednym ze stałych klientów był Edmond de Rothschild, który wsparł przedsięwzięcie swoją fortuną i po 15 latach istnienia firma zrobiła woltę o 180 stopni. Wioski zamieniły się w luksusowe kompleksy bungalowów z restauracjami, miniklubami dla dzieci, butikami i dyskotekami.

Inni szybko poszli śladem Blitza i Rotschilda. Pierwsze ekskluzywne hotele z ofertą all inclusive zaczęły przyjmować gości na Karaibach na przełomie lat 70. i 80. Moda szybko rozlała się na kontynentalną Europę i północną Afrykę.

Teraz na takie wakacje można pojechać niemal wszędzie i z każdym biurem, a hotelarze prześcigają się w pomysłach, jak przyciągnąć turystów.

Wypoczynek all inclusive pojawił się na polskim rynku na samym początku XXI w., a masową skalę osiągnął około dziesięciu lat temu. Szacujemy, że teraz to około 70 proc. naszej ogólnej sprzedaży – mówi Piotr Henicz, wiceprezes zarządu Biura Podróży ITAKA. – Z roku na rok coraz więcej klientów wybiera tę formę wypoczynku, obecnie każdy region musi mieć w swoim portfolio ofertę all inclusive – wtóruje mu Artur Rezner, kierownik działu handlowego i marketingu TUI.

Na wyjazdy all inclusive decyduje się ponad 60 proc. tych, którzy lecą do Hiszpanii, i dziewięciu na dziesięciu turystów wybierających się do Turcji. To w tym roku – obok Grecji – ulubiony kierunek amatorów takiego wypoczynku. Jeszcze niedawno dużym powodzeniem cieszyły się Tunezja i Egipt, ale po czerwcowym zamachu na plaży w kurorcie Susa turyści boją się tam jeździć.

Dziewięć posiłków dziennie

All inclusive to wypoczynek adresowany do ludzi, którzy szukają wygody, a nie przygód. Najczęściej wyjeżdża się z rodziną. – All uprawia się głównie z dziećmi, bo one mają nieustanną chęć na jedzenie i picie – mówi Ania, ekonomistka pracująca w marketingu, która regularnie wyjeżdża na takie wczasy z dwiema córkami. – Nie chodzi jedynie o to, żeby zjeść i wypić, ale też by wbić hipnotyzujący wzrok w pana barmana i z otwartą z niedowierzania buzią patrzeć, jak spełniają się życzenia (one cola, please), nie musieć sprzątać pozostawionych na stoliku kubeczków i móc zamawiać co chwila lody i frytki – dodaje.

Bar stale okupują także amatorzy procentów, bo dostają tu darmowe lokalne alkohole. Ale żeby poczuć choć lekkiego kopa, trzeba wypić parę hektolitrów. – Nie bardzo wiadomo, jakie wino leją z kartonów, piwo nawet nie leżało obok chmielu, a gin i whisky różnią się jedynie nazwą i kolorem, rozcieńczone w plastikowym kubku ze sztucznymi sokami, smakują tak samo – opowiada Marcin pracujący w reklamie. Rekordziści potrafią wypić w ciągu dnia kilkadziesiąt takich drinków, a przed zamknięciem open barów parę minut po północy zapobiegliwie wezmą jeszcze po kilka na zapas. Niektórzy szybko podpatrzą weteranów all inclusive, którzy opanowali technikę osiągania jak najszybciej „superpoweru", prosząc obsługę o mieszanie z sobą np. ginu, wódki i whisky w jednym plastikowym kubku, bez soku.

W efekcie wielu wczasowiczów spędza urlop na wiecznym lekkim rauszu, dopychając alkohol kolejnymi posiłkami. Po pierwszym śniadaniu jest przecież drugie, potem lekki lunch, obiad, podwieczorek, kolacja i zupa na dobranoc. Niektóre hotele zapewniają siedem, a nawet dziewięć różnych posiłków w ciągu dnia. Tak naprawdę je się niemal bez przerwy.

Jadłodajnie i bary zamykają swe podwoje nocą tylko na pięć–sześć godzin, a i wtedy można się ratować suchym prowiantem wyniesionym dyskretnie z kolacji (dyskretnie – bo zakazują tego hotelowe regulaminy). Rezydenci opiekujący się turystami żartują, że samolot wracający z wakacji all inclusive jest dwa razy cięższy od tego, którym przyleciała grupa głodnych wypoczynku rodaków.

Ile, kiedy i co ktoś zjadł – to ulubiony temat do rozmów z innymi wczasowiczami. Jedzonko, coś na ząb, żarcie, wikt, koryto, pasza, przekąska, wyżerka fruwają w powietrzu odmieniane przez wszystkie przypadki. Z dogadaniem się innymi turystami zazwyczaj nie ma problemu, bo wiele hoteli specjalizuje się w goszczeniu Polaków, miksując ich z braćmi Słowianami, czyli najczęściej Rosjanami. Czasem odpoczywa się w towarzystwie niemieckich emerytów, ale ci funkcjonują w innym rytmie, bo chętniej korzystają z wycieczek objazdowych.

Dla większości Polaków zwiedzanie to wysiłek, a przecież przyjechali na wakacje, żeby odpoczywać. Poza tym za wycieczki trzeba dodatkowo płacić, a kanapki, które dostaje się na drogę, przegrywają z zastawionymi non stop stołami.

Przygotowano tu zresztą dla nich sporo atrakcji, żeby nie plątali się bez sensu po okolicy. Na basenie jest wesoło, bo z głośników niemal przez cały dzień walą taneczne hity. Przed południem zaczyna się aerobik w wodzie pod kierownictwem animatora. Noga w dół, w bok, skręty ciała, podskoki dają niektórym złudną nadzieję, że uda się spalić choć część kalorii. Potem gimnastykę zastępuje siatkówka.

Animacje dla małych i dużych

A przed kolacją, kiedy wszystkie pociechy już wróciły z klubików z animacjami, zaczyna się impreza dla nich. Prowadzący obraca się w kółko w rytm muzyki, macha rękami, kręci głową, dzieci powtarzają jego ruchy, a zachwyceni rodzice klaszczą zawzięcie. W przerwach między stałymi punktami programu można spróbować swoich sił w strzelaniu z łuku czy grze w bule.

– Każdy może sprawdzić grafik zajęć przy basenie albo na plaży – opowiada Ania o wczasach na Dominikanie, gdzie podobało jej się najbardziej. – Animatorzy prowadzili lekcję nurkowania, salsy, aerobik czy zumbę, oprócz tego można było grać w piłkę plażową, skakać na dmuchańcach. Jeśli ktoś chciał, zmieniał baseny, żeby przez cały dzień uczestniczyć w jakichś zajęciach – dodaje.

– All to oferta dla tych, dla których wyczekiwany przez cały rok urlop ma polegać na maksymalnie ciemnej opaleniźnie, dobrym i urozmaiconym jedzeniu ze szwedzkiego stołu oraz spędzaniu całych dni w hotelu przy basenie i na plaży. Najlepiej od samego rana pod wpływem napojów alkoholowych – mówi Marcin.

Po kolacji życie przenosi się na parkiet. – Dyskoteki odbywały się codziennie w amfiteatrze, ale był na tyle oddalony, że nie przeszkadzało to nikomu. Oprócz tego restauracje a la carte zawarte w cenie wakacji, coś około 20 barów wodnych i lądowych. W niektórych muzyka na żywo. Dla dzieci taki jakiś specjalny teren ogrodzony i z opiekunkami, gdzie można było pozostawić potomstwo i pójść sobie w dal – zachwala Ania.

Monika, dziennikarka z Warszawy, twierdzi zaś, że pojawienie się na dyskotece to w wielu krajach sygnał, że jest się otwartym na nowe znajomości. Na wczasach all inclusive była w jednym z państw arabskich. Opowiada, że samotna kobieta – o ile cały dzień siedzi z dzieckiem na basenie – jest nietykalna. Co najwyżej puści do niej oko kelner albo sprzedawca z hotelowego sklepiku z pamiątkami. – Byłam na wakacjach z córką i przy basenie poznałam małżeństwo z dwojgiem dzieci, które zabrało mnie na dyskotekę. Od tego momentu skończył się spokój – dorzuca.

Jeśli kobieta wskoczy wieczorem na parkiet, to oznacza, że obsługa hotelu może jej przedstawić pakiet takich propozycji, jak kawa we dwoje nad brzegiem morza, drink w jej pokoju czy przejażdżka do najbliższego miasta. Można ją też częstować papierosami, donosić drinki i przy okazji nawet obmacać. A to, że jest z dzieckiem, już nie chroni jej przed zaczepkami barmanów, kelnerów, chłopców krążących między leżakami z tacą z prażonymi orzeszkami.

– Miałam spore kłopoty z wyproszeniem z pokoju kelnera, który twierdził, iż wyglądam jak anioł, dodając, że nie stać go na żonę. W arabskich krajach, gdzie trzeba mieć jakieś pieniądze, żeby pozwolić sobie na małżeństwo, praca w hotelu jest świetną okazją do przelotnych kontaktów w wiadomych celach. Można mieć kobietę za darmo. A do tego, jeśli jest starsza, to może jeszcze podaruje coś ładnego na pożegnanie – mówi Monika.

Marcin zaś wspomina, że na pierwszych wakacjach all inclusive w Egipcie zaskoczyły go panie w wieku balzakowskim biegające wieczorem po korytarzach w mocno niekompletnym stroju i wołające: „Mahmud, gdzie jesteś, koteczku? Mieliśmy iść na dyskotekę!". Potem już takie sceny go nie dziwiły. – Mężczyźni z Zachodu jeżdżą na seks do Tajlandii i na Kubę, a Polki szukają przygód w krajach arabskich, na południu Włoch i w Grecji – twierdzi Marcin.

To, co jednym przeszkadza, innym się podoba. – Moja koleżanka z pracy nawet nie ukrywała, że wyjeżdża w celach seksualnych. Pojawiła się kiedyś w pracy z walizką, bo dopiero wieczorem miała samolot, i prezentowała skąpe ciuchy, które z sobą zabierała. A po powrocie pokazywała zdjęcia z chłopakami upolowanymi w hotelach, ze wspólnych rejsów, spacerów, palenia sziszy – mówi Monika. Najwyraźniej niektóre kobiety czują się dowartościowane na wakacjach na południu Europy czy w północnej Afryce. Dopiero tam czują się piękne i pożądane.

Odcięci od świata

Wielu ludzi nawet na torturach nie przyzna się, że byli na takich wczasach. No bo z klasą to odpoczywa się w hotelach butikowych i w gospodarstwach agroturystycznych znalezionych w internecie, a gdy się w domu nie przelewa, to w namiotach, na rowerach, z plecakiem. W podróżowaniu chodzi przecież o to, żeby poznać nowe miejsca, zwyczaje, smaki w lokalnych restauracjach, a tego wszystkiego nie ma w odciętych od świata resortach.

Bo wypoczynek typu all inclusive organizowany jest zwykle w hotelu zbudowanym na środku pustyni albo w takim miejscu wybrzeża, żeby do najbliższego miasta było przynajmniej 60 km. Hotel często składa się z niezliczonych budynków i bungalowów lub należy do większego ośrodka złożonego z kilku takich samych molochów. Są tu sklepy z pamiątkami, kawiarnie, place zabaw.

Jeśli ktoś nie przyjrzy się dokładnie ofercie, może być zaskoczony tym, jak bardzo odcięty jest od kraju, który odwiedza, od jego kultury i mieszkańców. Nie zobaczy niczego poza hotelem, basenem i plażą, ale za to przynajmniej się nie zgubi. Czasem po całym ogromnym hotelowym terenie jeździ kolejka albo autobus, żeby turysta się nie zmęczył chodzeniem pomiędzy atrakcjami.

Zdarza się, że obok jest miasteczko, zbudowane głównie dla turystów. A w nim stragany z pamiątkami i coś, co ma przypominać tradycyjny targ. Polakom korzystającym z all inclusive to nie przeszkadza – najczęściej nie są zainteresowani poznawaniem kultury, zabytków czy specyfiki kraju, w którym spędzają wakacje. Traktują pobyt w Alanii, Hurgadzie, Kemarze, Thassos, Costa del Sol czy Sousse jak kiedyś w Karwi, Krynicy, Mielnie czy Międzyzdrojach. Kontakt z lokalsami mają tylko podczas zakupów lokalnych specyfików czy suwenirów, którymi należy obdarować znajomych i rodzinę po powrocie – np. mydełek z oliwek, sziszy, wyrobów skórzanych czy ceramiki.

Ale odpoczywa się poza światem. Namiastką kontaktu z miejscową kulturą bywają najwyżej wieczorki tematyczne z tańcem brzucha, kabaretami, występami zespołów folklorystycznych. Często połączone z kolacją i płatne dodatkowo.

Wczasy all inclusive kojarzą się ze wszystkim, co obciachowe: klaskaniem w samolocie, gdy pilotowi uda się wylądować, marnym jedzeniem i wszechobecnym tłumem, który sprawia, że nawet w pięciogwiazdkowym hotelu nie można się poczuć luksusowo, bo tłok i luksus to oksymoron, nigdy nie idą w parze. Przynajmniej tak widzą wakacje tego typu ci, którzy na nich nigdy nie byli.

Jednak z jakichś powodów lubimy jeździć na all inclusive. Może dlatego, że przypominają zorganizowane wczasy pracownicze z PRL? Pozwalają zaplanować wydatki? A może każdy od czasu do czasu lubi pozwolić komuś innemu, żeby wszystko robił za niego?

Kto najczęściej wyjeżdża na all inclusive? Zwykle są to tzw. przeciętni Polacy, którzy oszczędzają na doroczny urlop wakacyjny lub biorą nań nawet specjalny kredyt. I oczekują od takiego urlopu przede wszystkim: pięknej słonecznej pogody, dobrego hotelu z basenami i plażą (najlepiej cztero–pięciogwiazdkowego), obfitego i urozmaiconego jedzenia przez cały dzień oraz nielimitowanych bezpłatnych napojów.

Kolejna rosnąca szybko grupa to nastolatki i studenci oczekujący także „wesołej zabawy", czyli „biforku" od rana w barach hotelowych i zabawy w basenie, a wieczorem co noc dyskoteki w hotelu lub w pobliskich dyskotekach czy klubach.

Z all korzystają także z upodobaniem nowożeńcy, spędzający tak „tydzień miodowy", dla których przygotowywane są specjalne apartamenty małżeńskie na jedną lub dwie noce – również często w gratisowym pakiecie. Wystarczy zgłosić w momencie zakupu wycieczki, że ma to być podróż poślubna.

Żeby uniknąć przykrych niespodzianek, przed wyborem wczasów należy uważnie przeczytać opis oferty. All inclusive w hotelach trzygwiazdkowych jest zupełnie inne niż pięciogwiazdkowych. W niektórych miejscach jedzenie zapewnione jest przez całą dobę, w innych dostaje się trzy posiłki.

Są hotele, w których różnorodne przekąski, słodycze oraz napoje bezalkoholowe i alkoholowe serwuje się od samego rana do późnych godzin nocnych bez żadnych ograniczeń. Ale zdarza się też, że mają swoje dzienne limity. Sprawdzajmy, czy w hotelu ze spa nie trzeba płacić dodatkowo za zabiegi, a bezpłatna jest jedynie sauna. Jeżeli mamy ochotę od czasu do czasu pójść na obiad do lokalnej restauracji, wybierajmy hotel w małym miasteczku.

Na koniec najlepsza wiadomość dotycząca wczasów all inclusive: jeżeli komuś to nie odpowiada, może na nie nie jeździć. Każdy ma prawo odpoczywać tak, jak mu się podoba.

Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą