Coventry, kilka dni przed wyborami na nowego lidera Partii Pracy. W upalne, niedzielne popołudnie Patricia Hetherton przeciska się przez tłum ludzi zebranych w jednej z sal miejscowej centrali związków zawodowych. Chce być jak najbliżej stojącego pod ścianą podestu. Na prowizorycznej scenie, ubrany w charakterystyczną ascetyczną szarą kurtkę i beżową koszulę, z mikrofonem w ręku przemawia brodaty 66-letni mężczyzna.
Jeremy Corbyn obiecuje słuchaczom, że pod jego kierownictwem Partia Pracy znowu może rządzić krajem, a jej program będzie bardziej lewicowy niż wszystkie dotychczasowe od lat 80. ubiegłego wieku. Patricia, lokalna działaczka laburzystów, co jakiś czas staje na palcach, żeby lepiej widzieć polityka. Choć razem z innymi na sali kwituje mowę Corbyna gromkimi brawami, przyzna później w rozmowie z dziennikarzami „Guardiana", że ma wątpliwości co do jego osoby. O ile jej serce cieszy się z jego słów, o tyle rozum podpowiada, że powrót do skrajnie socjalistycznych idei nie jest dobrym rozwiązaniem. Niektóre pomysły polityka uważa za zbyt kontrowersyjne.
Marks, węgiel, rower
Choć poglądy nowego przewodniczącego Partii Pracy jednych przyprawiają o szybsze bicie serca, a innych doprowadzają niemal do zawału, to jedno trzeba mu przyznać – jest w nich stały. Urodzony w 1949 roku syn mechanika i nauczycielki matematyki w politykę zaangażował się od najmłodszych lat. Już w gimnazjum uczestniczył w kampanii brytyjskiego ruchu na rzecz rozbrojenia atomowego. Później był działaczem jednego z największych związków zawodowych na Wyspach, tzw. Narodowej Unii Pracowników Publicznych, którego wpływy kilka lat później zwalczała Margaret Thatcher. Równolegle protestował przeciwko apartheidowi, walczył o prawa zwierząt i zapraszał do parlamentu członków Irlandzkiej Armii Republikańskiej.
Do świata wielkiej polityki wkroczył, a raczej wjechał, bo wszędzie porusza się rowerem, w 1983 roku, kiedy uzyskał mandat do parlamentu z północnej dzielnicy Londynu – Islington. Zdobyty wcześniej bagaż doświadczeń i poglądów Corbyn zabrał z sobą do Westminsteru. I choć w ławach poselskich zasiada już ponad 30 lat, jego podejście do lewicowych idei nie zmieniło się o milimetr. – Jego poglądy w znacznej mierze nawiązują do socjalnego programu laburzystów z lat 80. Opowiada się za dużo większą interwencją państwa w gospodarkę, częściową nacjonalizacją kluczowych gałęzi przemysłu, cięciami wydatków na zbrojenia, włącznie z likwidacją brytyjskiego arsenału atomowego – opowiada o niektórych pomysłach Corbyna dr Przemysław Biskup z Instytutu Europeistyki UW oraz założyciel Grupy Badawczej Brytyjskich Studiów Społeczno-Politycznych Britannia.
Podczas licznych spotkań z wyborcami i rozmów z dziennikarzami sam polityk nazywa się „skrajnie lewicowym". Dziennikarze Agencji Reutera poszli krok dalej i napisali o Corbynie wprost – „wielbiciel Marksa". I rzeczywiście, podobnie jak u niemieckiego filozofa, jego poglądy na gospodarkę i wizja świata balansują na granicy utopii. Nowy lider Partii Pracy od lat domaga się np. jednostronnego zrezygnowania przez Wielką Brytanię z posiadania arsenału nuklearnego. W swym pacyfizmie poszedł o krok dalej i w wywiadzie dla „The Telegraph" powiedział, że wojna w Iraku była nielegalna, a „indywidua", które za nią odpowiadają, powinny stanąć przed sądem. Dopytywany przez dziennikarzy, kogo ma na myśli, odpowiedział bez ogródek: – Tony'ego Blaira, byłego lidera Partii Pracy i premiera.