Długo jeszcze trwać będą spory o istotę „Solidarności" z sierpnia 1980 roku. Była niewątpliwie ruchem masowym i spontanicznym, ale nie bezwolną masą – o jej obliczu decydowały losy angażujących się w nią ludzi, ale proste zsumowanie jednostkowych postaw i oczekiwań nie pozwoli na zbudowanie obrazu całości. Niezmiernie ważny jest także cały kontekst międzynarodowy, którego najważniejszymi komponentami były: słabnący Związek Radziecki, sprzyjająca Polsce determinacja świata zachodniego, głównie Stanów Zjednoczonych Ameryki, Wielkiej Brytanii i Francji, nie da się też przecenić roli Jana Pawła II, którego obecność w postaci wizerunku na bramie Stoczni Gdańskiej była więcej niż tylko symboliczna.
Zwykle określa się „Solidarność" mianem ruchu społecznego, mówi się o niej i pisze jako o rewolucji (Andrzej Friszke) czy samoograniczającej się rewolucji (Jadwiga Staniszkis). Wszyscy się zgadzają, że pierwsza „Solidarność" nie była tylko związkiem zawodowym. Atmosferę strajku w Stoczni Gdańskiej prof. Gieysztor porównywał do czasu Powstania Warszawskiego. Już z tego zestawu głosów osób wybitnych widać, że „Solidarność" nie poddaje się prostym klasyfikacjom i definicjom. Jest jednocześnie czymś wyjątkowym i niepowtarzalnym. Była też związkiem zawodowym, ale granice tej formuły dalece przekraczała. Z pewnością była jednak związkiem, a nie amorficznym ruchem gniewnych desperatów.
Niepodrabialni
Rewolucje zdarzały się i nadal się zdarzają, ale fenomen „Solidarności" był czymś wyjątkowym, niespotykanym w historii. Nic też nie wskazuje, by ktoś próbował nas naśladować, albo raczej – by ktoś był w stanie nas naśladować. Ukraiński majdan na przykład w niczym przecież nie przypomina naszej „Solidarności" i na nic Ukraińcom się zda nasze solidarnościowe doświadczenie. Może zatem i narody mają swoje indywidualne ścieżki rozwoju i pewne matryce postępowania w czasach przełomu? A jaką rolę ogrywają w historii jednostki? Czy rzeczywiście jednostkowe zachowania mają wpływ na jej bieg? Czy gdyby z jakichś powodów Lech Wałęsa nie dotarł na początek strajku, historia tak samo by nas wtedy przemieliła, jak przemieliła?
A gdyby był w stoczni od początku i od razu przejął kierownictwo strajku, tak jak było to uzgodnione z Bogdanem Borusewiczem, to czy przypadkiem nie za wcześnie zostałyby odkryte wszystkie karty? Strajk rozpoczął, jak wiadomo, dwudziestoletni Jerzy Borowczak, ale przybycie Lecha zdynamizowało wydarzenia na tyle silnie, że dyrekcja stoczni zaprosiła przedstawicieli strajkujących do środka – wcześniej dyrektor rozmawiał ze strajkującymi przez okno. Kto wie, jak potoczyłyby się wypadki, gdyby nie dramatyczne wtargnięcie na scenę dziejową czterech kobiet protestujących przeciwko przerwaniu strajku po spełnieniu pierwszych postulatów?
Czy to, co się zdarzyło w Stoczni Gdańskiej, mogłoby się stać w jakimś innym zakładzie imienia Lenina? Strajk robotników w zakładzie pracy imienia wodza rewolucji ma swoją wymowę – także mocą symbolu silnie działającego na wyobraźnię. Włodzimierz Iljicz wstawiony do kąta w sali BHP, na dodatek w pozycji, w której nie bardzo mógł śledzić, co się dzieje za plecami, musiał przykuwać uwagę świata w stopniu daleko większym niż rozmiar długopisu Wałęsy. Niewiele zakładów pracy mogło liczyć na taki zaszczytny tytuł. W Polsce w grę wchodziły jeszcze tylko dwa: Huta im. Lenina w Nowej Hucie i jedna kopalnia na Śląsku (wcześniej Wesoła). Ale na Śląsku nie było dobrze organizowanej opozycji, z kolei w Krakowie cała opozycja mieściła się z powodzeniem w lokalu „Tygodnika Powszechnego", a i tak było tam jeszcze sporo miejsca dla przyjezdnych z Warszawy.