W 2004 roku do kin trafił „Upadek" Olivera Hirschbiegela, film o ostatnich dniach Adolfa Hitlera. Był to jeden z najlepszych obrazów na temat Führera – rzetelny historycznie, doskonale zagrany, pokazujący bodaj najbardziej wiarygodne (filmowo) oblicze wodza III Rzeszy. Hirschbiegel i scenarzysta Bernd Eichinger nie uciekali się do tanich sztuczek, nie chcieli Hitlera dehumanizować, mówili raczej, że nawet najbardziej demoniczne zło jest „ludzkie, arcyludzkie".
Mit zbiorowej niewinności
Jednak po „Upadku" mieliśmy dwie kolejne produkcje prezentujące nazistowskie Niemcy, z których można się było dowiedzieć, że kiedy źli naziści rządzili swym imperium zła, dobrzy Niemcy – figura bardzo popularna w literaturze i popkulturze na uczelniach, w domach i wojskowych kwaterach – zastanawiali się, jak odzyskać Heimat. Najpierw do kin trafił film Marca Rothemunda „Sophie Scholl – ostatnie dni" z bardzo dobrą Julie Jentsch w tytułowej roli. Przedstawiał on Białą Różę, czyli sześcioosobowy „ruch oporu" działający na monachijskim uniwersytecie w latach 1942–1943 (wszystkich członków Białej Róży skazano na karę śmierci). Na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Berlinie „Sophie Scholl" wyróżniono dwoma Srebrnymi Niedźwiedziami za najlepszą rolę kobiecą i reżyserię. Kolejnym głośnym obrazem była hollywoodzka „Walkiria" z Tomem Cruise'em w roli Clausa von Staufenberga, przywódcy nieudanego zamachu na Hitlera w lipcu 1944 roku.
Obydwa filmy – nie mijając się zasadniczo z historyczną prawdą, może z wyjątkiem przedstawienia Staufenberga w jednoznacznie pozytywnym świetle – doskonale wpisują się w konsekwentnie kształtowany mit zbiorowej niewinności, który próbują narzucić masowej publiczności popkultura (niekoniecznie niemiecka) i literatura. Za owym mitem stoi wyraźna sugestia, że nawet jeśli w czasie II wojny światowej większość Niemców nie działała w organizacjach antynazistowskich, to przynajmniej udała się na emigrację wewnętrzną, zupełnie nie mając pojęcia, co się dzieje w obozach koncentracyjnych, w Generalnym Gubernatorstwie, na froncie wschodnim, a nawet w niemieckich miastach (warto przypomnieć, że pod koniec wojny 20 procent pracowników w niemieckim przemyśle stanowili jeńcy i robotnicy przymusowi).
Wyparcie dotyczy zresztą nie tylko winy indywidualnej i zbiorowej, lecz także – a może nawet przede wszystkim – strasznych dla cywilów lat 1944–1946, kiedy alianci w 400 tysiącach nalotów zrzucili na terytorium Rzeszy milion ton bomb, a wkroczywszy do Niemiec, nierzadko stosowali politykę odwetu.
Figura „okłamanego" i „zdradzonego" narodu to nic nowego. Pojawiła się już pod koniec wojny. Opowiada o niej w bardzo wyważonej pracy „Wypędzanie ducha Hitlera. Okupacja i denazyfikacja Niemiec" brytyjski historyk Frederick Taylor. Taylor bardzo krytycznie ocenia przy tym okupacyjne działania aliantów, pisząc wręcz, iż: „Jak się wydaje, na poziomie czysto praktycznym często brutalne i niesprawiedliwe postępowanie aliantów – w czasie wojny, a zwłaszcza po jej zakończeniu – zwolniło Niemców, z wyjątkiem najwrażliwszych, bezkompromisowych jednostek, z autorefleksji moralnej".