Pierwszy pojawił się prezydent Andrzej Duda, który zachował się zgodnie ze swoją rolą. Odbył kilka spotkań, w tym całkiem udane na publicznym forum, gdzie przemówił do kilkuset osób, potem brał udział w szczycie nuklearnym, gdzie 60 głów państw łamało sobie głowy, jak zapobiec wszelkim możliwym katastrofom.
Polskie media bardziej niż wybuchem bomby nuklearnej interesowały się, kto z kim co zje i w jakiej kolejności. W końcu każdy zjadł to, co miał zjeść, zrobiono sobie zdjęcia i pierwsza odsłona szopki politycznej zakończyła się pomyślnie.
Czy to był sukces prezydenta Dudy? Co jest sukcesem, a co porażką? Sukcesem była na pewno wizyta prezydenta Reagana w Berlinie w 1987, gdy powiedział „Panie Gorbaczow, rozwal ten mur", a porażką wizyta prezydenta G.H. Busha w Kijowie w 1991 roku, gdzie namawiał Ukraińców, by nie próbowali odzyskać niepodległego państwa. A wizyta prezydenta Dudy w USA była po prostu normalną wizytą normalnego prezydenta na normalnym szczycie.
W drugiej odsłonie miał wystąpić Mateusz Kijowski, przywódca KOD, którego wizyta w USA miała raz na zawsze wyjaśnić Amerykanom, że w Polsce istnieje, by użyć zwrotu redaktora naczelnego pro-KOD-owskiej gazety, „putinizm". Nie uważam, że mówienie źle o polityce czy politykach swojego kraju za granicą jest zdradą. I tak w Polsce od lat wszyscy o wszystkich brzydko mówią i w domu, i na wyjazdach, a w epoce internetu nie ma większego znaczenia, gdzie to mówią czy piszą. Co kto o kim gdzie mówi i jakimi słowami to kwestia taktu i smaku. A propos, pytany o opozycję w Polsce prezydent Duda wykazał dużo taktu. Pan Kijowski miał wystąpić w Freedom House w tym samym dniu, gdy prezydent występował w National Press Club, ale jego występ przeniesiono na 4 kwietnia. Te dodatkowe dni pozwoliły na to, by Freedom House oznajmiło, że nie zapraszało pana Kijowskiego do USA, lecz na spotkanie, a panu Kijowskiemu na oznajmienie, że przyjeżdża na własne życzenie i za własne pieniądze.
Spotkanie miało się zacząć o godz. 13, ale ktoś od strony KOD się pomylił i pan Kijowski przybył o 14.30. W ciągu tej półtorej godziny wykruszyło się 12 osób. Gdy spotkanie się w końcu zaczęło, było na nim dziesięć osób z KOD, dwie z Freedom House i ja – z IDEE (stąd 10:3 w tytule). Nie doliczam do naszej strony dyrektora Freedom House, gdyż po 10 minutach musiał wyjść. Pan Kijowski odczytał swoje 25-stronicowe przemówienie, które jednakowoż przedtem rozdał. Przemówienie było nawet zgrabnie skonstruowane, miało jasno wytyczone punkty, kilka pytań retorycznych, które zazwyczaj pomagają rozbudzić słuchaczy, i cytat z Jeffersona.