Sadowska: W warcabach jest ze mnie Luis Suárez

– Warcabnica 100-polowa jest w każdym holenderskim domu. Kolega pokazał mi kiedyś pokój, który zamienił na bibliotekę z książkami o warcabach. Miał tam nawet podręczniki z XVIII wieku – mówi Natalia Sadowska, grająca w holenderskim klubie dwukrotna mistrzyni świata.

Publikacja: 28.05.2021 18:00

Sadowska: W warcabach jest ze mnie Luis Suárez

Foto: Forum, Krzysztof Żuczkowski

Plus Minus: Czy podczas finału mistrzostw świata z Rosjanką Tamarą Tansykkużyną udało się pani przekonać Polaków, że warcaby to poważna gra?

Dopiero teraz wielu zobaczyło, że istnieją inne wersje tej gry. 64-polowa warcabnica jest w większości domów, ale to coś zupełnie innego niż warcaby 100-polowe, które są znacznie trudniejsze, skoro oznaczają więcej pionów i możliwości. Pokazaliśmy ludziom coś nowego. Już w trakcie mistrzostw dostawałam mnóstwo wiadomości. Nie brakowało wśród nich takich z przeprosinami, w których autorzy przyznawali się, że nie doceniali warcabów. Teraz przekonali się – widząc nasze mecze – jak wiele mogą dać emocji.

Zainteresowanie przerosło pani oczekiwania?

Nie spodziewałam się takiego rozgłosu. To wszystko zaskoczyło zarówno mnie, jak i Polski Związek Warcabowy. Wiem, że mecze oglądało wielu szachistów, bo to sport nam najbliższy. Stałam się w pewnych kręgach znana, ale „popularność" to wciąż za duże słowo. Mam tylko kilka tysięcy obserwujących na Instagramie, nie są to zawrotne liczby. Cieszę się jednak, że podczas majówki warcaby stały się w wielu serwisach internetowych numerem jeden i temat naszego meczu przez wiele godzin był na czołówkach portali.

Szachiści odnoszą się do warcabistów z szacunkiem czy pobłażaniem?

Darzymy się dużym szacunkiem, bo oba sporty są trudne. Ludziom patrzącym z boku może się wydawać, że dla szachistów warcaby są czymś banalnym. To fałszywy stereotyp. Przyjaźnimy się, dostawałam od szachistów wiele wyrazów wsparcia. Chcę jednocześnie podkreślić, że to dwie zupełnie inne dyscypliny. Łączy nas tak naprawdę tylko pole gry, choć ono też nie jest identyczne. Plansze są inne, podobnie jak figury. Próba porównania szachów i warcabów to jak zestawienie koszykówki z siatkówką.

Pojawił się już pomysł, żeby na fali popularności zorganizować pani dwumecz z szachistą Janem- -Krzysztofem Dudą?

Jeszcze nie, ale kto wie – może w przyszłości? Fajnie byłoby rozegrać takie spotkanie. Wiem, że często pojawiają się ostatnio pytania o to, czy ja też gram w szachy. Planuję, w przyszłości. Warcaby to mój zawód. Szachy chciałabym potraktować jako hobby.

Niektórzy uważają, że warcaby 100-polowe to gra trudniejsza, bo nie rozpracowała jej jeszcze maszyna. Zgadza się pani?

Opanowanie gry w warcaby 100-polowe faktycznie jest dla sztucznej inteligencji trudne, bo już przy sytuacji pięć na pięć w pionach możliwe rozwiązania liczy się w bilionach. Właśnie dlatego gram. Wiem, że człowiek nie jest w stanie nauczyć się wszystkich kombinacji, a komputery nie rozpracują warcabów jeszcze przez długie lata. Nasza dyscyplina cały czas się rozwija. Powstają nowe teorie, które po pewnym czasie są obalane. Walcząc o mistrzostwo świata, nie grałyśmy żadnych teoretycznych wariantów z książki, decydujące były nasze pomysły i to, jak reagowałyśmy na sytuację na warcabnicy.

Dziś górą jest Tansykkużyna, pani była mistrzynią w 2016 i 2018 roku...

Czułam się z tym świetnie, ale wiedziałam, że po zdobyciu mistrzostwa świata muszą od siebie wymagać więcej. Nie mogę jeździć na turnieje i zajmować tam dalsze miejsca, bo to rodzi rozczarowanie oraz złość. Ludzie mówili mi: „Osiągnęłaś wszystko", ale ja chciałam regularnie udowadniać, że na ten tytuł zasługuję. To nie jest łatwe, zwłaszcza że po zdobyciu mistrzostwa świata inaczej zaczęły do mnie podchodzić rywalki. Grały bardziej asekuracyjnie. Łatwiej było zwyciężać, kiedy byłam mniej znana. Dziś na sukcesy muszę pracować dwa razy mocniej.

Kiedy znowu powalczy pani o tytuł?

Pandemia tak namieszała w kalendarzu, że mistrzostwa świata czekają nas już w czerwcu. Zostało mi 13 dni urlopu, a na mistrzostwa świata muszę poświęcić 15. Będę na minusie! Tym razem będzie to turniej z udziałem 16 zawodniczek z różnych kontynentów, więc mam nadzieję, że koronawirus nam nie przeszkodzi. Wszystko zacznie się 27 czerwca w Tallinie. Oczywiście, jeśli sytuacja zdrowotna na to pozwoli.

Ilu ludzi na świecie gra zawodowo w warcaby?

Tych, którzy z tego żyją, można liczyć w tysiącach. Najwięcej jest ich na Wschodzie. Świadomość wartości sportów umysłowych w Rosji, na Białorusi czy Ukrainie jest większa niż u nas. Dzieci w szkołach mają tam nawet zajęcia dodatkowe z warcabów, które cieszą się dużą popularnością.

Macie swoje zespoły, sparingpartnerów?

Oczywiście! Takie układy są popularne przede wszystkim na Wschodzie, ale robimy też crossy. Polegają na tym, że jeśli Holenderka nie chce trenować z rodaczką i pokazywać jej swoich wariantów, to umawia się z zaprzyjaźnionym sparingpartnerem z Łotwy. Takich międzypaństwowych wymian nie brakuje. Moją sekundantką podczas dwóch ostatnich meczów była Rosjanka.

Jak warcabista może zarabiać?

Grając w turniejach z nagrodami. Najwięcej można zarobić w Chinach, które niedawno dołączyły do grona organizatorów i dziś płacą najlepiej – nawet równowartość 50 tys. zł dla zwycięzcy. Wielu warcabistów ze Wschodu ma stypendia, niektóre zawodniczki po sukcesach dostawały nawet mieszkania. U nas tak nie jest. Zarobić można też jako trener, pracując indywidualnie albo w szkole.

To prawda, że Chińczycy bardzo poważnie traktują warcaby?

Pewnego dnia podczas wizyty w Chinach zaproszono mnie do szkoły. Byłam w szoku, bo dzieciaki patrzyły na mnie jak na guru! Każde dało mi prezent, wszyscy prosili o zdjęcia i autografy. Widać, że Chińczycy kładą duży nacisk na warcaby. Chcą gonić świat. Sprowadzają trenerów z Rosji i mają szkoły o profilu warcabowym. Grają już nawet trzylatkowie.

Europejską stolicą warcabów jest Holandia?

Warcabnica 100-polowa jest w każdym holenderskim domu. Kilku tamtejszych graczy jest w ścisłej, światowej czołówce. Kolega Holender pokazał mi kiedyś pokój, który zamienił na bibliotekę z książkami o warcabach. Miał tam nawet podręczniki z XVIII wieku.

Uprawianie warcabów wiąże się z wieloma podróżami?

Odwiedziłam w życiu około 30 krajów, większość dzięki warcabom. Sama na pewno nigdy nie wpadłabym na to, żeby polecieć do Mongolii i spędzić wakacje w Ułan Bator. Dzięki tym podróżom poznałam inne kultury i mnóstwo ludzi na całym świecie. Był taki rok, kiedy od maja do sierpnia spędziłam w domu 12 dni. Mieszkanie, walizka, pranie, suszenie i dalej w drogę – rytm był jasny. Lubię to życie na walizkach.

Jest pani zawodniczką holenderskiego klubu MTB Hoogeveen. To oznacza wyjazdy na mecze ligowe?

Sezon trwa od września do marca, przed pandemią latałam tam co drugi weekend. Graliśmy od piątku do niedzieli. Rozgrywki w Holandii są bardzo rozbudowane. Jest osiem lig po 12 drużyn, wśród których każda ma dziesięciu zawodników. Dzięki temu warcabistów w Holandii możemy liczyć w tysiącach. To najlepsza liga na świecie.

Czy w warcabach zdarzają się oszustwa?

Są możliwe. Zawodnicy mogą przecież podczas partii skorzystać z toalety, ale żeby oszustwo miało sens, to pewnie trzeba byłoby wychodzić po każdym ruchu... Sędzia na pewno zainteresowałby się takim przypadkiem.

Federacja Warcabowa przestrzega zasad Światowego Kodeksu Antydopingowego?

Mamy regularne testy, mnie zdarzyły się już kilka razy. Kontrolerzy zazwyczaj losują podczas mistrzostw świata kilku uczestników. Wpadek jak dotąd nie było.

Podczas pani meczu z Tansykkużyną organizatorzy musieli usunąć ze stolika flagę rosyjską, bo tamtejsi sportowcy – ze względu na decyzję Światowej Agencji Antydopingowej (WADA) – w zawodach rangi mistrzowskiej mogą startować jedynie jako zawodnicy neutralni. Dlaczego kolejnego dnia zdjęliście też polską?

Uznaliśmy, że to będzie najlepsze wyjście. Dostaliśmy telefon z WADA z jasnym przekazem, że musimy usunąć rosyjską flagę. To była czwarta partia. Organizatorzy nie mieli wyjścia. Próbowali zdjąć flagę subtelnie, ale wszyscy zobaczyli, co się stało, i wybuchała afera. Uznaliśmy, że najlepiej będzie zrobić to samo.

Jak na całą sytuację zareagowali Rosjanie?

W tamtejszych mediach zrobiło się o tym bardzo głośno. Jedna dziennikarka dzwoniła 30 razy z prośbą o rozmowę, byłam bombardowana wiadomościami. Dostawałam tysiące komentarzy z komplementami i podziękowaniami za życzliwość. Początkowo myślałam, że to kpiny i wszystkie te gratulacje odnoszą się do partii, którą tego dnia przegrałam. Chodziło jednak o flagę. Jeszcze w dniu naszej rozmowy dostałam kilka wiadomości w tej sprawie.

To prawda, że kiedyś przy okazji wyjazdu na mecz do Rosji skończyła pani pobyt w tym kraju, śpiąc na lotnisku?

Nasz mecz z Tansykkużyną początkowo miał się odbyć w grudniu ubiegłego roku. Organizator obiecywał rzeszę sponsorów i świetne nagrody, ale termin zawodów przekładano. Wreszcie dostaliśmy zielone światło. Przyleciałam do Rosji, gdzie okazało się, że nie ma mnie na liście osób uprawnionych do wjazdu. To była sobota, ministerstwo otwierali dopiero w poniedziałek. Spędziłam na lotnisku 44 godziny, czekając na dokument, który pozwoli mi wjechać na terytorium kraju. Dostałam pudełko z plastrami ogórka i małymi pomidorami. Nie mogłam niczego kupić, a w toalecie towarzyszyła mi celniczka. Przeszukiwali mnie jak przemytniczkę.

Co działo się dalej?

Mecz się opóźniał. Wzięłam urlop, kibice czekali, a organizator kręcił. Pierwszy raz w życiu poprosiłam o dokument gwarantujący wysokość nagrody, chodziło o 50 tys. euro. Chciałam mieć to na papierze. Organizator tymczasem oskarżał nas, że interesują nas tylko jego pieniądze, a nie walka o zaszczyt, jakim jest tytuł. Przyjechałyśmy z Tamarą grać o mistrzostwo świata i musiałyśmy wysłuchiwać obelg. Odbyło się spotkanie, podczas którego zmieszano nas z błotem. Szczęka mi opadła. Nie wiedziałam, że tak można traktować drugiego człowieka. Organizator meczu najwyraźniej poczuł duży pieniądz i kiedy odwróciło się od niego kilku sponsorów, postanowił zgarnąć trochę pieniędzy dla siebie.

Co panią uwiodło w warcabach?

Nie znoszę monotonii. Wiadomo, że dojście na pewien poziom wymaga przepracowania literatury oraz opanowania teorii, ale później najważniejsze są już kreatywność i wyobraźnia. Pomysły na tworzenie pozycji. Dziś nie siedzę już w książkach. Stawiamy z trenerem na praktykę oraz własne wynalazki. Cały czas staramy się szukać nowych rozwiązań, którymi można zaskoczyć rywali.

Wielu rozwiązań musiała się pani nauczyć na pamięć?

Uczę się otwarć. Wiem, które są sprawdzone, co pozwala mi zaoszczędzić siły na początku partii. Trening opiera się jednak przede wszystkim na rozwiązywaniu schematów. Analizujemy diagram z układem pionów i szukamy najlepszego ruchu.

Jest pani warcabistką na pełny etat?

Pandemia koronawirusa zmusiła mnie do podjęcia normalnej pracy. Jeszcze na początku 2020 roku pojechałam na zagraniczne zawody, później odbyły się dwa turnieje w Polsce i to wszystko. Dziś od 7.00 do 15.00 jestem analitykiem w firmie ubezpieczeniowej, a od 15.30 warcabistką. Daję radę i nie narzekam. Jestem młoda, liczę, że kiedy sytuacja na świecie wróci do normy, znów będę mogła poświęcać na grę 30 godzin tygodniowo.

Warcabiści trenują fizycznie?

Nie ma na świecie warcabisty z czołówki, który nie uprawiałby sportu. Niektórzy wybierają jogę, inni grają w piłkę nożną. Ja wypatruję otwarcia siłowni. Muszę być aktywna, to w warcabach bardzo istotne. Dobra gra wymaga świeżego umysłu i zdrowego ciała. Kładę nacisk nie tylko na trening fizyczny, ale także na dietę. Kilka lat temu, przed pierwszym meczem o mistrzostwo świata, pracowałam z psychologiem. Byłam 24-latką, którą czekało coś wielkiego. Myślę jednak, że mam taki charakter, który pozwala mi być psychologiem dla samej siebie. Twardo stąpam po ziemi. Dużo czytałam o psychologii sportu, zwłaszcza w tenisie. Widzę pewne podobieństwa. Inna sprawa, że z trudem znoszę porażki...

Rzuciła pani kiedyś warcabnicą?

Jestem emocjonalna, ale nie lubię robić widowiska. Prędzej pokrzyczę do siebie, wyleję wiadro łez. Nigdy nie pokazuję słabości publicznie. Wolę się zaszyć w pokoju i tam popłakać w poduszkę.

Dlaczego niektórzy mówią, że przy warcabnicy jest pani trochę chuliganem?

Kiedyś słynęłam z tego, że gram bardzo agresywnie, ale to już przeszłość. Uspokajam się, trener mnie utemperował. Nie zawsze agresywna gra oznacza grę dobrą. Niektórzy mówią, że wyglądam niewinnie – ot, grzeczna blondynka – ale przy warcabnicy się zmieniam. Natalia w domu i Natalia przy grze to dwie zupełnie inne osoby. Kolega kiedyś powiedział, że bardzo nie lubi mnie, kiedy gram. Podobno jestem wówczas taka zła. Faktycznie często widzę na zdjęciach, że mam zmarszczone brwi, jakby w złości. To napięcie. Dziś staram się lepiej zarządzać mimiką.

Kiedy uznała pani, że gra w warcaby może być sposobem na życie?

Warcaby długo były moim hobby. Nie chodziłam do szkółki, nie miałam trenera. Decydującym momentem był 2015 rok i koniec studiów. Wiedziałam, że wybierając warcaby, muszę dostać się do światowej czołówki, żeby móc się ze sportu utrzymać. Poprzeczkę zawiesiłam wysoko, bo nie miałam wówczas na koncie medali seniorskich mistrzostw świata.

Podjęłam dobrą decyzję. Obroniłam w maju pracę magisterką z bezpieczeństwa publiczności na Stadionie Narodowym, a w czerwcu zostałam wicemistrzynią świata. Warto było postawić wszystko na jedną kartę. Pomógł mi w tym mój charakter, bo jestem osobą, której nie satysfakcjonuje drugie miejsce. Kiedy jako nastolatka zdobywałam srebro na mistrzostwach Polski, to był dla mnie sygnał, że mogę być mistrzynią. Zawsze byłam waleczna.

To prawda, że kiedyś nazwała się pani Leo Messim warcabów?

To musiało się zdarzyć, kiedy zostałam mistrzynią świata... Jestem kibicem Barcelony, ale dziś pewnie bym już tak nie powiedziała. W warcabach jest ze mnie raczej taki Luis Suárez. ©?

—rozmawiał Kamil Kołsut

Dziś górą jest Tansykkużyna, pani była mistrzynią w 2016 i 2018 roku...

Czułam się z tym świetnie, ale wiedziałam, że po zdobyciu mistrzostwa świata muszą od siebie wymagać więcej. Nie mogę jeździć na turnieje i zajmować tam dalsze miejsca, bo to rodzi rozczarowanie oraz złość. Ludzie mówili mi: „Osiągnęłaś wszystko", ale ja chciałam regularnie udowadniać, że na ten tytuł zasługuję. To nie jest łatwe, zwłaszcza że po zdobyciu mistrzostwa świata inaczej zaczęły do mnie podchodzić rywalki. Grały bardziej asekuracyjnie. Łatwiej było zwyciężać, kiedy byłam mniej znana. Dziś na sukcesy muszę pracować dwa razy mocniej.

Kiedy znowu powalczy pani o tytuł?

Pandemia tak namieszała w kalendarzu, że mistrzostwa świata czekają nas już w czerwcu. Zostało mi 13 dni urlopu, a na mistrzostwa świata muszę poświęcić 15. Będę na minusie! Tym razem będzie to turniej z udziałem 16 zawodniczek z różnych kontynentów, więc mam nadzieję, że koronawirus nam nie przeszkodzi. Wszystko zacznie się 27 czerwca w Tallinie. Oczywiście, jeśli sytuacja zdrowotna na to pozwoli.

Ilu ludzi na świecie gra zawodowo w warcaby?

Tych, którzy z tego żyją, można liczyć w tysiącach. Najwięcej jest ich na Wschodzie. Świadomość wartości sportów umysłowych w Rosji, na Białorusi czy Ukrainie jest większa niż u nas. Dzieci w szkołach mają tam nawet zajęcia dodatkowe z warcabów, które cieszą się dużą popularnością.

Macie swoje zespoły, sparingpartnerów?

Oczywiście! Takie układy są popularne przede wszystkim na Wschodzie, ale robimy też crossy. Polegają na tym, że jeśli Holenderka nie chce trenować z rodaczką i pokazywać jej swoich wariantów, to umawia się z zaprzyjaźnionym sparingpartnerem z Łotwy. Takich międzypaństwowych wymian nie brakuje. Moją sekundantką podczas dwóch ostatnich meczów była Rosjanka.

Jak warcabista może zarabiać?

Grając w turniejach z nagrodami. Najwięcej można zarobić w Chinach, które niedawno dołączyły do grona organizatorów i dziś płacą najlepiej – nawet równowartość 50 tys. zł dla zwycięzcy. Wielu warcabistów ze Wschodu ma stypendia, niektóre zawodniczki po sukcesach dostawały nawet mieszkania. U nas tak nie jest. Zarobić można też jako trener, pracując indywidualnie albo w szkole.

To prawda, że Chińczycy bardzo poważnie traktują warcaby?

Pewnego dnia podczas wizyty w Chinach zaproszono mnie do szkoły. Byłam w szoku, bo dzieciaki patrzyły na mnie jak na guru! Każde dało mi prezent, wszyscy prosili o zdjęcia i autografy. Widać, że Chińczycy kładą duży nacisk na warcaby. Chcą gonić świat. Sprowadzają trenerów z Rosji i mają szkoły o profilu warcabowym. Grają już nawet trzylatkowie.

Europejską stolicą warcabów jest Holandia?

Warcabnica 100-polowa jest w każdym holenderskim domu. Kilku tamtejszych graczy jest w ścisłej, światowej czołówce. Kolega Holender pokazał mi kiedyś pokój, który zamienił na bibliotekę z książkami o warcabach. Miał tam nawet podręczniki z XVIII wieku.

Uprawianie warcabów wiąże się z wieloma podróżami?

Odwiedziłam w życiu około 30 krajów, większość dzięki warcabom. Sama na pewno nigdy nie wpadłabym na to, żeby polecieć do Mongolii i spędzić wakacje w Ułan Bator. Dzięki tym podróżom poznałam inne kultury i mnóstwo ludzi na całym świecie. Był taki rok, kiedy od maja do sierpnia spędziłam w domu 12 dni. Mieszkanie, walizka, pranie, suszenie i dalej w drogę – rytm był jasny. Lubię to życie na walizkach.

Jest pani zawodniczką holenderskiego klubu MTB Hoogeveen. To oznacza wyjazdy na mecze ligowe?

Sezon trwa od września do marca, przed pandemią latałam tam co drugi weekend. Graliśmy od piątku do niedzieli. Rozgrywki w Holandii są bardzo rozbudowane. Jest osiem lig po 12 drużyn, wśród których każda ma dziesięciu zawodników. Dzięki temu warcabistów w Holandii możemy liczyć w tysiącach. To najlepsza liga na świecie.

Czy w warcabach zdarzają się oszustwa?

Są możliwe. Zawodnicy mogą przecież podczas partii skorzystać z toalety, ale żeby oszustwo miało sens, to pewnie trzeba byłoby wychodzić po każdym ruchu... Sędzia na pewno zainteresowałby się takim przypadkiem.

Federacja Warcabowa przestrzega zasad Światowego Kodeksu Antydopingowego?

Mamy regularne testy, mnie zdarzyły się już kilka razy. Kontrolerzy zazwyczaj losują podczas mistrzostw świata kilku uczestników. Wpadek jak dotąd nie było.

Podczas pani meczu z Tansykkużyną organizatorzy musieli usunąć ze stolika flagę rosyjską, bo tamtejsi sportowcy – ze względu na decyzję Światowej Agencji Antydopingowej (WADA) – w zawodach rangi mistrzowskiej mogą startować jedynie jako zawodnicy neutralni. Dlaczego kolejnego dnia zdjęliście też polską?

Uznaliśmy, że to będzie najlepsze wyjście. Dostaliśmy telefon z WADA z jasnym przekazem, że musimy usunąć rosyjską flagę. To była czwarta partia. Organizatorzy nie mieli wyjścia. Próbowali zdjąć flagę subtelnie, ale wszyscy zobaczyli, co się stało, i wybuchała afera. Uznaliśmy, że najlepiej będzie zrobić to samo.

Jak na całą sytuację zareagowali Rosjanie?

W tamtejszych mediach zrobiło się o tym bardzo głośno. Jedna dziennikarka dzwoniła 30 razy z prośbą o rozmowę, byłam bombardowana wiadomościami. Dostawałam tysiące komentarzy z komplementami i podziękowaniami za życzliwość. Początkowo myślałam, że to kpiny i wszystkie te gratulacje odnoszą się do partii, którą tego dnia przegrałam. Chodziło jednak o flagę. Jeszcze w dniu naszej rozmowy dostałam kilka wiadomości w tej sprawie.

To prawda, że kiedyś przy okazji wyjazdu na mecz do Rosji skończyła pani pobyt w tym kraju, śpiąc na lotnisku?

Nasz mecz z Tansykkużyną początkowo miał się odbyć w grudniu ubiegłego roku. Organizator obiecywał rzeszę sponsorów i świetne nagrody, ale termin zawodów przekładano. Wreszcie dostaliśmy zielone światło. Przyleciałam do Rosji, gdzie okazało się, że nie ma mnie na liście osób uprawnionych do wjazdu. To była sobota, ministerstwo otwierali dopiero w poniedziałek. Spędziłam na lotnisku 44 godziny, czekając na dokument, który pozwoli mi wjechać na terytorium kraju. Dostałam pudełko z plastrami ogórka i małymi pomidorami. Nie mogłam niczego kupić, a w toalecie towarzyszyła mi celniczka. Przeszukiwali mnie jak przemytniczkę.

Co działo się dalej?

Mecz się opóźniał. Wzięłam urlop, kibice czekali, a organizator kręcił. Pierwszy raz w życiu poprosiłam o dokument gwarantujący wysokość nagrody, chodziło o 50 tys. euro. Chciałam mieć to na papierze. Organizator tymczasem oskarżał nas, że interesują nas tylko jego pieniądze, a nie walka o zaszczyt, jakim jest tytuł. Przyjechałyśmy z Tamarą grać o mistrzostwo świata i musiałyśmy wysłuchiwać obelg. Odbyło się spotkanie, podczas którego zmieszano nas z błotem. Szczęka mi opadła. Nie wiedziałam, że tak można traktować drugiego człowieka. Organizator meczu najwyraźniej poczuł duży pieniądz i kiedy odwróciło się od niego kilku sponsorów, postanowił zgarnąć trochę pieniędzy dla siebie.

Co panią uwiodło w warcabach?

Nie znoszę monotonii. Wiadomo, że dojście na pewien poziom wymaga przepracowania literatury oraz opanowania teorii, ale później najważniejsze są już kreatywność i wyobraźnia. Pomysły na tworzenie pozycji. Dziś nie siedzę już w książkach. Stawiamy z trenerem na praktykę oraz własne wynalazki. Cały czas staramy się szukać nowych rozwiązań, którymi można zaskoczyć rywali.

Wielu rozwiązań musiała się pani nauczyć na pamięć?

Uczę się otwarć. Wiem, które są sprawdzone, co pozwala mi zaoszczędzić siły na początku partii. Trening opiera się jednak przede wszystkim na rozwiązywaniu schematów. Analizujemy diagram z układem pionów i szukamy najlepszego ruchu.

Jest pani warcabistką na pełny etat?

Pandemia koronawirusa zmusiła mnie do podjęcia normalnej pracy. Jeszcze na początku 2020 roku pojechałam na zagraniczne zawody, później odbyły się dwa turnieje w Polsce i to wszystko. Dziś od 7.00 do 15.00 jestem analitykiem w firmie ubezpieczeniowej, a od 15.30 warcabistką. Daję radę i nie narzekam. Jestem młoda, liczę, że kiedy sytuacja na świecie wróci do normy, znów będę mogła poświęcać na grę 30 godzin tygodniowo.

Warcabiści trenują fizycznie?

Nie ma na świecie warcabisty z czołówki, który nie uprawiałby sportu. Niektórzy wybierają jogę, inni grają w piłkę nożną. Ja wypatruję otwarcia siłowni. Muszę być aktywna, to w warcabach bardzo istotne. Dobra gra wymaga świeżego umysłu i zdrowego ciała. Kładę nacisk nie tylko na trening fizyczny, ale także na dietę. Kilka lat temu, przed pierwszym meczem o mistrzostwo świata, pracowałam z psychologiem. Byłam 24-latką, którą czekało coś wielkiego. Myślę jednak, że mam taki charakter, który pozwala mi być psychologiem dla samej siebie. Twardo stąpam po ziemi. Dużo czytałam o psychologii sportu, zwłaszcza w tenisie. Widzę pewne podobieństwa. Inna sprawa, że z trudem znoszę porażki...

Rzuciła pani kiedyś warcabnicą?

Jestem emocjonalna, ale nie lubię robić widowiska. Prędzej pokrzyczę do siebie, wyleję wiadro łez. Nigdy nie pokazuję słabości publicznie. Wolę się zaszyć w pokoju i tam popłakać w poduszkę.

Dlaczego niektórzy mówią, że przy warcabnicy jest pani trochę chuliganem?

Kiedyś słynęłam z tego, że gram bardzo agresywnie, ale to już przeszłość. Uspokajam się, trener mnie utemperował. Nie zawsze agresywna gra oznacza grę dobrą. Niektórzy mówią, że wyglądam niewinnie – ot, grzeczna blondynka – ale przy warcabnicy się zmieniam. Natalia w domu i Natalia przy grze to dwie zupełnie inne osoby. Kolega kiedyś powiedział, że bardzo nie lubi mnie, kiedy gram. Podobno jestem wówczas taka zła. Faktycznie często widzę na zdjęciach, że mam zmarszczone brwi, jakby w złości. To napięcie. Dziś staram się lepiej zarządzać mimiką.

Kiedy uznała pani, że gra w warcaby może być sposobem na życie?

Warcaby długo były moim hobby. Nie chodziłam do szkółki, nie miałam trenera. Decydującym momentem był 2015 rok i koniec studiów. Wiedziałam, że wybierając warcaby, muszę dostać się do światowej czołówki, żeby móc się ze sportu utrzymać. Poprzeczkę zawiesiłam wysoko, bo nie miałam wówczas na koncie medali seniorskich mistrzostw świata.

Podjęłam dobrą decyzję. Obroniłam w maju pracę magisterką z bezpieczeństwa publiczności na Stadionie Narodowym, a w czerwcu zostałam wicemistrzynią świata. Warto było postawić wszystko na jedną kartę. Pomógł mi w tym mój charakter, bo jestem osobą, której nie satysfakcjonuje drugie miejsce. Kiedy jako nastolatka zdobywałam srebro na mistrzostwach Polski, to był dla mnie sygnał, że mogę być mistrzynią. Zawsze byłam waleczna.

To prawda, że kiedyś nazwała się pani Leo Messim warcabów?

To musiało się zdarzyć, kiedy zostałam mistrzynią świata... Jestem kibicem Barcelony, ale dziś pewnie bym już tak nie powiedziała. W warcabach jest ze mnie raczej taki Luis Suárez. 

Plus Minus: Czy podczas finału mistrzostw świata z Rosjanką Tamarą Tansykkużyną udało się pani przekonać Polaków, że warcaby to poważna gra?

Dopiero teraz wielu zobaczyło, że istnieją inne wersje tej gry. 64-polowa warcabnica jest w większości domów, ale to coś zupełnie innego niż warcaby 100-polowe, które są znacznie trudniejsze, skoro oznaczają więcej pionów i możliwości. Pokazaliśmy ludziom coś nowego. Już w trakcie mistrzostw dostawałam mnóstwo wiadomości. Nie brakowało wśród nich takich z przeprosinami, w których autorzy przyznawali się, że nie doceniali warcabów. Teraz przekonali się – widząc nasze mecze – jak wiele mogą dać emocji.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Tomasz P. Terlikowski: Adwentowe zwolnienie tempa
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Plus Minus
„Ilustrownik. Przewodnik po sztuce malarskiej": Złoto na palecie, czerń na płótnie
Plus Minus
„Indiana Jones and the Great Circle”: Indiana Jones wiecznie młody
Plus Minus
„Lekcja gry na pianinie”: Duchy zmarłych przodków
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Plus Minus
„Odwilż”: Handel ludźmi nad Odrą