Reklama

W starciu z Flotą Północną Royal Navy nie ma szans

Kiedy amerykańskie zaangażowanie w NATO stoi pod znakiem zapytania, a Moskwa zbroi się po zęby, eksperci ostrzegają, że brytyjska flota, trzon sił morskich sojuszu, ma coraz mniejsze szanse w starciu z Rosjanami.

Publikacja: 16.02.2017 09:39

Żegnaj, chwało Royal Navy? Nawet z tak nowoczesnymi jednostkami jak niszczyciele typu 45 (jeden z nich na zdjęciu) Brytyjczycy mają problemy.

Foto: AFP

Masywny kadłub HMS „Montrose" tnie wzburzone fale Oceanu Atlantyckiego. Z szarego nieba pada rzęsisty deszcz. Okręt jest na manewrach i płynie właśnie wzdłuż szkockiego wybrzeża. Nagle przód fregaty spowija gesty szary dym, a ciszę przerywa świst wystrzeliwanej rakiety. Biały pocisk Harpoon amerykańskiej produkcji, przeznaczony do niszczenia celów nawodnych, wzbija się w powietrze i z prędkością ponad 800 kilometrów na godzinę pędzi w stronę barki zacumowanej przy brzegu. W ciągu minuty dosięga celu, którym wstrząsa potężna eksplozja. Resztki zniszczonej łodzi opadają do wody, tworząc w miejscu uderzenia niewielkie fontanny. W krótkich odstępach czasu z wyrzutni okrętu wylatują jeszcze trzy rakiety. Manewry kończą się sukcesem.

Taki widok już wkrótce przejdzie jednak do historii. Z powodu oszczędności za rok z okrętów Royal Navy znikną pociski Harpoon. Tym samym już wkrótce brytyjskie jednostki niczym podczas II wojny światowej będą mogły atakować wroga wyłącznie za pomocą dział i torped. Dość powiedzieć, że zasięg okrętowych armat to 30 kilometrów, a rakiet ponad 140 kilometrów.

W starciu np. z rosyjską Flotą Północną angielscy marynarze będą więc musieli płynąć wprost na nią, by oddać strzały, podczas gdy wróg wybije ich z kilkuset kilometrów za pomocą pocisków. A to nie jest jedyny problem.

Flota jak mur

Ci, których serca wypełnia nostalgia, mogą iść do kina na film »Pan i władca. Na krańcu świata«. Tam zobaczą okres, kiedy Brytania była szanowana na morzach i oceanach. Ciekawe, czy zastanowią się nad tym, że nasza flota nieubłaganie się kurczy" – ironizował już w 2004 roku na łamach „Guardiana" pisarz i dziennikarz James Meek.

Marynarka wojenna niemal od zawsze odgrywała ważną rolę w życiu Brytyjczyków. Jako naród wyspiarski potrzebowali jej do obrony swoich granic oraz zabezpieczenia szlaków handlowych, bez których imperium nigdy by się nie rozwinęło.

Reklama
Reklama

Narodziny potęgi Royal Navy przypadają na XVIII i XIX wiek, choć angielska flota już wcześniej udowodniła swoją wartość. W 1588 roku Hiszpania, obawiając się, że Korona chce przełamać jej monopol handlowy i współuczestniczyć w podziale zysków z kolonii, w stronę Anglii wysłała Wielką Armadę składającą się ze 130 okrętów. Podczas decydującej bitwy angielscy marynarze wykazali się niezwykłymi umiejętnościami. Dzięki celnym salwom z bliskiej odległości rozrywali pokłady i łamali maszty wroga, siejąc w jego szeregach chaos. Bitwa dobiegła końca, gdy Anglikom zabrakło amunicji.

Wycofująca się Armada, opływając od północy Wyspy Brytyjskie, wpadła w okolicach Irlandii w potężny sztorm, podczas którego zatonęło 17 galeonów. Na Półwysep Iberyjski wróciła zaledwie połowa okrętów, które wyruszyły z Hiszpanii. Wielka Brytania została ocalona, a flotę zaczęto nazywać murem obronnym wyspy.

Od tego czasu przez kolejne trzy stulecia rosła potęga i sława Royal Navy, która do 1914 roku była najpotężniejszą marynarką wojenną świata, obecną niemal na każdym akwenie globu. Służba w jej szeregach nie należała do najłatwiejszych. Drakońska dyscyplina, w ramach której oficerowie nader często wymierzali marynarzom karę chłosty, oraz wszechobecne choroby i nieokreślony czas służby nie zachęcały do zaciągnięcia się na okręty. Według wyliczeń historyków tylko w latach 1799–1802 z floty zdezerterowało ponad 40 tys. ludzi. Żeby stale uzupełniać stany osobowe na okrętach, dowództwo marynarki zdecydowało się na przymusową brankę mężczyzn. W tym celu armia współpracowała z gangami, które nierzadko siłą „przekonywały" rekrutów do służby dla Jej Królewskiej Mości.

Mimo tych problemów Royal Navy odnosiła kolejne wielkie zwycięstwa. W 1805 roku, w trakcie wojen napoleońskich, w okolicach hiszpańskiego przylądka Trafalgar brytyjska flota pod dowództwem jednorękiego admirała Horatio Nelsona pokonała liczniejszą armadę francusko-hiszpańską. Dzięki ryzykownej taktyce zastosowanej przez Brytyjczyka jego eskadra zatopiła 22 okręty wroga, sama nie tracąc ani jednego. Nelson nie doczekał jednak triumfu. Pod sam koniec bitwy został śmiertelnie postrzelony w kręgosłup przez francuskiego marynarza. Mimo to on sam i jego wyczyn przeszły do historii, a Korona na lata przypieczętowała swoją dominację na morzach i oceanach.

Wraz z rozwojem brytyjskiego imperium kolonialnego flota zaczęła być wykorzystywana już nie tylko w celach stricte militarnych. Coraz częściej stawała się też środkiem politycznego nacisku Londynu i symbolem jego wpływów. W 1878 roku pojawienie się okrętów Royal Navy na morzu Marmara zniechęciło Rosjan do marszu na Stambuł, a cztery lata później demonstracja siły ogniowej pancerników zmusiła zbuntowanych Egipcjan do opuszczenia Aleksandrii. Podczas I wojny światowej Brytyjczycy stoczyli swoją ostatnią wielką bitwę morską z wykorzystaniem potężnych pancerników, pokonując niemiecką marynarkę w pobliżu Półwyspu Jutlandzkiego. Od tego czasu dominująca pozycja Królewskiej Marynarki Wojennej zaczęła słabnąć.

– Do końca 1918 roku brytyjska marynarka miała największe znaczenie w bilansie sił morskich na świecie, jednak już w latach 1939–1945 jej rola zaczęła się zmniejszać na korzyść Stanów Zjednoczonych – tłumaczy Mariusz Cielma, redaktor „Nowej Techniki Wojskowej".

Reklama
Reklama

Z II wojny światowej Royal Navy wyszła poobijana, choć zwycięska. Chroniła konwoje, ubezpieczała desanty sił alianckich, a jej lotniskowiec przyczynił się do zatopienia pancernika „Bismarck". Mimo to licząca wówczas ponad 900 okrętów flota nie była w stanie zatrzymać upadku imperium. Wraz z ogłaszaniem niepodległości przez kolejne państwa Brytyjczycy tracili kluczowe porty, a rząd, próbując załatać budżet, ciął wydatki na armię.

– Oszczędzanie trwa nieustannie od końca wojny. Politycy wiedzą, że z wojska można pozyskać mało głosów w wyborach, więc kosztem armii starają się uniknąć cięć w edukacji czy systemie zdrowia – mówi Pete Sandeman z portalu Save the Royal Navy. Ostatnie zwycięstwo okupione ogromnymi kosztami marynarka odniosła w 1982 roku, kiedy brytyjski korpus ekspedycyjny, w którego skład wchodziły dwa lotniskowce, odzyskał zajęte przez Argentyńczyków Falklandy.

Ryzykowna zagrywka

Ciągłe zagrożenie ze strony Związku Radzieckiego wymuszało na Londynie modernizację floty i utrzymywanie jej w stałej gotowości bojowej. W końcu w razie ewentualnego konfliktu na północnym Atlantyku to okręty Royal Navy miały zwalczać Sowietów. Sytuacja zmieniła się wraz z rozwiązaniem ZSRR. Politycy w Londynie, podobnie jak ich koledzy w całej Europie, uwierzyli w zapowiadany przez Fukuyamę „koniec historii" i uznali, że w czasach pokoju kraj nie potrzebuje przeznaczać tak ogromnych sum na obronność. Z powodu cięć prowadzonych przez wszystkie kolejne rządy Wielka Brytania, która w latach 90. przeznaczała na armię ponad 4 proc. swojego PKB, dzisiaj wydaje na ten cel zaledwie 2 proc. (dla porównania: Rosja aż 5 proc.).

Redukcja odbiła się również na stanie marynarki. W 1990 roku w szeregach królewskiej floty służyło ponad 70 okrętów bojowych, a dwie dekady później już tylko 24.

Kolejne oszczędności zaczęły się wraz z wprowadzeniem się na Downing Street Davida Camerona. Torysi, którzy musieli mierzyć się ze skutkami kryzysu finansowego, na gwałt potrzebowali pieniędzy, dlatego kolejny raz sięgnęli po nie do kieszeni Royal Navy. W ramach ogłoszonego w 2010 roku „Strategicznego przeglądu obrony i bezpieczeństwa" (SDSR) ze służby wycofano m.in. ostatni lotniskowiec HMS „Ark Royal" oraz cztery fregaty Typ 22 (średniej wielkości okręty wyposażone w wyrzutnie rakietowe). Tym samym marynarce pozostało tylko 19 wielozadaniowych niszczycieli i fregat. Po raz pierwszy od ponad wieku nie ma też jednostki zdolnej do przenoszenia samolotów.

Z floty odeszło łącznie ponad 5 tys. marynarzy i oficerów – dzisiaj w czynnej służbie pozostaje ich 30 tys. „Nasza flota jest zbyt mała, aby realizować wszystkie zadania, jakie stoją przed nią w tym niespokojnym świecie" – ostrzegał w listopadowej rozmowie z BBC Julian Lewis, członek parlamentarnej Komisji Obrony.

Reklama
Reklama

– Brytyjska marynarka naraz może wystawić zaledwie kilka okrętów, a trzeba zobaczyć, jakie ma interesy. Musi strzec ważnych baz na Gibraltarze i Falklandach, jest obecna na Bliskim i Dalekim Wschodzie. To nie jest flota, która ma pilnować tylko kanału La Manche – podkreśla Cielma. Jeszcze dobitniej wypowiedział się na ten temat gen. Richard Shirreff, były zastępca naczelnego dowódcy sił NATO w Europie, który w rozmowie z „The Sunday Times" cięcia nazwał „cholernie ryzykowną zagrywką".

Drastyczne oszczędności może nie wzbudziłyby aż tylu kontrowersji, gdyby nie to, że przypadły na okres destabilizacji sytuacji w Europie, związanej z rosyjską agresją na Ukrainę, narodzinami tzw. Państwa Islamskiego i kryzysem migracyjnym. Gdy czas pokoju dobiegł końca, okazało się, że Royal Navy nie dość, że nieliczna, to jeszcze boryka się z innymi problemami. W 2011 roku, po wycofaniu ze służby ostatniego lotniskowca, brytyjskie Ministerstwo Obrony postanowiło sprzedać Amerykanom wszystkie należące do floty myśliwce Harrier. Te świetne maszyny angielskiej konstrukcji, zdolne do krótkiego i pionowego startu oraz lądowania, mają zostać zastąpione przez myśliwce F-35.

Choć wymiana starych maszyn na nowsze wydaje się czymś naturalnym, to część ekspertów podkreśla, że Brytyjczycy za szybko pozbyli się swoich odrzutowców. Wszystko dlatego, że z powodu opóźnień w osiągnięciu zdolności bojowych pierwsze F-35 do służby mają wejść dopiero w 2018 roku, a aż do 2023 roku samoloty nie będą przystosowane do służby na nowo budowanych lotniskowcach.

Co więcej, F-35 często są krytykowane z powodu wysokich kosztów produkcji oraz awaryjności. W 2014 roku Pentagon kazał uziemić wszystkie te myśliwce, gdy w jednym z nich zapalił się silnik. Złośliwi proponują, by Royal Navy, zamiast inwestować w nowe samoloty, zaczęła używać sprawdzonych dwupłatowych samolotów torpedowych Swordfish z czasów II wojny.

W artykule sprzed dwóch lat dziennikarze „The Telegraph" ironizowali, że na Wyspach więcej ludzi strzyże włosy albo zostaje dżihadystami, niż chce walczyć w imię Jej Królewskiej Mości. Brytyjskich fryzjerów jest bowiem ponad 180 tys., a żołnierzy niecałe 150 tys. Jeszcze gorzej sytuacja wygląda w Królewskiej Marynarce Wojennej. Już w 2013 roku ówczesny naczelny dowódca Brytyjskich Sił Zbrojnych gen. Nicholas Houghton mówił, że liczba marynarzy zeszła do poziomu absolutnego minimum.

Reklama
Reklama

– Marynarka potrzebuje wysoko wykwalifikowanych techników i inżynierów. Problem w tym, że tych samych ludzi potrzebują wielkie firmy, które płacą lepiej niż wojsko i nie wymagają, by spędzali długie miesiące z dala od rodzin – tłumaczy dr Peter Roberts, ekspert Royal United Services Institution, najstarszego na świecie think tanku zajmującego się obronnością.

Portal Save the Royal Navy wyliczył, że fregatom i niszczycielom, które wypływają w morze, brakuje średnio 8 proc. załogi. W mediach co jakiś czas pojawiają się publikacje, z których wynika, że marynarze mają za dużo obowiązków, za mało zarabiają, a ich morale jest szokująco niskie. Według badań firmy DJS Research Ltd z zeszłego roku co czwarty wojskowy rozważa odejście z armii. W takich warunkach ginie etos i prestiż służby.

Te problemy wydają się nie dotykać admiralicji. Choć brytyjska flota jest najmniejsza od 300 lat, to zatrudnia ponad 30 admirałów, którzy rocznie zarabiają co najmniej po 100 tys. funtów. Do tego należy doliczyć szofera wraz z limuzyną i służbowe mieszkanie. W ostatnim roku marynarka wydała na kampanię rekrutacyjną 5 mln funtów. Na razie bez większych sukcesów.

Dekada bez rakiet

Niszczyciele rakietowe Typ 45 (duże okręty bojowe wyposażone m.in. w wyrzutnie rakiet) miały być dumą i filarem Royal Navy. Nowoczesne okręty – koszt każdego to, bagatela, miliard funtów – są niewykrywalne dla radarów, a dzięki najnowszej technice mogą niezwykle skutecznie zwalczać okręty podwodne wroga. Jedyny szkopuł w tym, że z powodu drobnej usterki nie są zdolne operować w każdym zakątku globu. Okazało się bowiem, że nowoczesne turbiny gazowe, które napędzają statki, psują się w bardzo wysokich temperaturach. Dochodzi wówczas do przegrzania i na okręcie na jakiś czas pada zasilanie.

W czerwcu tego roku do takiej awarii doszło na pokładzie jednego z niszczycieli operujących na kluczowych ze względów strategicznych wodach Zatoki Perskiej. W 2012 roku podobny los spotkał HMS „Dauntless" u wybrzeży Senegalu. Choć admiralicja od dawna wiedziała o kłopotach, to przez lata je bagatelizowała i okręty dalej zaopatrywano w felerne silniki. Doraźne naprawy okazywały się nieskuteczne i bardzo kosztowne. Do tego stopnia, że sprawą zajęła się parlamentarna Komisja Obrony, która uznała to za „wyjątkowy błąd" narażający okręty i ich załogi na niebezpieczeństwo.

Reklama
Reklama

Według dziennikarzy „BBC News" dopiero w 2019 roku niszczyciele mają przejść kolejny remont, który ostatecznie rozwiąże problem turbin. Najnowszy i najgłośniejszy skandal związany z cięciami budżetowymi w Royal Navy wybuchł w listopadzie ubiegłego roku i dotyczył rakiet przeciwokrętowych Harpoon. Z powodu oszczędności ta podstawowa dzisiaj broń okrętów Królewskiej Marynarki Wojennej zostanie wycofana ze służby do 2018 roku, a na jej następcę flota będzie musiała czekać nawet dziesięć lat. Sytuacji nie poprawi zapowiadane dozbrojenie śmigłowców marynarki nowymi pociskami Sea Venom, bowiem są one przeznaczone wyłącznie do zwalczania niewielkich statków.

Znaczącą siłą i wsparciem dla nawodnych jednostek Royal Navy są atomowe okręty podwodne, chociaż i z nimi Brytyjczycy mają kilka problemów. Jak przypomina portal Defence24.pl, w maju 2015 roku media ostrzegały, że pięć z sześciu uderzeniowych okrętów podwodnych jest w remoncie. Sytuacja była tak zła, że dziennikarze ukuli ironiczne hasło „Tylko nie mówcie o tym Moskwie".

Warte miliardy funtów jednostki musiały zostać w bazach, bo wykryto na nich kilkanaście awarii. Okręty typu Trafalgar mają już ponad 30 lat i po prostu psują się ze starości. Z kolei ich następcy typu Astute nie dość, że z powodu wad konstrukcyjnych wchodzą do służby z opóźnieniem, to jeszcze wciąż borykają się z kłopotami technicznymi. Tylko na HMS „Ambush" w 2015 roku wykryto ponad 50 poważnych usterek. Cztery okręty o napędzie atomowym typu Vanguard, wyposażone w pociski balistyczne Trident zdolne do przenoszenia głowic nuklearnych, zapewniają Koronie status mocarstwa atomowego i są ważną częścią doktryny odstraszania, ale z powodu wieku generują również ogromne koszty. W styczniu tego roku dziennikarze „Sunday Times" pisali, że brytyjski rząd miał ukryć nieudaną próbę odpalenia Tridenta, w którym zawiódł mechanizm sterujący. Ministerstwo Obrony twierdzi z kolei, że test zakończył się sukcesem...

Okręty typu Vanguard, wprowadzone do służby w 1992 roku, miały w niej pozostać tylko 25 lat. Obecnie trwają prace nad ich następcami.

Boksowanie ponad siłę

O stan Royal Navy obawiają się nie tylko eksperci na Wyspach i w Europie, ale również ci zza oceanu. Były sekretarz obrony Stanów Zjednoczonych Robert Gates w rozmowie z BBC w 2014 roku podkreślał, że z powodu kolejnych cięć Wielka Brytania przestanie być strategicznym partnerem dla Waszyngtonu. Rok później sekretarz obrony Ashton Carter powiedział, że m.in. dzięki flocie Zjednoczone Królestwo „zawsze boksowało powyżej swojej wagi", a przez oszczędności jego rola w świecie może się zmniejszyć.

Reklama
Reklama

Wydaje się, że wraz z poprawiającą się sytuacją gospodarczą politycy w Londynie usłyszeli te apele i zrozumieli swoje błędy. W 2015 roku rząd Davida Camerona w kolejnym przeglądzie bezpieczeństwa założył nie tylko powstrzymanie redukcji, ale również przeznaczenie na obronność dodatkowych 12 mld funtów. – Plan zakłada, że po 2020 roku flota będzie się powiększać, aż będzie liczyć co najmniej 32 okręty wojenne, w tym dwa lotniskowce – wylicza Sandeman.

Symbolem tej odmienionej królewskiej marynarki mają być lotniskowce HMS „Queen Elizabeth" i HMS „Princes of Wales". Liczące ponad 280 metrów długości i zdolne do przenoszenia na pokładzie 36 myśliwców F-35 okręty będą największymi w historii Royal Navy. Pierwszy, nazwany na cześć królowej, ma wejść do służby w 2018 roku, a pełną gotowość bojową uzyska dwa lata później. W przyszłości wsparcie mają im zapewnić strategiczne okręty podwodne nowej generacji klasy Successor, które zastąpią wysłużone już Vanguardy, oraz nowe fregaty.

Eksperci podkreślają, że choć te zapowiedzi to dobry krok w stronę wzmocnienia potencjału Royal Navy, to nie wiadomo, czy wszystkie plany uda się zrealizować. Na przeszkodzie mogą stanąć przede wszystkim pieniądze. Brytyjski budżet nie jest z gumy, a według niektórych szacunków budowa samych tylko nowych okrętów podwodnych może kosztować astronomiczną kwotę ponad 150 mld funtów. Co prawda są to wydatki, które zostaną rozłożone na kilkadziesiąt lat, ale w tym samym czasie trzeba będzie znaleźć też środki na jeden lotniskowiec i nowe fregaty.

Zresztą nie wszyscy politycy w Londynie popierają zwiększanie wydatków na obronność. Zagorzały przeciwnik broni atomowej i lider Partii Pracy Jeremy Corbyn podczas wywiadu dla BBC zastanawiał się głośno, po co przeznaczać tyle pieniędzy na nowe okręty podwodne z głowicami nuklearnymi, skoro zimna wojna już dawno się skończyła. W innym miejscu polityk sugerował, że Wielka Brytania wydaje zbyt wiele na armię.

Mariusz Cielma zwraca uwagę na jeszcze jedną słabą stronę planów powiększenia floty. – Wiele razy nie udawało się zastąpić starego okrętu nowym w proporcjach 1:1 i tych jednostek stawało się coraz mniej. W latach 90. wycofano 13 niszczycieli, a do służby wprowadzono już tylko sześć nowych – mówi ekspert. Tych obaw nie podzielają jednak wszyscy. Con Coughlin, dziennikarz i ekspert ds. obronności dziennika „The Telegraph", w rozmowie z „Plusem Minusem" podkreśla, że flota jest w stanie przejściowym, ale dzięki nowym niszczycielom, lotniskowcom i okrętom podwodnym w kolejnych latach po 2020 roku stanie się jedną z najnowocześniejszych marynarek na świecie. Oby tylko do tego czasu nikt nic nie powiedział Moskwie.

Magazyn Plus Minus

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus
„Panda Spin”: Pokręcone karty
Plus Minus
„Strange Adventures”: Aksjologiczny zimny prysznic
Plus Minus
„Ministranci”: Bunt oszukanych dzieciaków
Materiał Promocyjny
Startupy poszukiwane — dołącz do Platform startowych w Polsce Wschodniej i zyskaj nowe możliwości!
Plus Minus
Gość „Plusa Minusa” poleca. Joanna Lamparska: Góry, historia i rocznica
Materiał Promocyjny
Nowa era budownictwa: roboty w służbie ludzi i środowiska
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama