Raczej chodziło o to, że wiedza o naszym przemyśle zbrojeniowym poszła w świat.
W tej sprawie powinny były zadziałać służby. Trudno mieć pretensje do ministra, że nie sprawdzał wiarygodności kontrahenta i tego, czy przetarg został prawidłowo przeprowadzony. Do dzisiaj uważam, że nasze podejście do przemysłu zbrojeniowego było słuszne. Później kolejni ministrowie mówili, że trzeba powołać holding lotniczy czy amunicyjny, a to dokładnie były nasze rozwiązania. Niestety, nikt nic nie zrobił i teraz ten przemysł mamy szczątkowy.
Premier Bielecki jest autorem wypowiedzi, że pierwszy milion trzeba ukraść, a potem już można legalnie robić interesy. Czy w debatach na posiedzeniach rządu widoczna była ta filozofia – jest jakaś afera, ale trudno, nie będziemy z tym walczyć, bo ten nasz rodzimy kapitał musi się skądś wziąć?
Rozumiem, że w tym zdaniu premier Bielecki cytował amerykańskich klasyków. A posiedzenia Rady Ministrów poświęcone były wyłącznie bieżącym problemom. Nie pamiętam ani jednej dyskusji o misji rządu czy o sposobach, w jakich działamy. A ponieważ na dodatek nie znałam tych ludzi na gruncie towarzyskim, to nie byłam uczestnikiem mniej formalnych rozmów. Na dodatek nieustannie kłóciłam się z Januszem Lewandowskim. Kiedyś w budynku mojego ministerstwa wybuchł pożar, a moje okna były naprzeciwko okien Lewandowskiego. I on zadzwonił do mnie, żeby powiedzieć, że tego pożaru nie wywołał. Takie mieliśmy relacje. Choć niezmiennie bardzo cenię jego intelekt i determinację.
Bilans zamknięcia rządu Jana Krzysztofa Bieleckiego to 1200 sprzedanych przedsiębiorstw, za bezcen – jak mówi prawica, 12-procentowe bezrobocie, podwojone przez rok, ogromna recesja. Według prawicy to był najgorszy okres transformacji.
To nie jest sprawiedliwa ocena. Każdy z nas działał z determinacją pomimo kompletnej beznadziei. Dopiero później pojawiły się źródła finansowania, które umożliwiły wdrażanie planów ratunkowych. Ja też uważam, że firmy można było sprzedać korzystniej, ale jeżeli nie ma się wiarygodności, a myśmy jako państwo jej nie mieli, to płaci się za to wymierną cenę.
To może nie trzeba było ich sprzedawać?
Jednak dzięki temu ileś firm czy banków się uratowało. Wicepremier Mateusz Morawiecki, który dziś mówi o udomowieniu banków, sam przez lata pracował w banku, który tylko dlatego przetrwał, że miał zagranicznego inwestora. Rząd przecież nie miał pieniędzy, aby banki dokapitalizować. I nie zgadzam się z zarzutem, że udział kapitału zagranicznego czy w ogóle prywatnego w naszej gospodarce jest za wysoki. Sektor naftowy jest państwowy, największy bank jest państwowy, największa firma ubezpieczeniowa też jest państwowa. W Europie jesteśmy w czołówce państw z udziałem sektora państwowego w PKB.
Gabriel Janowski z zacięciem walczył przeciwko sprzedaży cukrowni i doprowadził do powstania holdingu cukrowego, który do dzisiaj dobrze prosperuje. Może wy po prostu za mało walczyliście o polski przemysł?
Prowadziłam prywatyzację Banku Zachodniego i dobrze wiem, co w nim było. Gdyby nie weszli tam Irlandczycy, to byśmy nie uratowali ani tego banku, ani firm, które on kredytował. Robiłam prywatyzację stoczni remontowej w Gdańsku i dziś jest to czołówka stoczni na świecie. Staraliśmy się. Masowa prywatyzacja nam nie wyszła, ale Czechom też nie. Nie zgadzam się jednak, że w 1991 roku było wiadomo, jak to wszystko robić. Wtedy nie było instytucji, które by wsparły inny model prywatyzacji, a my nie byliśmy partnerem dla kogokolwiek. Wielu narzeka, że nasz sukces gospodarczy oparty był na taniej sile roboczej. A co innego mieliśmy? Ściągnięcie nowoczesnych technologii trwa lata. W tej chwili koszty pracy rosną o 30–40 proc., a przecież nikt nie przełoży tego na o 30 proc. wyższe ceny.
Inwestycja w kapitał ludzki też jest ważna, a nie tylko w maszyny czy nowe technologie.
Oczywiście, ale to nie jest coś, co można zrobić w kilka miesięcy. Cieszę się, że wicepremier Morawiecki ma strategię i wizję tego, co chce osiągnąć. Nie wiem jednak, czy skokowy wzrost kosztów pracy mieści się w tej wizji. A lada moment zostanie obniżony wiek emerytalny. I jeżeli na to nałoży się np. wymuszenie umów na czas nieokreślony, oskładkowanie wszystkich umów cywilnych, ograniczenia pracy tymczasowej, to małe firmy mogą mieć ogromny kłopot. Dlatego dosadnie ostrzegam, że etatów nie będzie. I nie mamy na to wpływu, tak po prostu zmienia się rynek pracy. Nie chcę, żeby za jakiś czas Polacy powiedzieli: oszukaliście nas. Ekonomii nie da się oszukać.
Jak wyglądało ostatnie posiedzenie rządu Bieleckiego?
Nic specjalnego. Nie było żadnego pożegnania. Nawet nie spotykamy się z okazji rocznicy powołania rządu. Właściwie w tym gronie nigdy potem się nie spotkaliśmy.
A dlaczego po latach funkcjonowania w biznesie postanowiła się pani zaangażować w kampanię prezydencką w 2005 roku?
Poprosili mnie o to Tadeusz Mazowiecki i Władysław Frasyniuk. W tamtych wyborach było dwóch mocnych kandydatów – Donald Tusk i Lech Kaczyński. Obaj odżegnywali się od gospodarki rynkowej. A my, jako środowiska gospodarcze, uważaliśmy, że trzeba bronić gospodarki rynkowej, bo jesteśmy dopiero na początku przemian i nie można się poddać populizmowi. Dlatego zgodziłam się zostać kandydatką Partii Demokratycznej na prezydenta.
A więc nie chciała pani zostać głową państwa?
Szanse na wygraną były niewielkie. Partia Demokratyczna była w totalnej rozsypce. Nie mogłam liczyć na ich struktury. Całą kampanię musiałam realizować ze swoimi ludźmi. Ale zależało mi na tym, żeby pokazywać, jakie powinny być warunki dla rozwoju biznesu, i jednocześnie promować naszą Konfederację. Masa spotkań była nieprzyjemna, bo przychodzili na nie ludzie uważający, że przyjechała do nich obrzydliwa kapitalistka, która tylko marzy, żeby wycisnąć z nich ostatnią kroplę krwi i kupić sobie kolejnego mercedesa. Ale uznaliśmy, że przekonywanie do naszych racji jest ważne.
Opłaciło się?
Absolutnie tak. Dotarliśmy do grup, do których inaczej byśmy nie trafili. Po tej kampanii zupełnie inaczej postrzegano Lewiatana (wówczas PKPP), a ja jako szefowa tej organizacji stałam się dużo bardziej rozpoznawalna.
A więc w gruncie rzeczy był to projekt biznesowy.
Partia Demokratyczna odniosła korzyść, bo byli rozbici, nie mieli pieniędzy na kampanię, a potrzebowali zaistnieć. I zaistnieli. Podobnie jak nasza Konfederacja. Było nam po drodze. Z tamtej kampanii wziął się też pomysł na Kongres Kobiet, bo zorientowałam się, że kobiety są pozostawione same sobie.
A dlaczego poparła pani Tuska przed drugą turą wyborów prezydenckich?
Dlatego że ze wszystkich kandydatów był najbliższy naszym postulatom.
Rozmawiała pani z nim o tym poparciu?
Nie. On się na mnie obraził, że wystartowałam w wyborach prezydenckich i go o tym nie poinformowałam.
Czy Tusk podziękował za poparcie?
Nigdy o tym nie rozmawialiśmy, ale też nie oczekiwałam podziękowań z jego strony.
—rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
Henryka Bochniarz była szefową resortu przemysłu i handlu w rządzie Jana Krzysztofa Bieleckiego. Jest założycielką i prezydentem Konfederacji Lewiatan oraz wiceprezydentem europejskiej organizacji biznesu BusinessEurope.
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95