W demokratycznym państwie prawnym sędziowie Trybunału Konstytucyjnego nie muszą wykazywać na łamach prasy swej legitymacji do orzekania. Nie muszą też dowodzić, że są sędziami – odpowiadają konstytucjonaliści z Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Z lekkim zażenowaniem przeczytaliśmy polemikę prof. Mariusza Muszyńskiego z naszym tekstem. Liczyliśmy na dyskusję na poziomie merytorycznym, obowiązującym w kręgach akademickich. Tymczasem zaprezentowany w polemice styl i język wypowiedzi oraz argumenty ad personam umocniły nas w przekonaniu, że jej autorowi nie chodzi o poszukiwanie prawdy i właściwej wykładni prawa, lecz o podważenie autorytetu TK z czasów, gdy ta instytucja autorytet jeszcze posiadała.
Polemika z kim?
Jak inaczej bowiem wyjaśnić to, że bohaterem polemiki stał się nieoczekiwanie ostatni prezes TK prof. Andrzej Rzepliński, o którym nawet nie wspomnieliśmy? I co wspólnego z naszym tekstem mają zarzuty pod jego adresem, np.: „Prezes Rzepliński do pomiaru swego sędziowskiego ego używał jako jednostek posłów RP" albo „mógłbym tu zacytować regułę Stefana Niesiołowskiego, którą przez cały 2016 r. raczył mnie w Trybunale prezes Rzepliński: jak będziecie mieli większość, to sobie przegłosujecie, co zechcecie"? Nie sugerowaliśmy również „prokuraturze, że prezes Rzepliński przekroczył swoje kompetencje, wypłacając przez rok sędziowskie wynagrodzenie przypadkowym osobom". O wynagrodzeniu, zwłaszcza takim, które miałoby rzekomo powodować nabycie statusu sędziego TK przez przypadkowe osoby, w ogóle nie wspominaliśmy.
Z naukowego obowiązku i wiary w to, że można rozmawiać bez argumentów ad personam, postanowiliśmy jednak odnieść się do głównych tez polemiki, które naszym zdaniem nie są prawdziwe.
On nie jest sędzią TK
Nie jest prawdą, jakobyśmy zarzucali M. Muszyńskiemu, że wypowiada się „jako sędzia na łamach prasy". Zarzucamy mu, że nie jest sędzią TK, a zarzut ten opieramy na wykładni art. 194 ust. 1 konstytucji w związku ze skutkami wyroku z 3 grudnia 2015 r., K 34/15. Jako osoba niebędąca sędzią M. Muszyński może publicznie krytykować działania TK, o czym już pisaliśmy, choć celowość publikowania przez niego raz w miesiącu artykułu powtarzającego tezę, że jest on sędzią TK, budzi nasze wątpliwości. Być może warto by od czasu do czasu „zmienić" osobę głoszącą taką tezę. Albo – jeśli nie ma wybitnych przedstawicieli doktryny prawa, którzy chcieliby tezę tę firmować swoim nazwiskiem – poszerzyć wachlarz używanych argumentów? Jaki bowiem sens ma powielanie w kolejnych tekstach tych samych poglądów? Koronny argument ze złożenia ślubowania został wszak już przekonująco zakwestionowany przez wybitnych adwokatów i profesorów prawa Macieja Gutowskiego i Piotra Kardasa. W polemice z poprzednim artykułem M. Muszyńskiego (zob. „Nieudolni pogromcy Trybunału Konstytucyjnego", „Rzeczpospolita" z 16 listopada 2017 r.) dowiedli oni, że „przyjęcie przez prezydenta ślubowania od sędziów powszechnie określanych jako tzw. dublerzy nie może niczego naprawić" („Wykładnia autentyczna a nienaprawialność statusu tzw. dublera", „Rzeczpospolita" z 21 listopada 2017). Podobnie teza głosząca, że art. 197 konstytucji zakazuje TK bezpośredniego stosowania konstytucji, została w doktrynie prawa słusznie zakwestionowana, choćby przez prof. Piotra Radziewicza na łamach renomowanego czasopisma „Państwo i Prawo". Stwierdził on bowiem: „Nie ulega wątpliwości, że Konstytucja jest stosowana bezpośrednio (...). Bez znaczenia jest przy tym, czy równocześnie obowiązują regulacje ustawowe na ten sam temat lub czy Konstytucja odsyła do unormowania określonej materii w ustawie (np. art. 197 Konstytucji). Okoliczności te ani nie wyłączają, ani nie ograniczają bezpośredniego stosowania Konstytucji" (zob. „Pominięcie przez TK ustawy określającej tryb kontroli konstytucyjności prawa", „PiP" nr 10/2016, s. 49).