W tym kontekście spotkanie premiera Mateusza Morawieckiego z prof. Małgorzatą Gersdorf wygląda jeszcze bardziej zagadkowo. Dla obu stron był to kontakt wysokiego ryzyka. Prof. Gersdorf naraziła się na krytykę, że próbuje za zasłoniętymi kotarami dogadywać się z władzą, która łamie konstytucję. A premier – że łamie narrację obozu prawicy, spotykając się w gmachu SN z emerytowaną sędzią, która uzurpuje sobie funkcję jego pierwszego prezesa.
Czytaj także: Gorąco wokół SN: zmiany i groźba Luksemburga
Z perspektywy kilku dni widać, że lepiej na tym spotkaniu wyszła Małgorzata Gersdorf, która w piątek oświadczyła, iż żadnego układania się z władzą nie będzie, przedstawiając „warunki brzegowe", których spełnienie przez PiS oznaczałoby zwinięcie reformy sądownictwa.
W co więc grał premier? Możliwe, że był to dla Morawieckiego koszt rozgrywki z Brukselą, którą PiS od dłuższego czasu prowadzi, podkreślając otwartość na dialog i ustępstwa wobec sądownictwa. Istotny jest fakt, że spotkanie odbyło się w czasie, kiedy Komisja Europejska podejmowała decyzję w sprawie skargi skierowanej do Trybunału Sprawiedliwości UE przeciwko Polsce. Dotąd nie wysłano jej jednak do Luksemburga.
Spotkanie było autorską inicjatywą premiera lub odbyło się za namową kogoś z jego otoczenia. Problem w tym, że Morawiecki już kilkakrotnie (m.in. udzielając wywiadów) wykazał się brakiem wyczucia w sprawie konfliktu o sądy. Trudno dziś zweryfikować, ile prawdy jest w propozycjach, które miał rzekomo złożyć prof. Gersdorf, ale sprawiają one wrażenie braku znajomości realiów. Propozycja wyższych emerytur dla sędziów, którzy bez „szemrania" przejdą w stan spoczynku, może być logiczna z punktu widzenia prezesa banku, ale nie osoby, która ma zarządzać bardzo poważnym konfliktem.