Napastliwe i nagłośnione wystąpienie redaktora naczelnego „Liberté" na trzeciomajowej konferencji na Uniwersytecie Warszawskim skierowane pod adresem Kościoła, a pośrednio wiernych oraz akcja rozlepiania plakatów z wizerunkiem Matki Bożej Częstochowskiej z tęczą LGBT na śmietnikach i przenośnych toaletach każą zapytać, jak reagować na takie i ewentualne kolejne ataki.
Czytaj także: Matka Boska z tęczową aureolą - reakcja Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka
Że to były ataki, nie ma najmniejszej wątpliwości i niezależnie od motywów (pewnie jakieś przedwyborcze kalkulacje), dotknęły one boleśnie wiele osób ze względu na ich wiarę, przekonania religijne czy choćby respekt dla symboli.
Pytaniem nie jest, czy na nie reagować, reakcje już zresztą są, np. zawiadomienie do prokuratury w sprawie owego wykładu. Prawnicy zajmujący się granicami debaty publicznej raczej odżegnują się od sięgania po środki karne (takie są już wdrażane w sprawie plakatów), wychodząc z założenia, że w debacie publicznej raczej prawa karnego nie należy wykorzystywać, z czym się zgadzam. Chodzi o to, czy w obu tych ekscesach było choćby źdźbło debaty. A gdyby nawet było, to nie uzasadnia ono tak bolesnego drażnienia innych ludzi czy instytucji. Gdyby plakaty coca-coli czy jakieś innej znanej marki umieszczono w takich miejscach nawet bez przeróbek, to sprawcy mieliby życie umilone na kilka lat procesami i natychmiast komornikiem na kontach, w garażach i lodówkach. Jeśli przy tak bulwersujących ekscesach nie sięgać po prawo, to po co sięgać? Czekać na kolejne prowokacje, a może co nie daj Boże samosądy?
Zdaję sobie sprawę, że akcje sądowe niosą też pewne ryzyko, i nie gwarantują korzystnego wyroku, ale w słusznej sprawie honorem jest walczyć, a przegrana nie przynosi ujmy.