Wywiad z prof. Stanisławem Sołtysińskim i Rudolfem Ostrihanskym z kancelarii Sołtysiński Kawecki & Szlęzak

Prof. Stanisław Sołtysiński, Rudolf Ostrihansky o współpracy ze światowymi gigantami i ciekawych sporach – Ewa Usowicz rozmawia z założycielem i partnerem zarządzającym kancelarii Sołtysiński Kawecki & Szlęzak

Publikacja: 20.04.2012 08:42

Na zdjęciu od lewej: prof. Stanisław Sołtysiński i Rudolf Ostrihansky

Na zdjęciu od lewej: prof. Stanisław Sołtysiński i Rudolf Ostrihansky

Foto: Fotorzepa, RP Radek Pasterski

Pamiętacie, panowie, jak powstawała kancelaria?

Rudolf Ostrihansky (R.O.):

Najbardziej pamiętam „posiedzenia” na korytarzu, po 22, gdy najpilniejsze sprawy były już załatwione. Stały tam stoły, niektóre jeszcze do góry nogami, przy których wspólnie rozwiązywaliśmy problemy. To był taki „romantyczny” okres stosowania prawa – nie było żadnych standardów, a istniejące przepisy trzeba było dopasować do nowego systemu ekonomicznego. Budowaliśmy karkołomne konstrukcje prawne, które potem... stawały się rynkowymi standardami.

Prof. Stanisław Sołtysiński (S.S.):

Regułą przez dobrych kilka lat była praca do 2 – 3 w nocy. Nie wszyscy chcieli tak funkcjonować – współzałożyciel kancelarii prof. Szajkowski stwierdził po dwóch latach, że on się na taką wariacką pracę nie pisze. Do dziś się przyjaźnimy i współpracujemy.

R.O.:

Mieliśmy wtedy zalew klientów, którzy rozpaczliwie potrzebowali porady prawnej w postpeerelowskiej Polsce. Od początku wiedzieliśmy, że chcemy obsługiwać przedsiębiorstwa i skupiać się na szeroko pojętym prawie gospodarczym.

 

Tworzyliście panowie jedną z pierwszych polskich kancelarii. Wiedzieliście, jak to zrobić?

R.O.:

Ależ skąd. Proszę sobie wyobrazić, że uczyliśmy się tego na „Firmie” Johna Grishama. Andrzej Kawecki przywiózł tę książkę ze Stanów, gdzie była wówczas bestsellerem, i stała się obowiązkową lekturą naszych prawników. Pomijając, rzecz jasna, wątek sensacyjny, wiele się z niej nauczyliśmy.

 

Nie kusiły państwa wtedy marki międzynarodowych firm prawniczych?

S.S.:

Dwukrotnie negocjowaliśmy takie alianse. Pamiętam, że zaskoczyli nas wtedy młodsi koledzy, którzy przekonywali, abyśmy pozostali, jak długo się da, kancelarią niezależną.

R.O.:

A nas nie trzeba było do tego przekonywać... Pamiętam, że tydzień po tym, gdy odmówiliśmy jednej z wiodących sieciowych kancelarii, zadzwonił do mnie partner renomowanej skandynawskiej firmy prawniczej Mannheimer Swartling. Powiedział, że słyszał, iż odmówiliśmy, i bardzo się cieszy, bo chce nam zlecać pracę. Współpracujemy do dziś.

S.S.:

Toczyliśmy też w tamtym czasie rozmowy o połączeniu z Wardyńskim i Wiercińskim.

 

Dlaczego odmawialiście sieciowym gigantom?

R.O.:

Nie godziliśmy się ze swoistym imperialnym podejściem – wyznaczaniem, w bezwzględny sposób, przez wskaźniki ekonomiczne tego, jakie praktyki utrzymać, ilu prawników zwolnić itd. Wiedzieliśmy, że wolimy pracę rzemieślniczą niż taśmę Taylorowską.

S.S.:

Były też motywy ekonomiczne. W sieci bylibyśmy dużo drożsi. Międzynarodowe kancelarie tłumaczyły, że pod ich marką możemy, a nawet powinniśmy, żądać wyższych stawek. Uznaliśmy, że efekt może być taki, iż przestaniemy być konkurencyjni. Potwierdzają to przykłady kancelarii włoskich czy niemieckich, które źle wyszły na takich aliansach.

R.O.:

Był jeszcze jeden powód – przestaliby z nami współpracować wielcy nieobecni, a jest ich ciągle sporo.

 

A dlaczego nie doszło do fuzji z kancelarią mec. Wardyńskiego?

S.S.:

U nas dominował model policentryczny… Kancelaria mec. Wardyńskiego rezydowała już w Marriotcie, a my okupowaliśmy cztery pokoje w biurowcu na Mokotowie. Obie strony nie doceniały potencjału partnera, ale oba modele firmy chyba się sprawdziły.

 

Z kim z wielkich nieobecnych współpracujecie?

S.S.:

Skadden Arps, Shearman & Sterling, Cleary Gottlieb, Jones Day i Hengeler Müller.

Ta ostatnia jest dobrym przykładem na to, że występowanie po przeciwnej stronie stołu często stanowi wstęp do późniejszej współpracy. Prawników Hengeler Müller poznaliśmy, reprezentując Elektrim przeciwko Deutsche Telekom.

 

Co najbardziej wpływa na tę dobrą „chemię” we współpracy?

S.S.:

Na pewno wzajemne zaufanie do jakości naszej pracy, ale i czynnik ludzki. Niektóre kancelarie stosują metody mieszczące się w standardach zachowania prawnego, ale przez nas nieakceptowane.

To dotyczy też pozyskiwania klientów. Naszą słabością, z którą nie chcemy walczyć, jest brak umiejętności pozyskiwania klientów w agresywny sposób. Jest na to specjalne określenie, które pochodzi od Grishama – „rainmaking”.

R.O.:

Ostatnio nastawiamy się na współpracę regionalną.

Na czym taka współpraca polega?

R.O.:

Przygotowujemy łączne oferty dla przedsiębiorców działających w kilku krajach – ta, nad którą właśnie pracujemy, obejmuje: Polskę, Czechy, Słowację, Węgry, Bułgarię, Ukrainę i Rosję. Te oferty obejmują usługi prawne w kilku państwach, są tworzone według podobnych parametrów – m.in. finansowych. Mamy nadzieję, że będzie to interesująca alternatywa dla globalnych sieci.

S.S.:

Znamy się w regionie i czasem podrzucamy sobie zlecenia. Jeden z naszych większych klientów – Pfeifer & Langen, korzysta z naszych rekomendacji np. na Litwie.

 

Skoro już jesteśmy przy klientach, to czy

bywają jeszcze lojalni?

R.O.:

Generalnie tak, przy czym w ostatnich latach wytworzyła się wśród dużych firm praktyka, aby współpracować z kilkoma kancelariami, a nie z jedną.

 

Jak będzie wyglądał rynek usług prawnych w najbliższych latach?

S.S.:

Myślę, że stawki będą ulegały obniżaniu.

R.O.:

A ja mam wrażenie, że obecnie klienci nie tyle oczekują obniżenia stawek, ile ich przewidywalności. Pracują w ramach określonych budżetów i nie chcą niespodzianek.

S.S.:

Na pewno zwiększy się też konkurencja.

R.O.:

To fakt. Pojawia się coraz silniejsza grupa kancelarii zakładanych przez 35-latków, którzy wchodzą na rynek dużych transakcji.

 

Panie mecenasie, jak tworzył się SK&S, pan też miał trzydzieści parę lat...

S.S.:

To se ne vrati… Ale poważnie – powstało trochę bardzo dobrych kancelarii butikowych.

 

Takie firmy założyli także wychowankowie SK&S. Jesteście państwo dobrą kuźnią kadr.

S.S.:

Bardzo się z tego cieszymy, że cenieni są nie tylko ci, którzy u nas pracują, ale i ci, którzy odeszli od nas na swoje. Potwierdzają to liczne rekomendacje w państwa rankingu dla prof. Skubisza oraz mecenasów Raczkowskiego, Sroczyńskiego oraz Krasnodębskiego.

 

Jak powinna działać kancelaria w kryzysie?

R. O.:

Dla nas dobrym pomysłem na ciężkie czasy okazało się przyjmowanie niewielkich, z punktu widzenia naszej kancelarii, zleceń, które (jeśli jest ich kilkaset miesięcznie) zapewniają w sumie przyzwoity obrót. 2009 rok był jednak dla nas, pod względem finansowym, bardzo dobry. Na naszą korzyść działał zmienny kurs dolara i euro, w których nominowane jest często nasze wynagrodzenie.

Zdecydowanie trudniejszy był kryzys z 2001 r.

S.S.:

Pamiętam, że w latach 1998 – 2000 rozmawialiśmy często, aby wreszcie podjąć uchwałę, że nie przyjmujemy już nowych klientów, bo nie jesteśmy w stanie ich obsłużyć. Tymczasem w 2001 r. nagle zaczęliśmy rozmawiać o tym, że... nie ma nowych klientów.

R.O.:

Lata 90. nas rozpuściły, nie musieliśmy szukać nowych zleceń, bo mieliśmy ich w nadmiarze. Ale w 2001 r. ten złoty sen się skończył.

 

Czy ten kryzys wszędzie na świecie dotyka kancelarii podobnie?

S.S.:

Bywa, że inni miewają gorzej... Premier Monti wprowadził we Włoszech dekret, zgodnie z którym kancelaria musi z góry określić wysokość wynagrodzenia. Jeśli nie ma stosownej umowy, klient ma prawo do zwrotu pieniędzy. A w Stanach koalicja dużych firm chce wyeliminować stawki godzinowe.

 

Panie profesorze, czy po latach pracy zajmuje się pan wreszcie trochę mniej kancelarią?

S.S.:

Kiedy skończyłem 71 lat, postanowiłem przejść na „półemeryturę”. Ustaliliśmy z kolegami, że będę w firmie trzy dni w tygodniu.

R.O.:

Pan profesor się z tej umowy nie wywiązuje i przychodzi pięć razy w tygodniu…

S.S.:

Nie uczestniczę w większości posiedzeń partnerów i bardzo się cieszę, że koledzy nie mają o to pretensji.

 

Nie lubi pan zarządzać?

S.S.:

Nie. Robiłem to nie dłużej niż cztery lata.

 

Dużo pracuje pan poza kancelarią?

S.S.:

Raz do roku jeżdżę do Instytutu Maksa Plancka, gdzie wykładam własność intelektualną. Mam sporo pracy w Komisji Kodyfikacyjnej. Przewodniczę radzie nadzorczej Banku Handlowego i jestem w radach dwóch innych spółek niepublicznych. No i jestem członkiem Trybunału Administracyjnego EBRD oraz Rady Zarządzającej UNIDROIT. Uczestniczę w trzech zespołach prawników UE – pracujemy m.in. nad modelowym europejskim prawem spółek. Wspomnę także o arbitrażu. Piszę recenzje profesorskie i habilitacyjne, i czasem wykładam.

 

To się chyba nie zmieści w gazecie…

S.S.:

Wymieniłem prawie 2/3 obowiązków.

Pan lubi dużo pracować, czy nie potrafi pan odmawiać?

S.S.:

Jedno i drugie. Efekt jest taki, że zdarza mi się ostatnio nie dotrzymywać terminów. A tego bardzo nie lubię.

 

Czy zdarzyło się, że ktoś użył przeciwko panu w sądzie pańskiej wykładni przepisów?

S.S.:

Tak, prowadziłem ciekawą sprawę wdowy, która powinna odziedziczyć po mężu pakiety akcji w kilku spółkach, a została „rozwodniona” przez rodzinę przed wpisem do księgi akcyjnej. To był prawdziwy węzeł gordyjski, który trzeba było rozplątać. Strona przeciwna walczyła, cytując mój komentarz do k.s.h. Zakończyło się kasacją w SN, przed którym wygrałem, powołując się na klauzulę generalną z art. 354 k.c.

 

Jakie ciekawe transakcje obsługiwał SK&S?

R.O.:

Przejęcie FSO przez Fiata i utworzenie PKN Orlen (fuzja Płocka i CPN). Reprezentowaliśmy też Polskę w międzynarodowym sporze inwestycyjnym z Cargill.

S.S.:

Również w sprawie „karabinierów” aresztowanych w Niemczech i sądzonych w USA, a potem w sporze z Ameritech i France Telecom o koncesje dla Ery i Polkomtelu. No i Elektrim – to był największy spór arbitrażowy w Europie Środkowej.

 

Czy po latach pracy nie żałujecie panowie, że nie zajęliście się w życiu czymś innym?

S.S.:

Chciałem być słynnym sportowcem – moja drużyna koszykówki była w 1961 r. wicemistrzem Polski juniorów! Ale ostatecznie uznano, że nie rokuję... Teraz regularnie grywam, a dokładnie – przegrywam, w tenisa, z prof. Szlęzakiem. Uczyłem go nie tylko prawa, ale również grać, a on teraz ze mną nieuczciwie konkuruje.

 

A na czym polega ten czyn nieuczciwej konkurencji?

S.S.:

Andrzej trenuje cztery razy w tygodniu, a ze mną – piąty raz, gra w niedzielę.

R.O.:

Nie każdy zdaje sobie sprawę z tego, jak w naszym zawodzie ważna jest sprawność fizyczna. Sam byłem często w takiej sytuacji, gdy o czwartej nad ranem, po całym dniu i nocy negocjacji, wszystkim zamykają się oczy, a transakcja jeszcze niedopięta... Wygrywa, dosłownie, najsilniejszy! Ale, rzecz jasna, żaden z nas życiowego wyboru zawodowego nie żałuje.

Nasi laureaci

Kancelaria SK&S otrzymała w tegorocznym rankingu tytuł Kancelarii X-lecia, a prof. Sołtysiński tytuł Prawnika X-lecia. Kancelaria najczęściej (aż 32 razy) była rekomendowana jako lider w różnych dziedzinach prawa, a Pan Profesor w każdym rankingu wygrywał w dziedzinie prawa spółek i prawa handlowego.

Pamiętacie, panowie, jak powstawała kancelaria?

Rudolf Ostrihansky (R.O.):

Pozostało 99% artykułu
Opinie Prawne
Marek Isański: Można przyspieszyć orzekanie NSA w sprawach podatkowych zwykłych obywateli
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Maciej Gawroński: Za 30 mln zł rocznie Komisja będzie nakładać makijaż sztucznej inteligencji
Opinie Prawne
Wojciech Bochenek: Sankcja kredytu darmowego to kolejny koszmar sektora bankowego?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Sędziowie 13 grudnia, krótka refleksja
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Zero sukcesów Adama Bodnara"