Inaczej postulatu wprowadzenia zakazu zatrudniania osoby, w stosunku do której skazanie uległo zatarciu nazwać nie można. Jego i nie tylko jego postulaty porównałbym ze zgłoszonym onegdaj przez Jerzego Urbana postulatem banicji.
Byle dziennikarze nie powinni zajmować się prawem karnym, bo jest ono naszpikowane specjalistyczną terminologią. I tak termin „dzieciobójstwo" i pochodny od niego termin „dzieciobójczyni" ma tu szczególne znaczenie i ograniczony jest wyłącznie do pozbawienia przez matkę życia dziecka, dopiero co urodzonego, w okresie „porodu, pod wpływem jego przebiegu". Kto nazywa „dzieciobójstwem" zabójstwo dziecka 6-letniego przez macochę, ten popełnia profanację i obnaża swoją niewiedzę karnistyczną. To mała uwaga na marginesie telewizyjnej „setki" z ubiegłego tygodnia.
Dziennikarstwo to trudny zawód, polegający wyłącznie na informowaniu o zdarzeniach i jak napisał mój ulubiony filozof o. Bocheński, każdy dziennikarz powinien zachowywać ostrożność, bo przychodzi mu często napisać o sprawach, o których niewiele wie, a w każdym razie nie posiada głębszej wiedzy. Wszystko to „wyszło" przy okazji przedstawiania w mediach „sprawy Ewy. T."
Istota instytucji zatarcia skazania, której aktualna postać to wytwór kilkusetletniej ewolucji i walki o prawa człowieka, polega na tym, że po upływie określonego okresu czasu od momentu odbycia kary skazanie uważa się za niebyłe i wzmianka o nim zostaje usunięta z rejestru sądowego. Wypis z rejestru skazanych jest zaś jedynym dokumentem stwierdzającym, czy ktoś był, czy też nie był skazanym.
Twierdzenie, że ktokolwiek miał status skazanego i odbywał karę pozbawienia wolności, w sytuacji, w której dokument uzyskany z rejestru sądowego takiej informacji nie podaje, jest równoznaczne z bezprawnym naruszeniem czci tej osoby. Osoba taka może wystąpić ze stosownym powództwem, zaś autor tego zniesławienia powinien zostać zobowiązany do sowitego finansowego naprawienia wyrządzonej swoim działaniem szkody. Penetracja przez osoby postronne kolejnych okresów w życiorysie osoby, która np. ubiegając się o zatrudnienie przedstawia „czyste" zaświadczenie o karalności jest niedopuszczalne. Pracodawca mógłby jedynie stwierdzić uboższy staż pracy kandydata, a to z tej racji, że w okresie odbywania kary nie pozostawał w stosunku zatrudnienia i jedynie ta okoliczność mogłaby powodować że „atrakcyjność" tej osoby jako kandydata na określone stanowisko, czy też do pełnienia funkcji społecznej byłaby mniejsza od współubiegających się o zatrudnienie lub powierzenie określonej funkcji.
W słynnej ostatnio sprawie pewnej nauczycielki, która stała się przedmiotem zmasowanej nagonki wszczętej przez pewnego nieodpowiedzialnego za słowo dziennikarza, na „wniosek" zawistnego i namolnego internauty, jedyne co mnie dziwi, to fakt, że odpowiedzialną funkcję społeczną w resorcie edukacji powierzono osobie, która mogła się wykazać dość krótkim, bo około 15-letnim stażem pracy w oświacie. Zapewne funkcja ta mogła być powierzona osobie ze znacznie większym stażem, a co za tym idzie doświadczeniem zawodowym. Jednakże ona sama nie powinna ponosi odpowiedzialności za to, że zgodnie z prawem zgłosiła swoją kandydaturę i wybrano ją do pełnienia określonej funkcji społecznej. W żadnym jednak razie nie było przeciwwskazań do zatrudnienia jej, jako osoby w stosunku do której skazanie uległo zatarciu. Zastanawiam się co mogło kierować tym „donosicielem", który „nagrał" dziennikarzowi tę sprawę. Z pewnością to, co każdym donosicielem, zawiści, albo chęć pozbycia się osoby, której donos dotyczy, w interesie własnym albo osoby najbliższej. Co kierowało dziennikarzem? Nie mam pojęcia. Z pewnością pozostawał on w nieświadomości, że publikacja jego tekstu będzie jednoznaczna z naruszeniem czci osoby, której ten tekst dotyczy.