Reklama

Sędziom brakuje refleksji - pisze Tomasz Pietryga

Publikacja: 04.06.2014 02:00

Sędziom brakuje refleksji - pisze Tomasz Pietryga

Foto: Rzeczpospolita

Znajoma opowiadała mi ostatnio taką historię. Została wezwana w charakterze świadka do sądu pracy. Klasyczny spór zwolnionego z pracodawcą. Było to dla niej pewnym zaskoczeniem, bo w starej firmie nie pracuje już kilka lat, co więcej, nie zna zwolnionego, nawet nie pamięta, jak wygląda.

Na miejscu okazało się, że do sądu zostali wezwani też inni pracujący ze zwolnionym w tamtym czasie. Sędziemu nie udało się wysłuchać wszystkich. Znajoma czekała przed salą blisko trzy godziny, na darmo. Nie poszła też do pracy. Sąd wyznaczył kolejny termin na koniec września.

I jak się okazuje, taka praktyka jest dość powszechna. Ostatnio na łamach „Rz" opisywaliśmy historię o podobnym scenariuszu. Kobieta domaga się od pracodawcy odszkodowania za to, że została zwolniona tuż po urlopie wychowawczym. Zarzuca mu, że dostała wypowiedzenie właśnie z tego powodu.

Pierwsza rozprawa odbyła się na początku ubiegłego roku. Teraz sąd, po przesłuchaniu świadka, odroczył przesłuchiwanie dalszych kilkunastu do końca listopada i pewnie na tym się nie skończy. Bo sędzia powiedziała, że nie może przecież jedną sprawą zajmować się cały dzień. Prosty spór potrwa więc kilka lat, chyba że ktoś się wcześniej zniechęci lub nabierze większej skłonności do ugody, zmęczony zbyt długim czekaniem na sprawiedliwość. A może o to właśnie chodzi.

Pewnie stałych bywalców sądów takie historie nie bulwersują. Przywykli. Ja w sądzie bywam coraz rzadziej, więc ciągle przechodzi mnie dreszcz, tym większy, gdy słyszę o sądowej praktyce „napoczynania spraw" w celach statystyczno-sprawozdawczych, a potem niech sobie leżą, i o danych, które pokazują, że w sądach pracy rośnie liczba spraw trwających dłużej niż rok.

Reklama
Reklama

Wiem, ktoś powie, że takie procedury, że nie da rady inaczej, że cóż począć, takiego mamy ministra sprawiedliwości i posłów, że trzeba reformować z głową, pomogą pewnie za jakiś czas nowe technologie, za jakiś... bo teraz trzeba wdrożyć itd., a dodatkowo część zmian była nietrafiona i trzeba odkręcać.

Może i jest to część prawdy, i rzeczywiście to wina także ustawodawcy, o czym zresztą często piszemy na łamach „Rz". Bo gdy zejdziemy niżej, tak na poziom mojej znajomej, świadka, widać jak na dłoni, że nie jest to jedyna przyczyna.

A może winna jest też nieudolność organizacyjna w sądach czy deficyt zdrowego rozsądku. Bo jak inaczej nazwać sytuację z kilkunastoma i więcej świadkami w prostej sprawie pracowniczej, których zeznania pewnie niewiele wnoszą. Czy rzeczywiście prowadzący taką sprawę sędzia nie może zrobić nic, zweryfikować wartości wezwanych świadków dla sprawy, mając na względzie również „ekonomię procesu"?

Czy może działa bezrefleksyjnie, chociaż wie, że wydłuży to proces o kilka lat.

Warto o tym podyskutować. Zapraszam do lektury najnowszej "Rzeczy o Prawie".

W najnowszym wydaniu polecamy:

Znajoma opowiadała mi ostatnio taką historię. Została wezwana w charakterze świadka do sądu pracy. Klasyczny spór zwolnionego z pracodawcą. Było to dla niej pewnym zaskoczeniem, bo w starej firmie nie pracuje już kilka lat, co więcej, nie zna zwolnionego, nawet nie pamięta, jak wygląda.

Na miejscu okazało się, że do sądu zostali wezwani też inni pracujący ze zwolnionym w tamtym czasie. Sędziemu nie udało się wysłuchać wszystkich. Znajoma czekała przed salą blisko trzy godziny, na darmo. Nie poszła też do pracy. Sąd wyznaczył kolejny termin na koniec września.

Reklama
Opinie Prawne
Paulina Kieszkowska: Ministrze, nie idźmy tą drogą!
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Transparentny jak sędzia TSUE
Opinie Prawne
Bartczak, Trzos-Rastawiecki: Banki mogą być spokojne
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Rzecznik nie wydaje wyroku, ale warto go słuchać
Opinie Prawne
Grzegorz Sibiga: To weto prezydenta Nawrockiego może przynieść dobry skutek
Reklama
Reklama