Legislacja: Czym tu się chwalić

Nasza rzeczywistość legislacyjna bardziej przypomina produkcję przepisów niż prawdziwe tworzenie prawa – uważa sędzia Antoni Górski

Publikacja: 15.10.2014 03:00

Antoni Górski

Antoni Górski

Foto: Fotorzepa, Jerzy Dudek JD Jerzy Dudek

W trakcie obchodzonych w tym roku oficjalnych uroczystości często nawiązuje się do 25. rocznicy odzyskania przez nasze państwo i społeczeństwo możliwości samostanowienia. Symptomatyczne, że akcentując – niekiedy przesadnie – dokonania na różnych obszarach życia państwowego, gospodarczego i społecznego, pomija się prawo, co potwierdza  niedocenianie jego roli. Tak było od samego początku przemian. Stając przed niezwykle trudnym zadaniem przebudowy, skupiono się przede wszystkim na systemie gospodarczym.

Nowelizowanie nowelizacji

Wyraźną oznaką tej preferencji było utworzenie stanowiska wicepremiera do spraw gospodarczych, podczas gdy zabrakło już miejsca na wicepremiera odpowiedzialnego za reformę prawa. W rezultacie nie było centralnego ośrodka pełniącego funkcję koordynatora prac nad koncepcjami niezbędnych zmian legislacyjnych i kierującego wprowadzaniem ich w życie. Sprzyjało to tendencjom tworzenia  prawa resortowego, bez nadrzędnej, ogólnopaństwowej myśli przewodniej, a tym samym rozwiązań  rozproszonych, doraźnych i tymczasowych, niekiedy wręcz przypadkowych.

Stosunkowo łatwy dostęp do ich wprowadzania mieli różnego rodzaju lobbyści i grupy nacisku, zabiegający o zmiany odpowiadające ich partykularnym interesom. W rezultacie główną słabością naszego prawa stała się jego zmienność, niestabilność.

Tymczasem przesłanką podejmowania inicjatywy ustawodawczej powinna być jej niezbędność i konieczność. Gdy stanowione ma być nowe prawo, sprowadza się to do wykazania dotkliwej luki prawnej, a gdy chodzi o nowelizację, do udowodnienia, że dotychczasowy stan prawny wyczerpał swoje możliwości regulacyjne i nawet zastosowanie wykładni dynamicznej obowiązujących przepisów nie daje pożądanych rezultatów. Tymczasem, wbrew tym elementarnym wymaganiom, częstotliwość nowelizacji u nas bywa zatrważająca, ociera  się niekiedy o granice absurdu. W skrajnych przypadkach dochodzi do nowelizacji tych samych ustaw dwa, a nawet trzy razy w roku; niektóre bywają zmieniane jeszcze przed wejściem w życie.  Jedną z przyczyn jest niewątpliwie przesadna wiara w kreatywną moc i omnipotencję prawa, a z drugiej strony niepoważny, manipulatorski stosunek do niego. Wyraża się on w przekonaniu, że jeżeli jest jakiś problem społeczny, zwłaszcza bulwersujący i nagłośniony medialnie, to najlepszym sposobem na jego rozwiązanie będzie uchwalenie przepisu. W podtekście tkwi założenie, że jeżeli coś się nie uda, to wprowadzoną regulację znowu się zmieni. Nie traktuje się przy tym serio przyjmowanych planów prac legislacyjnych, a jeszcze mniej dba o ich kontynuację. Każda nowa ekipa decydentów, podając się za  mądrzejszą od poprzedników, samą zmianą przepisów pokrywa często niedostatki rzeczywistych działań na rzecz dobra ogółu. W ten sposób postępuje groźny proces inflacji prawa nie tylko w sensie lawinowego przyrostu przepisów (nadregulacja prawna) i ich niestałości, ale także w zanikaniu szacunku do niego jako rzeczywistego i niezbędnego regulatora stosunków społecznych, i to zarówno decydentów, jak i jego adresatów.

Zaskakujące i tajemnicze

Procesu tego nie udało się zahamować, a nasza rzeczywistość legislacyjna przypomina bardziej produkcję przepisów, i to obarczonych wadami, niż prawdziwe tworzenie prawa, które jest jedną z najtrudniejszych dziedzin sztuki.

W rezultacie najtęższe nawet głowy prawnicze miewają trudności w wyprowadzeniu z poszatkowanych przepisów sensownych norm prawnych, a Trybunał Konstytucyjny niejednokrotnie wskazywał wręcz przypadki ustawiania na obywateli swoistych pułapek prawnych, zwłaszcza na nieprawdopodobnie skomplikowanym obszarze  podatkowym. Wyjątkowo szkodliwa jest przy tym praktyka zaskakiwania zmianą przepisów. Powoduje ona bowiem ogólny spadek zaufania obywateli do państwa i stanowionego przezeń prawa, a w szczególności utrudnia  prowadzenie inwestycji, czy racjonalne planowanie działalności gospodarczej.

Gdzie dzisiejszej legislacji ?do przedwojennej

Być może  ta atmosfera doraźności i tymczasowości nie sprzyja też powstawaniu wielkich dzieł legislacyjnych na miarę chociażby przedwojennych kodeksów: karnego, zobowiązań, handlowego, kodeksów procesowych, prawa upadłościowego  czy – obowiązującego do dzisiaj – prawa wekslowego i czekowego. Te zaś, które powstały, nie dorównują tamtym, skoro zostały już tyle razy, i to często gruntownie, znowelizowane. Na naszą niekorzyść – w porównaniu z czasami przedwojnia – przemawia też to, że ówcześni legislatorzy rozpoczynali reformę rozdartego rozbiorami systemu prawnego od opracowywania konstytucji, którą udało się uchwalić w dwa i pół roku od odzyskania niepodległości, podczas gdy nam teraz zajęło to trzykrotnie więcej czasu.

Wszystko to świadczy o tym, że nie mamy specjalnych powodów chwalić się stanem naszego systemu prawnego. Labilność prawa utrudnia w sposób oczywisty jego właściwą interpretację i  jest jedną z istotnych przyczyn nieudolnego stosowania czy wybiórczej egzekucji. Stan prawa i jego przestrzegania pośrednio musi przekładać się na stan państwa, zwłaszcza kiedy ma ono nie tylko aspiracje, ale i konstytucyjny obowiązek bycia „demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej".

Autor jest sędzią Sądu Najwyższego, ?był przewodniczącym Krajowej Rady Sądownictwa w latach 2010 – 2014

Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Lewicowy sen o krótszej pracy - czy rynek to wytrzyma
Opinie Prawne
Michał Bieniak: Przepisy Apteka dla Aptekarza – estońskie nauki dla Polski
Opinie Prawne
Ewa Szadkowska: Reforma SN, czyli budowa na spalonej ziemi
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Czy Adam Bodnar odsłonił już wszystkie karty w sprawie tzw. neosędziów?
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Rząd, weryfikując tzw. neosędziów, sporo ryzykuje