Wojny gigantów
Pomiędzy największymi na świecie korporacjami technologicznymi i software’owymi trwają regularne wojny patentowe. Firmy te dążą do zdobycia jak największej liczby patentów w swojej branży w celu uzyskania przewagi prawnej nad konkurencją. W 2001 r. konsorcjum Apple’a, Microsoftu, RIM, EMC, Ericssona i Sony kupiło portfel 6000 patentów dotyczących telekomunikacji firmy Nortel. Podjęli decyzję o zakupie, mimo że nie mieli czasu tych patentów przeanalizować i wycenić. Dlaczego? Żeby mieć amunicję w wojnach patentowych – w tym przypadku z Google’em. Logika tych działań jest następująca: wprawdzie ja naruszam twój patent, ale ty także naruszasz mój, więc dogadujemy się, że udzielamy sobie bezpłatnej licencji, i każdy z nas działa dalej jak przedtem. Niestety, ubocznym skutkiem jest to, że nowy gracz nie może wejść na dany rynek.
Na rynek nie mogą także wejść nowe, innowacyjne produkty. Na przykład Michael Heller, autor „The Gridlock Economy”, wskazuje, że wydatki na B+R w farmacji rosną – z roku na rok jest przyznawanych więcej patentów, ale liczba leków wprowadzanych na rynek sukcesywnie spada. Wynika to m.in. z faktu, że badania kliniczne potrzebne do wdrożenia jednego leku wymagają praw do wielu patentów będących w posiadaniu wielu podmiotów. Każdy z nich oczywiście stoi na stanowisku, że to właśnie jego patent ma kluczowe znaczenie dla opracowania leku, i żąda wygórowanej ceny za zgodę na jego wykorzystywanie. Firma, która chce wprowadzić lek na rynek, musi te koszty uwzględnić w kalkulacji i często rezygnuje z wdrożenia, ponieważ ma świadomość, że nie będzie popytu przy tak wygórowanej cenie (uwzględniającej opłaty licencyjne).
400 lat historii
Bolączki związane z obecnym systemem patentowym są widoczne w statystykach. Globalne wydatki na B+R stale rosną. W 2022 r. wyniosły 2,47 biliona dolarów. Produktywność nakładów na B+R natomiast spadła o 65 proc. w ciągu ostatnich 30 lat.
Nagradzanie wynalazców przez przyznanie im czasowego monopolu jest bardzo nieoczywiste. Odpowiedź na pytanie, dlaczego przyznajemy wynalazcom patenty, daje nie logiczne rozumowanie, ale historia. System patentowy narodził się około 400 lat temu. Wielkiej Brytanii zależało na przyciągnięciu przedsiębiorców i wynalazców z branży tekstylnej z Niderlandów – wówczas najbardziej rozwiniętego technologicznie i ekonomicznie regionu świata. Aby przekonać ich do przeprowadzenia się na drugą stronę kanału La Manche, oferowano im monopol na okres 14 lat. Plusem tego rozwiązania było to, że nie wymagało wydatków ze skarbu królestwa. W tamtych czasach państwa bezpośrednio nie wspierały rozwoju technologicznego. Ale patenty zadziałały. Wielka Brytania stała się potęgą w branży tekstylnej, a nagradzanie innowatorów poprzez przyznanie im monopolu zapuściło korzenie. Brytyjski system patentowy wraz z kolonizatorami przeniósł się do Ameryki Północnej, gdzie ulegał modyfikacjom w zakresie długości ochrony patentowej. W miarę jak Stany Zjednoczone stawały się globalną potęgą gospodarczą, brytyjsko-amerykański system patentowy rozprzestrzenił się na cały świat.
Zaskakujący może wydawać się fakt, że istotne wynalazki nadal w znacznej części opracowywane są w garażach, a nie w wielkich laboratoriach. W największym badaniu empirycznym dotyczącym patentów przyznanych w USA pt. „Valuable Patents” badacze wykazali, że najwartościowsze patenty znacznie częściej są przyznawane osobom indywidualnym i małym firmom niż dużym podmiotom. Prawdą jest, że najwięcej patentów jest w posiadaniu globalnych korporacji, ale te najważniejsze, najbardziej innowacyjne rozwiązania w dalszym ciągu powstają w garażach. Nawet jeżeli nakreślony obraz dotyczy sytuacji w Stanach Zjednoczonych, łatwo wyobrazić sobie analogiczną sytuację w Polsce, gdzie „garażowość” innowacji jest jeszcze wyraźniejsza.
Państwo ma fundusze
Przyznawanie monopolu jest formą ingerencji w grę rynkową. System patentowy oznacza koszty dla podatników – finansowe i niefinansowe. Trzeba utrzymać urząd patentowy oraz część systemu sądowniczego. Największym ukrytym kosztem jest brak innowacji, które mogłyby się znaleźć na rynku, a nie trafiają tam z powodu patentu. Jest to rezultat przeciwny temu, który przyświecał systemowi patentowemu u jego zarania.