Wiceprezes TK o lex Tusk: Góra urodziła mysz

Ustawa to żaden bicz na autokratów. To zwykły bubel prawny. W świetle jej rozwiązań istnieje tylko jedno poważne zagrożenie dla Donalda Tuska - kiedy będzie pił wino przy jej wieczornej lekturze, to udławi się ze śmiechu - pisze Mariusz Muszyński.

Publikacja: 02.06.2023 15:15

Mariusz Muszyński

Mariusz Muszyński

Foto: Fotorzepa/Jerzy Dudek

Przeczytałem właśnie najbardziej znany ostatnio polski akt prawny - ustawę o Państwowej Komisji ds. badania wpływów rosyjskich na bezpieczeństwo wewnętrzne RP w latach 2007-2022 (dalej ustawa o Komisji). Skoro na każdym kroku natykam się na komentarze jakiś mądralińskich, w tym na hymn rozpaczy sędziów Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku, to postanowiłem sięgnąć do źródła.

Po lekturze zacząłem podziwiać ten amok i rozpętaną awanturę. W sumie wywołano wojnę o nic. Ustawowe rozwiązania to proste kopie różnych procedur dotyczących uzyskiwania danych, pozyskiwania dowodów, przesłuchiwania świadków, zwalniania z tajemnic itp. Ustawodawca – bardziej lub mniej zgrabnie - wielokrotnie odwołuje się do przepisów Kodeksu karnego, Kodeksu postępowania karnego, Kodeksu postępowania administracyjnego czy Postępowania egzekucyjnego w administracji. A skoro część czynności ma wykonywać prokurator lub sąd to gwarancje istnieją. I jest ich tyle, że nawet nie mogę uwierzyć, że wyszło to spod ręki Zjednoczonej Prawicy, a nie Adama Bodnara. Tylko sam efekt wybranej techniki legislacyjnej jest słaby. Przesłuchanie do 17 września kogoś średnio inteligentnego w tych procedurach – jeśli zainteresowany nie będzie chciał tego – będzie niewykonalne.

Czytaj więcej

Fakty i mity o "lex Tusk". Czy kontrowersyjna ustawa wpłynie na wynik wyborów

Komisja nie zagrozi Tuskowi

Także żaden z trzech tzw. ustawowych środków zaradczych (choć sama nazwa budzi zdziwienie) nie jest w stanie zagrozić nikomu z pierwszej ligi polityki, a już na pewno nie zablokuje powołania Donalda Tuska na premiera, ponieważ:

po pierwsze, żeby cofnąć certyfikat bezpieczeństwa, to trzeba go najpierw nadać. Aby nadać certyfikat, trzeba przeprowadzić postępowanie sprawdzające. A wobec premiera, posłów i senatorów i wielu innych podmiotów postępowania sprawdzającego nie przeprowadza się (zob. art. 34 ust. 10 ustawy o ochronie informacji niejawnej). Są oni uznani za osoby sprawdzone z mocy prawa, nawet gdyby co dziennie pili wódkę z rosyjskimi agentami. Mają więc dostęp do tajemnicy państwowej z faktu powołania/wyboru. Utracić dostęp mogą wtedy, kiedy stracą funkcję, a tę mogą stracić wyłącznie w skutek decyzji politycznych podmiotów powołujących/wybierających, albo w innych przewidzianych prawem trybach.

Owszem, jeszcze w przypadku posłów i senatorów istnieje pewna furteczka do czepiania się. Mogą oni ewentualnie podlegać procedurze kontroli bezpieczeństwa w zakresie certyfikatów uprawniających do dostępu do tajemnic zagranicznych (np. NATO). Ale brak takiego certyfikatu nie pozbawia ich wcale mandatu. Najwyżej nie będą działać w zakresie niektórych form współpracy międzynarodowej. Choć rozumiem, że może to zaboleć, bo nie będzie diet zagranicznych.

Reasumując, po otrzymaniu informacji od Komisji o zastosowaniu tego środka zaradczego wobec czołowych polityków, szef ABW czy szef SKW będzie mógł wpiąć ją do segregatora. I odstawić na półkę. Nie pomoże nawet nowelizacja art. 30 ustawy o ochronie informacji niejawnych przeprowadzona w art. 46 ustawy o Komisji, bo art. 30 odnosi się do osób sprawdzanych i postępowania sprawdzającego (cyt. „Organ prowadzący postępowanie sprawdzające odmawia wydania poświadczenia…”). Podkreślę „prowadzący postępowanie sprawdzające”. I przypomnę, że wobec premiera co do zasady, a posłów i senatorów przynajmniej w zakresie tajemnic krajowych, postępowania sprawdzającego nie przeprowadza się. Naród wybrał – naród ufa. Zresztą w przypadku premiera byłoby to tym bardziej absurdalne, że jest organem odwoławczym w postępowaniu sprawdzającym. Odwołałby się do samego siebie i przyznał sobie certyfikat i kto by mu co zrobił?

po drugie, zakaz pełnienia funkcji związanych z dysponowaniem środkami publicznymi odnosi się bezpośrednio do katalogu funkcji z art. 32 ust. 2 ustawy o odpowiedzialności za naruszenie dyscypliny finansów publicznych. Kogo dotyczy, wystarczy tam spojrzeć. A jeśli Donald Tusk, ani żaden z polityków nie planują być dyrektorem generalnym jakiegoś urzędu, jego głównym księgowym lub innym kierownikiem, ewentualnie członkiem organów stanowiących, nadzorczych i wykonawczych państwowych i samorządowych osób prawnych, to Główna Komisja Orzekająca ws. o naruszenie dyscypliny finansów publicznych będzie mogła zrobić to samo co szefowie ABW i SKW. Zastanawiający jest jedynie zapis o „reprezentowaniu interesów majątkowych Skarbu Państwa, jednostki samorządu terytorialnego lub innej jednostki sektora finansów publicznych”. To jest bowiem trochę szersze ujęcie, ale czy obejmuje funkcje premiera można wątpić, albo „wyprać” to w praktyce stosowania ;

po trzecie, zagrożenie cofnięciem pozwolenia na broń jest po prostu śmieszne. Projektodawcy powinni jeszcze dołożyć zabranie karty wędkarskiej.

Co więcej, wszystkie te narzędzia już od lat znajdują się w katalogu uprawnień organów administracji. Ustawa dodaje tylko dodatkową przesłankę dla ich stosowania. Powtórzę – w katalogu działania wcale nie sądów, ale administracji. Z możliwością odwołania do sądów. Także wzruszanie starych decyzji uznanych za wydane pod wpływem rosyjskim może skutkować tylko ponownym rozpatrzeniem sprawy i odbędzie się pod kontrolą sądownictwa administracyjnego (art. 38 ustawy o Komisji). Ciekawe, że dopiero dzisiaj ktoś widzi w tym naruszenie trójpodziału władzy.

Czytaj więcej

Czy lex Tusk obejmuje też Donalda Tuska?

Lipny status członków komisji

Wobec osób fizycznych Komisja może tylko „stwierdzić”, że:

po pierwsze, czyjeś postępowanie było działaniem pod wpływem rosyjskim i na szkodę interesów RP (art. 36 ustawy o Komisji), co w katalogu pomówień, jakimi dzisiaj obrzucają się politycy wcale nie będzie ani nowe, ani takie najgorsze;

po drugie, złożyć doniesienie do właściwych organów, jeśli odkryje, że jakaś osoba działając pod wpływem rosyjskim, popełniła przestępstwo. Ale to jest obowiązek każdego organu państwa lub urzędnika.

Dlatego podziwiam tych wszystkich polityków, ekspertów i dziennikarzy, którzy na wyścigi przedstawiają swoje wnioski o zagrożeniu dla demokracji, czy końcu cywilizowanego świata. Podziwiam i unijnego komisarza Reyndersa i ambasadora Brzezińskiego za ich rozumienie polskiego prawa. Owszem, nie należę do kręgu geniuszy z Katedry Prawa Karnego Wydziału Prawa UJ, Izby Karnej Sądu Najwyższego, ani ze stowarzyszenia sędziów Iustitia, więc pewnie nie potrafię myśleć na tak wysokim poziomie abstrakcji, jak oni. Ale na mój skromny rozum, fundamentów ludzkości to nie burzy.

Natomiast to, co w rzeczywistości budzi wątpliwości konstytucyjne, nie jest podnoszone w debacie publicznej. Do kwestii jakie trzeba w tym kontekście wskazać, należą:

po pierwsze, jednoinstancyjność działania Komisji, która godzi w legalność takiej konstrukcji w świetle art. 78 Konstytucji, no chyba że mi ktoś wytłumaczy, że tak nie jest. Ale musi się tu mocno starać;

po drugie, dość lipny status członków Komisji i ich relacja względem Prezesa Rady Ministrów. Premier z jednej strony nie jest ich zwierzchnikiem służbowym, ale w ramach swojej Kancelarii zapewnia Komisji obsługę administracyjną, wybiera przewodniczącego Komisji i nadaje jej regulamin działania w drodze zarządzenia. Zatem określona organizacyjna podległość między Prezesem Rady Ministrów a Komisją istnieje. W przeciwnym razie, Komisja nie musiałaby się stosować do przedłożonego regulaminu;

po trzecie, problematyczne jest też zapewnienie bezpieczeństwa pozyskanych informacji i ochrona danych osobowych. Z jednej strony ustawa gwarantuje, że Komisja przetwarza wszelkie informacje niezbędne do realizacji jej ustawowych zadań, w tym dane osobowe, o których mowa w art. 9 ust. 1 i art. 10 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych. Jednocześnie raport z działalności Komisji jest jawny i udostępnia się go w Biuletynie Informacji Publicznej na stronie podmiotowej Kancelarii Prezesa Rady Ministrów i nie stosuje się do niego ustawy o ochronie danych osobowych. Jest to sprzeczne.

Czytaj więcej

"Akt wyjątkowej niegodziwości". Sędziowie TK w stanie spoczynku o Lex Tusk

To zwykły bubel, a nie bicz na autokratów

Puenta rozważań jest więc prosta. Góra urodziła mysz. Ustawa to żaden bicz autokratów. To zwykły, kolejny bubel prawny, jakimi Sejm raczy nas od 30 lat. W świetle jej rozwiązań istnieje tylko jedno poważne zagrożenie dla Donalda Tuska - kiedy będzie pił wino przy jej wieczornej lekturze, to udławi się ze śmiechu.

Prawdziwe, realne politycznie władztwo Komisji sprowadza się jedynie do zbyt łatwego dostępu do różnych dokumentów, choć i obecnie jest to co do zasady w rękach rządzącej koalicji. Dziś jednak, aby dostać się do niektórych z nich, trzeba byłoby przejść określone procedury, a może i postępowanie sądowe. Za łatwe są też możliwości udostępniania publicznego tych dokumentów, szczególnie w świetle bezkarności członków Komisji. Mogę sobie wyobrazić publikację wielu z nich na twitterze lub blogu. Całkowicie bez konsekwencji. I to jest obiektywnie szkodliwe. Ale zaradzić temu można szybką nowelizacją, a nie krzykiem o końcu świata.

Czytaj więcej

"Lex Tusk": Jakie zmiany proponuje prezydent

Przeczytałem właśnie najbardziej znany ostatnio polski akt prawny - ustawę o Państwowej Komisji ds. badania wpływów rosyjskich na bezpieczeństwo wewnętrzne RP w latach 2007-2022 (dalej ustawa o Komisji). Skoro na każdym kroku natykam się na komentarze jakiś mądralińskich, w tym na hymn rozpaczy sędziów Trybunału Konstytucyjnego w stanie spoczynku, to postanowiłem sięgnąć do źródła.

Po lekturze zacząłem podziwiać ten amok i rozpętaną awanturę. W sumie wywołano wojnę o nic. Ustawowe rozwiązania to proste kopie różnych procedur dotyczących uzyskiwania danych, pozyskiwania dowodów, przesłuchiwania świadków, zwalniania z tajemnic itp. Ustawodawca – bardziej lub mniej zgrabnie - wielokrotnie odwołuje się do przepisów Kodeksu karnego, Kodeksu postępowania karnego, Kodeksu postępowania administracyjnego czy Postępowania egzekucyjnego w administracji. A skoro część czynności ma wykonywać prokurator lub sąd to gwarancje istnieją. I jest ich tyle, że nawet nie mogę uwierzyć, że wyszło to spod ręki Zjednoczonej Prawicy, a nie Adama Bodnara. Tylko sam efekt wybranej techniki legislacyjnej jest słaby. Przesłuchanie do 17 września kogoś średnio inteligentnego w tych procedurach – jeśli zainteresowany nie będzie chciał tego – będzie niewykonalne.

Pozostało 88% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie Prawne
Antoni Bojańczyk: Dobra i zła polityczność sędziego
Materiał Promocyjny
Wykup samochodu z leasingu – co warto wiedzieć?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Likwidacja CBA nie może być kolejnym nieprzemyślanym eksperymentem
Opinie Prawne
Marek Isański: Organ praworządnego państwa czy(li) oszust?
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Dziś cisza wyborcza jest fikcją
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Reksio z sekcji tajnej. W sprawie Pegasusa sędziowie nie są ofiarami służb