Po tym, jak krakowski sąd uznał, przedstawiając bardzo solidne uzasadnienie swojej decyzji, że nie można ścigać znanego reżysera ze względu na fakt, że sprawa sprzed 40 lat zgodnie z polskim prawem już się przedawniła, prokuratorzy wnoszący kasację stanęli przed zadaniem praktycznie beznadziejnym.
Jest trudno wydać polskiego obywatela na mocy ekstradycji, jeszcze trudniej zrobić to, gdy argumentacja jest dość licha, stworzona bardziej pod wpływem doraźnych oczekiwań niż wypływająca z przekonań i chłodnej analizy.
Tak też było w tej sprawie. Sąd Najwyższy nie pozostawił złudzeń, uznając, że ekstradycja Romana Polańskiego jest niedopuszczalna prawnie.
I chyba ostatecznie przeciął kwestię jego ścigania i pociągania do odpowiedzialności w Polsce. W efekcie reżyser bez obaw będzie mógł się pojawić w naszym kraju.
Oczywiście sprawa ta ma jeszcze inny, szerszy aspekt: pokazuje bezradność w wymierzaniu sprawiedliwości z uwagi na upływ czasu. To właśnie czas był największym sojusznikiem Polańskiego.