Sprawy kadrowe znalazły się w projekcie nie bez powodu. Bo te wszystkie problemy, którym naprzeciw wychodzi ten projekt, trzeba załatwić, aby odbiór sądów w społeczeństwie był lepszy. Wiem, że niektóre propozycje są kontrowersyjne, głównie dlatego, że zmniejszają władzę dotychczasowej kadry zarządzającej w sądach. Proszę pamiętać, że prezesi mają potężną władzę. Jeżeli są dobrzy, to mogą zrobić wiele dobrego. Jeśli jednak są źli to mogą bardzo szkodzić. Tymczasem minister ma związane ręce. Prezesi są wprawdzie powoływani przez ministra, ale minister może powołać tylko takiego kandydata, który cieszy się poparciem albo zgromadzenia, albo KRS. To zaś oznacza, że już na etapie wyłaniania kandydatów należy ograniczyć się do takich, którzy cieszą się popularnością w środowisku sędziowskim – czy to lokalnym, czy w KRS, bo tam również głos sędziów jest decydujący. I to nie jest dobre od samego początku, bo ogranicza pulę sędziów, z których grona można powołać prezesa. Co więcej powoduje to już po powołaniu powstanie skrajnie niekorzystnego z punktu widzenia administracji sądowej zjawiska, w którym prezesi (nie wszyscy ale niestety wielu) zamiast organizować pracę sądów, która wiąże się z podejmowanie trudnych, często niepopularnych decyzji np. przenoszeniem sędziów z wydziału niedociążonego do przeciążonego, obsadzaniem stanowisk funkcyjnych wedle kryteriów merytorycznych czy wszczynaniem postępowań dyscyplinarnych wobec tych, którzy dopuszczają się różnego rodzaju deliktów, kalkulują jakby tu nikogo do siebie nie zrazić. W ten sposób obiektywne kryteria ustępują konkursowi piękności. Co więcej, nie ma dzisiaj dla takiego prezesa żadnego zagrożenia, bowiem żeby odwołać prezesa, który sobie kompletnie nie radzi z obowiązkami, musimy uzyskać zgodę KRS, a ponieważ tej z zasady nie podoba się ten minister i wszystko co robi (by wspomnieć dla przykładu tylko historię obsady stanowiska prezesa SO we Wrocławiu), oczywiste jest, że groźba odwołania nie działa. W ten sposób prezes uzyskuje pozycję władcy absolutnego, a jak wiadomo, władza absolutna deprawuje absolutnie.
Ale czy taka władza nie stwarza zagrożenia, że będą zapadać decyzje polityczne?
Mogę sobie wyobrazić decyzję o obsadzie stanowisk dokonywane niekoniecznie na podstawie kryteriów merytorycznych, mogę odpowiadać za siebie i swoich współpracowników – nie za decyzje, które w przyszłości mogą być przez inne osoby podejmowane. Niemniej jednak ta moja obawa jest niewielka, biorąc bowiem pod uwagę funkcjonowanie całego systemu, można założyć, że nieopłacalne jest podejmowanie przez ministra sprawiedliwości decyzji personalnych wedle kryteriów niemerytorycznych. Minister jest czynnym politykiem i jako taki jest pod obstrzałem opozycji, jak również jest bacznie obserwowany przez społeczeństwo. Zatem w jego interesie, jako tego, który odpowiada za wymiar sprawiedliwości, jest by sądy funkcjonowały jak najlepiej. Ten minister, który spowoduje, że sądy będą sprawniejsze, a orzeczenia przez nie wydawane będą uważane przez społeczeństwo za bardziej sprawiedliwe, zyska miano bohatera, co musi się pozytywnie przełożyć na wynik wyborczy jego i jego formacji. Mianowanie niekompetentnych prezesów czy wiceprezesów z klucza politycznego to prosta droga do klęski.
Nie dostrzega pan więc żadnych zagrożeń?
Nie. Minister sprawiedliwości jak każdy polityk ma recenzenta na co dzień – opinię publiczną, która raz na cztery lata oddaje swój głos. Kiedy dostrzeże nieprawidłowości, może jasno powiedzieć: nie chcemy ciebie. Dziś prezes może być sobie prezesem, czy jest dobry czy zły. I nikt nie może nic zrobić.