Jeżeli TSUE uznałby, że sądownictwo w Polsce nie jest stabilne, droga do kontestowania jego decyzji, zarówno w sporach transgranicznych, jak i wewnętrznych, wydaje się otwarta. Takie próby zresztą już dziś podejmują pensjonariusze zakładów karnych, powołując się na wątpliwości irlandzkiego sądu.
W sferze politycznej taka decyzja niewątpliwie wzmocniłaby zarzuty Brukseli w sporze z Warszawą. Osłabiałaby też pozycję negocjacyjną naszego kraju w kwestii podziału funduszy strukturalnych. Zwłaszcza że pomysł ich powiązania z praworządnością jest cały czas aktualny.
W tym kontekście negatywny werdykt TSUE nabiera jeszcze groźniejszej wymowy. W Unii toczy się dziś wielka gra interesów, zarówno o podział pieniędzy w nowej perspektywie budżetowej, jak i przyszły podział kluczowych stanowisk w unijnych instytucjach. Zatem sięgnięcie po argument, że Polska nie jest krajem stabilnym, może być dla niektórych państw bardzo kuszące.
Odpowiedź TSUE może mieć jeszcze szerszą perspektywę: jest precedensem otwierającym furtkę do recenzowania stanu sądownictwa w krajach UE, czyli obszaru wyłączonego dotąd spod unijnej ingerencji.
A to może mieć poważne skutki w przyszłości także dla innych państw. Być podstawą np. do kwestionowania niezależności sądu w Madrycie, sądzącego buntowników z Katalonii. A to nie wszystkim się musi podobać.