Zbigniew Krüger: Lex Facebook. Ochrona wolności słowa, czy bat na wolne media?

Przedstawiony przez Ministerstwo Sprawiedliwości projekt ustawy o ochronie wolności słowa w mediach społecznościowych w założeniu ma wspierać wolność słowa i pluralizm w mediach społecznościowych, jednak analiza projektu prowadzi do wniosków, że jego celem jest próba umożliwienia wywierania wpływu przez Państwo na treści publikowane w mediach społecznościowych.

Publikacja: 05.10.2021 14:18

Zbigniew Krüger: Lex Facebook. Ochrona wolności słowa, czy bat na wolne media?

Foto: AdobeStock

Co istotne wpływ ten Państwo ma mieć za poprzez decyzje niezależnego i niezawisłego sądu, lecz poprzez organ zależny od władzy politycznej, w sposób polityczny wybierany i posiadający instrument nacisku w postaci nakładanych administracyjnych kar pieniężnych. Założenia projektu ustawy, w połączeniu z ostatnimi działaniami władzy na rynku medialnym takimi jak przejęcie dzienników i portali lokalnych należących do Polska Press, przez kontrolowany przez Skarb Państwa Orlen, trudności z przedłużeniem koncesji na nadawanie programów telewizyjnych TVN24 i innym stacjom z grupy Discovery, zapowiadane nieoficjalnie przejęcie wydawcy Rzeczpospolitej przez kontrolowaną przez Skarb Państwa jedną ze spółek grupy PZU, czy w końcu przegłosowana przez sejm ustawa medialna, bezpośrednio uderzająca w grupę TVN i jej właściciela, poddają w wątpliwość czy intencją projektodawców z ministerstwa Sprawiedliwości jest rzeczywiście ochrona wolności słowa i pluralizmu. W tych okolicznościach przedstawiony przez Ministerstwo Sprawiedliwości projekt o ochronie wolności słowa przypomina uchwałę lisów o ochronie bezpieczeństwa kur i kurników, którego miałaby strzec wybierana demokratycznie rada, w której z uwagi na procedurę wyboru i tak zasiadać będą lisy.  

Czytaj więcej

Kłamstwo w sieci ma być skuteczniej zwalczane

Czytaj więcej

Awaria Facebooka - czy jest szansa na odszkodowanie od firmy Zuckerberga?

Nie tylko Facebook i Twitter, ale także polskie redakcje i portale narażone na wysokie kary pieniężne.

O czym się nie mówi, ustawa skonstruowana jest w ten sposób, że nakładane na serwisy społecznościowe obowiązki, w tym dotyczące sprawozdań, wewnętrznego postępowania kontrolnego i administracyjne kary pieniężne dotykać będą także portale i redakcje umożliwiające dodawanie komentarzy przez czytelników i użytkowników pod artykułami. Wystarczy, że portal prowadzony przez redakcję, choćby taki jak internetowe wydanie Rzeczpospolitej, Gazety Wyborczej lub portale takie jak Onet.pl lub Interia.pl, jeżeli posiadają one milion użytkowników, zarejestrowanych w celu umożliwienia umieszczania komentarzy pod artykułami. Powstaje zatem zagrożenie, że nieprzychylne władzy redakcje narażone będą na represje finansowe w postaci administracyjnych kar pieniężnych, pod pretekstem nie spełnienia obowiązków wprowadzonych przez ustawę o ochronie wolności słowa.

Projekt zakłada, że nowa ustawa dotyczyć będzie serwisów społecznościowych posiadających co najmniej milion użytkowników i de facto skierowany jest do serwisów takich jak Facebook (wraz z Instagramem ponad 18 mln użytkowników w Polsce) i Twitter (6,5 mln użytkowników). Jednocześnie ani ten, ani poprzednie rządy nie zrobiły przez lata nic, by choćby spróbować rozwiązać rzeczywiste problemy związane z usługami cyfrowymi, świadczonymi przez amerykańskich gigantów, takich jak Facebook czy Google, a mianowicie z ochroną danych i prywatności użytkowników. Zakres danych o użytkownikach jakimi dysponują Facebook i Google wykracza daleko poza konieczną do świadczenia ich usług. Cyfrowe usługi Facebooka czy Google wcale nie są darmowe. Za usługi o wątpliwej jakości użytkownicy płacą cenę swojej prywatności, w skali i o wartości której nawet nie są świadomi. O ile można tłumaczyć brak świadomości zagrożenia ze strony zwykłych użytkowników, to braku tej świadomości po stronie rządzących wytłumaczalny już nie jest. Jak pokazuje afera mailowa, powiedzieć o braku świadomości to tak jakby nic nie powiedzieć. Mamy do czynienia z rażącym naruszeniem procedur, które w najlepszym przypadku naraża Państwo i jego organy na śmieszność, a nawet naraża bezpieczeństwo Państwa. Jak trafnie ujął to profesor Eben Moglen z Uniwersytetu Columbia, „Po co nam KGB, jeśli mamy Facebooka?”  W sytuacji gdy serwisu społecznościowe i cyfrowi giganci kontrolują naszą prywatność, mają dostęp do korespondencji, prywatnych wiadomości, wiedzą co kupujemy w sieci, za pomocą geolokalizacji wiedzą gdzie przebywamy i dane te narażone są na dostanie się w niepowołane ręce, Ministerstwo Sprawiedliwości której faktycznym celem jest wpływ na treści publikowane w serwisach społecznościowych, która nie jest dostosowana do cyfrowej rzeczywistości XXI w.

Polityczna Rada Wolności Słowa, czyli lisy o ochronie bezpieczeństwa kur.

Na straży wolności Słowa w serwisach społecznościowych ma stać Rada Wolności Słowa wybierana w sposób polityczny spośród kandydatów nie dających gwarancji niezależności i kompetencji merytorycznych. Członkiem rady będzie mogła zostać osoba posiadająca wyższe wykształcenie prawnicze, co oczywiście samo w sobie nie jest gwarancją kompetencji merytorycznych, choćby w zakresie stosowania i przestrzegania prawa, ale jest to jakieś obiektywne kryterium. Członkiem Rady może zostać także osoba posiadająca „niezbędną biedzę z zakresu językoznawstwa lub nowych technologii”. Czym jest zatem niezbędna wiedza z zakresu językoznawstwa lub nowych technologii? Nie musi być to osoba z wykształceniem filologicznym lub informatycznym. Czy niezbędną wiedzę z zakresu językoznawstwa posiada osoba, która zdała maturę z języka polskiego na poziomie podstawowym? Zakładam, że tak. A niezbędna wiedza z zakresu nowych technologii? Czy wystarczy być posiadaczem smartfona i mieć konto na Instagramie? Ustawodawca otwiera zatem nowe możliwości kariery dla influencerów i influencerek, którzy będą mogli zasiadać w Radzie Wolności Słowa, dysponując niezbędną wiedzą z zakresu nowych technologii, byleby byli politycznie e projekt zakłada zakaz zasiadania w radzie dla posłów, senatorów i innych osób wybieranych w wyborach powszechnych, a także wójtów, burmistrzów i sekretarzy gmin, jednak nie dla członków partii politycznych. Członkiem Rady będzie mógł zatem zostać aktywista partyjnej młodzieżówki, z niezbędną wiedzą z zakresu językoznawstwa, choćby maturę zdał na tróję ale ma dużo lików na Instagramie.

Procedura wyboru Przewodniczącego Rady i jej członków jest tak skonstruowana, że de facto zostanie ona wybrana zwykłą większością głosów, bo większość 3/5 dotyczyć ma wyłącznie pierwszego głosowania. W sytuacji, gdy nie uda się wybrać Rady większością 3/5 głosów, w drugim głosowaniu zostaną wybrani ci właściwi, zwykłą większością.

Jeśli chodzi o skład Rady, należy zwrócić uwagę, że mogą oni być wybierani na kolejne 6 letnie kadencje i nie ma ograniczeń w liczbie kadencji, tak jak w przypadku wójtów, burmistrzów czy Prezydentów. Co jeszcze bardziej interesujące, w kontekście niedawnego wyroku Trybunału Konstytucyjnego dotyczącego pełnienia funkcji przez Rzecznika Praw Obywatelskich po upływie jego kadencji, Rada, po upływie Kadencji ma pełnić swoją funkcję do czasu wyboru nowej Rady.

Rada nie ma kompetencji do usuwania treści, może jednak ograniczać wolność mediów.

Choć w teorii ustawa dotyczyć ma gigantów na rynku mediów społecznościowych takich jak Facebook, może okazać się sposobem na ingerencję w wolność redakcji i wydawców polskich mediów. Bo administracyjne kary pieniężne ani pod względem wysokości, ani tym bardziej możliwości egzekwowania nie są groźne dla korporacji założonej przez Marka Zuckenberga, to dla polskich redakcji i wydawców mogą stanowić realne zagrożenie i wywoływać efekt mrożący. Załóżmy taki scenariusz. Pod artykułem opublikowanym w internetowej wersji Rzeczpospolitej, Onecie czy w portalu Gazeta.pl, dotyczącym sytuacji uchodźców na granicy Polsko-Białoruskim, pojawia się komentarz naruszający zasady uznawane przez redakcję, na przykład stwierdzający, że uchodźcy to terroryści albo pedofile. Redakcja, zgodnie z linią redakcyjną i własnymi zasadami usuwa taki komentarz. W sytuacji, gdy do możliwości komentowania potrzebna jest rejestracja i zarejestrowanych użytkowników jest milion, redakcja i jej wydawca podlega obowiązkom określonym w ustawie. Nie dość, że grozi jej kara pieniężna od 50.000 do 50.000.000 zł. Za niedopełnienie ustawowych obowiązków, choćby informacyjnych czy w zakresie szkoleń, to w przypadku wydania przez Radę decyzji o nakazaniu zniesienia ograniczenia do treści, choćby redakcja uznawała taki komentarz za niewłaściwy i sprzeczny z linią redakcyjną i to pod groźbą nałożenia wysokiej administracyjnej kary pieniężnej. Do tego by wydawca portalu podlegał pod przepisy ustawy wystarczy bowiem milion użytkowników i 100 reklamacji w skali roku.

Powstaje pytanie, czy rząd znalazł właśnie sposób na wpływ na media, na które nie mógł wpływać poprzez proces koncesyjny lub przejęcie przez spółkę Skarbu Państwa?

Opinie Prawne
Maciej Gawroński: Za 30 mln zł rocznie Komisja będzie nakładać makijaż sztucznej inteligencji
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie Prawne
Wojciech Bochenek: Sankcja kredytu darmowego to kolejny koszmar sektora bankowego?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Sędziowie 13 grudnia, krótka refleksja
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Zero sukcesów Adama Bodnara"
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie Prawne
Rok rządu Donalda Tuska. "Aktywni w pracy, zapominalscy w sprawach ZUS"