Od 1 stycznia tego roku szpitale muszą bowiem mieć dodatkowe ubezpieczenie, z którego pacjenci w ramach szybkiej ścieżki mieli uzyskiwać odszkodowania za błędy medyczne. Wcześniej wystarczało zwykłe OC, teraz doszła superpolisa.
Ubezpieczenie okazało się wyjątkowo super, bo sprzedawało je wyłącznie PZU, a stawki były, jak to w warunkach monopolu, mocno wygórowane. Szpitali nie było stać na wyłożenie 300 - 600 tys. złotych rocznie, więc taką polisę wykupiły nieliczne. Teraz resort wycofuje się z pomysłu rakiem, bo nowe ubezpieczenie ma być... dobrowolne.
Krótko mówiąc kto działał zgodnie z prawem i kupił nowe ubezpieczenie, ten frajer jak bez owijania w bawełnę ujął jeden ze znajomych prawników. Oczywiście polisa jest ważna i może się przydać, ale... grube pieniądze z cienkich szpitalnych budżetów nieodwołalnie wydane.
Problem w tym, że cały ten nowy system dochodzenia roszczeń oparty na superścieżce i superpolisach wydaje się mocno kulawy. Najkrócej rzecz ujmując, w kwestii wysokości odszkodowania poszkodowany pacjent musi dogadać się albo ze szpitalem, albo z ubezpieczycielem, u którego ma dodatkową polisę. Do porozumienia raczej nie dojdzie, bo ci będą zainteresowani, aby wypłacić jak najmniej. Sprawa i tak trafi więc do sądu, a do wyegzekwowania zasądzonych kwot z powodzeniem wystarczy stare, dobre OC.
Superpolisy to nie jedyny pomysł, z którego resort musiał się w ostatnim czasie wycofać. Wystarczy choćby wspomnieć rozwiązanie, w myśl którego hospicja miały prowadzić... działalność gospodarczą, co uniemożliwiłoby im otrzymywanie darowizn. Albo ustawę refundacyjną, w której końca problemów nie widać. Mam nadzieję, że w tej ostatniej resort wycofa się z przepisów, które od lipca zablokują szpitalom kupowanie nowocześniejszych leków w terapiach onkologicznych.