Prawnicy to z gruntu konserwatyści, toteż ideowo do Jarosława Gowina większości spośród nich jest blisko. Tyle że Gowin nie był do roli ministra przygotowany. Zarówno jeśli chodzi o znajomość środowisk prawniczych, ich potrzeb i problemów, jak i doświadczenie urzędnicze. Bez tego trudno zarządzać tak skomplikowanym organizmem jak wymiar sprawiedliwości, a co dopiero przeprowadzić rewolucje w nie do końca przychylnym dla siebie środowisku.
Nadzorcy, statystycy, urzędnicy
Gowin zaczął dobrze, nawet bardzo dobrze. Nie było potknięć, kompromitujących wpadek czy też populistycznych, szybkich zmian przepisów pod publikę, z których słynęli jego poprzednicy. Na jednym z pierwszych spotkań z dziennikarzami poinformował o operacji „deregulacja” – mieli ją konsekwentnie przygotowywać wynajęci eksperci, i tak też się stało.
Gowin też z dużą łatwością otworzył się na środowiska prawnicze, i miał czas, aby słuchać ich postulatów. Było to mądre posunięcie, którym zyskał sobie poparcie części środowisk.
Sędziowskie doły (głównie młodzi sędziowie z sądów rejonowych) bardzo liczyli na to, że minister zajmie się tym, co obecnie jest największą bolączką polskich sądów – zbyt rozbudowanym nadzorem. W sądach (także w prokuraturze) sprawozdawczość i statystyka pełni rolę pierwszoplanową. To jej podporządkowane jest działanie placówki, a także praca poszczególnych sędziów (i prokuratorów), którzy są oceniani pod kątem statystycznej wydajności. A to ocena najważniejsza, bo gdy wydajność spada, odpowiedni raport sprawozdawczy zostanie zauważony w wyższej instancji, a w końcu także w gmachu ministerstwa przy Al. Ujazdowskich. To zaś może oznaczać dla władz sądu kłopoty.
Kontrolowaniem „płynności statystycznej” zajmują się sędziowie nadzorcy, którzy mają coraz mniej czasu na orzekanie. W niektórych sądach struktury te są tak przerośnięte, że liczba nadzorców dorównuje liczbie orzekających.
Nadzorcy stoją oczywiście wyżej w hierarchii sędziowskiej z uwagi na pełnioną funkcję, oraz bliskość z urzędnikami – sędziami z resortu sprawiedliwości. Bo to właśnie oni są kołem zamachowym sprawozdawczo-statystycznych sądów, to od nich wychodzą pomysły reform nadzoru, ocen okresowych itp.
Urzędnicy sędziowie to inaczej sędziowie delegowani z macierzystych sądów do pracy do Warszawy. Jest ich obecnie ponad setka. Ludzie ci nie orzekają, pobierają jednak podwójne pensje: sędziowską i urzędniczą. Nic więc dziwnego, że dla wielu praca w resorcie stała się świetnym sposobem na życie. Pielęgnują swoje kariery pieczołowicie, bez względu na to, kto aktualnie jest ministrem. Niektórzy pracują przy Al. Ujazdowskich już całe dekady, pamiętając nawet czasy, kiedy ministrem sprawiedliwości była Hanna Suchocka (1997-2000).