Całkiem spora grupa rolników może bowiem zostać pozbawiona emerytur z KRUS. A całkiem spora grupa instytucji państwa umywa ręce.
Rzecz dotyczy rolników, którzy działają w Ochotniczych Strażach Pożarnych – a jest ich w Polsce pół miliona. Straże działają na wsiach całkiem prężnie i, w przeciwieństwie do policji, zawsze mają jakiś wóz. I to bojowy! A każdy wóz ma swego rolnika – ochotnika, co to się nim ochoczo opiekuje. Za ową opiekę rolnicy dostają od gminy niewielkie kwoty w ramach umowy-zlecenia – np. 70 zł miesięcznie.
Teraz się okazuje, że przez te bajońskie zarobki za pucowanie wozu strażackiego ludzie mają kasowane całe lata rolniczego stażu emerytalnego. Bo polskie prawo nie przewiduje, żeby można było jednocześnie uprawiać pole i przyjmować zlecenia od samorządu. Przewiduje za to, że rolnik może prowadzić niewielką działalność gospodarczą, np. wiejski sklep. I tych ostatnich nikt się nie czepia.
Rolnicy – ochotnicy zostali więc mistrzowsko wyrolowani. Jednemu z bohaterów naszego tekstu „ucięto" aż 13 lat stażu w KRUS. Żeby dostać emeryturę, musi pracować 25 lat, więc raczej już tego nie nadgoni. Za te lata strażakowania dostanie więc miesięcznie 10–20 zł, a nie 1000 zł.
Na lodzie została rzesza prostych (bez obrazy!) ludzi, którzy nie traktują przecież tych ochotniczych straży jako patentu na dorobienie się. Nikt im skutecznie nie wytłumaczył, jak fatalnie ma się owe nieszczęsne 70 zł do ich rolniczej emerytury. Ani gminy, które podpisywały umowy, ani KRUS, ani ZUS. Ani NFZ, który dostawał podwójną składkę zdrowotną. A problem musiał być znany wcześniej, bo Związek Ochotniczych Straży Pożarnych, któremu szefuje Waldemar Pawlak, postulował o zmiany w prawie i w Sejmie, i w Senacie.