Obrona ojczyzny jest sprawą nie tylko państwa i polityków, ale także obywateli. Jest także ich prawem. Martwi mnie, że III RP nie ma wobec nich właściwie żadnych oczekiwań, a politycy mówią o komputerach, o technice, chociaż w końcu zwykle liczy się karabin.
Prawie każdy obywatel, dla uproszczenia mówię tylko o tych, którzy chcieliby walczyć w razie zagrożenia kraju, może go całkiem sensownie używać. Konflikt w Groznym, wiosna ludów w krajach arabskich, a wcześniej powstanie warszawskie czy obrona stolicy w 1939 r. pokazują, jak istotni są obywatele na wojnie. Także walki na Majdanie pokazały, że odważny obywatel choćby z koktajlem Mołotowa może unieruchomić wóz opancerzony, a nawet czołg.
Bogatsze państwa, choćby USA czy kraje skandynawskie, mają rozbudowane armie obywatelskie obok zawodowych. Dlaczego zatem Polska, która ma złe położenie geopolityczne, tak niefrasobliwie zaniedbuje być może jej największy kapitał: obywateli gotowych bronić ojczyzny. Więcej: pozbawia ich tego prawa!
Zniesienie poboru przed kilku laty jest tego dobitnym dowodem. Pobór miał liczne wady, np. nie obejmował miglanców czy zwyczajnych oszustów, którzy do tej pory mają czelność obnosić się z wyłudzoną kategorią „denata". Żołnierze z poboru byli, owszem, wykorzystywani nieraz do bzdurnych zajęć, a jakość wyszkolenia nie pasowała do uzbrojenia, nie zmienia to jednak faktu, że bez szerokiej partycypacji w służbie wojskowej, jakiejś formy armii obywatelskiej czy zwyczajnego pospolitego ruszenia (we współczesnym znaczeniu) zawodowe siły zbrojne są znacznie słabsze. A w walce liczą się wszystkie atuty.
Wydajemy miliony na ochronę kiboli podróżujących na drugi koniec Polski, by wziąć udział w bandyckiej rozróbie, utrzymujemy w stolicy dwutysięczną formację nękającą obywateli nawet za 20 groszy nieopłaconego parkowania, a nie szkolimy obywateli, którzy mogliby w razie potrzeby stanąć w obronie tego miasta i kraju. Chcę wierzyć, że ta niechęć do obywatelskiej służby wojskowej, widoczna u wielu przedstawicieli establishmentu, nie jest efektem zrodzonych w młodości antywojskowych resentymentów. Tak czy inaczej, po kryzysie ukraińskim nie można uciec od tych kwestii. Obywatel ma prawo bronić ojczyzny czy choćby swojego miasta. Należy mu dać szansę, należy nauczyć go być z karabinem za pan brat.