Aby zostać prawnikiem, trzeba czytać, czytać i jeszcze raz czytać... I to nie byle co, ale rzeczy wartościowe. Nie tylko ustawy, rozporządzenia, ale dzieła Wielkich... Po cyfryzacji i wirtualizacji katalog tego, co prawnik może i powinien czytać, znacznie się poszerzył. Klik i „... review" ... klik i „Journal of...".
Do tego dochodzą ustawodawstwo unijne i międzynarodowe konwencje. Żeby to wszystko przeczytać, jednego życia za mało... A jak człowiek tak się naczyta, naczyta, to przychodzi mu ochota, żeby i samemu coś napisać. Na przykład o unijnym prawie. Instytucje spod niebieskiej flagi z gwiazdami są niezwykle płodne: rezolucje, rozporządzenia, dyrektywy. Kiedyś parafrazowano: „kto czyta, nie błądzi"; tu zaś od samego czytania można zbłądzić. Całości tej błękitnej produkcji nie przeczytałem, ale kilkanaście pozycji – owszem. Zbyt bowiem dużym ciężarem dla mnie byłoby przeczytanie produktów unijnej legislacji wszystkich i w całości.
Niemal każdy unijny akt prawny, a także współczesna międzynarodowa konwencja są bardzo rozbudowane. Długi tytuł, a po nim gigantyczna część wstępna. Po niej następuje meritum aktu prawnego, zwykle krótsze. Czytanie części wstępnej jest niezwykle męczące. Bywa, że kończąc tę lekturę, brakuje sił na zasadniczą. Kiedy zmagam się z takim unijnym aktem prawnym wieczorową porą w domowym fotelu, stopniowo zapadam w senność.
Ta część wstępna to w zasadzie uzasadnienie aktu. W polskiej praktyce legislacyjnej takie uzasadnienie dołączone jest do projektu aktu prawnego. Część zasadnicza także w niczym nie przypomina polskiego aktu prawnego. Pisana jest zwykle bardzo bogatym językiem. Stylem zbliżona jest bardziej do stylu ustawy brytyjskiej, niezwykle kazuistycznej, drobiazgowej, z obszernymi definicjami, niż do ustawy Europy kontynentalnej, bardzo lakonicznej. Wynika to chyba z faktu, że rośnie znaczenie Brytyjczyków w instytucjach unijnych. Nie tylko jednak.
Szukając odpowiedzi na pytanie, czemu ta część wstępna w akcie unijnym jest tak rozbudowana, przypomniałem sobie słowa napisane przez jednego z Wielkich. A był nim Stanisław Stomma, na polu karnistyki znany mi dzięki rozprawie „Wina i związek przyczynowy w rozwoju historycznym" wydanej tuż przed wybuchem II wojny światowej w Wilnie. W rozprawie tej wskazał na różnice pomiędzy ustawodawstwem liberalnym a mającym cechy totalitarnego. Ustawodawca liberalny za punkt wyjścia bierze jednostkę, nie zaś społeczeństwo jako całość, natomiast prawo ma służyć temu, żeby człowiek ze strony społeczeństwa i państwa nie doświadczał krzywdy. Działanie na rzecz człowieka jest kamieniem węgielnym ustawodawstwa liberalnego, podczas gdy społeczeństwo jako całość jest oczkiem w głowie ustawodawcy mającego cechy totalitarnego. Ma to odbicie w treści przepisów. Ogólnie rzecz ujmując, ustawodawcę liberalnego charakteryzuje raczej małomówność, zaś ustawodawca totalitarny to gaduła. Ta gadatliwość przejawiała się w tym, że akt prawny nie tylko zawierał normy, ale jednocześnie podawał w swojej treści motywy i cele ustanowienia tychże. Małomówność ustawodawcy liberalnego jest następstwem poprzestawania na umieszczaniu w akcie prawnym samych tylko przepisów, zaś „pozaprawne momenty" uzasadniające ich wprowadzenie nie mieszczą się w jego treści. I tak oto, doktoryzując się w 1938 r. w Wilnie na Uniwersytecie Stefana Batorego, Stanisław Stomma dał mi odpowiedź na pytanie, dlaczego ta część wstępna w unijnych aktach prawnych jest tak rozbudowana, że lektura unijnych przepisów wprowadza mnie w drzemkę. Wszystko to z tego powodu, że unijny ustawodawca wszedł w uliczkę totalitaryzmu... i umieszcza w samym akcie prawnym jego uzasadnienie, podaje powody ustanowienia i cele, którym wprowadzenie aktu prawnego w życie ?ma służyć. Celem tym jest najczęściej zbawienie społeczeństwa, co zwykle szkodzi człowiekowi.