Reklama

Sądami nie muszą rządzić krewni - Marek Domagalski o nepotyzmie w sądach

Publikacja: 03.06.2014 14:33

Marek Domagalski

Marek Domagalski

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

Mamy w Polsce już 10 tys. sędziów. Chyba powinno wystarczyć do obsadzenia wszystkich stanowisk kierowniczych bez potrzeby sięgania po krewnych.

Pamiętam scenę z warszawskiego sądu na Lesznie. Młody sędzia podszedł do swojej matki i zapytał, czy poprawnie napisał orzeczenie. Pewnie nie było w tym nic złego, ale zapamiętałem. Sędziowie z pewnością dyskutują kwestie prawnicze dotyczące danej sprawy (poza konkretnym składem orzekającym, bo wtedy to naturalne). Przypuszczam, że jeśli sędzia ma żonę czy córkę prawnika, to też z nimi o tym rozmawia. Wszystko to chyba obejmie zgrabne określenie: kuchnia sądowa.

Sprawa jest poważniejsza, gdy krewni zajmują kierownicze stanowiska w sądach. W zeszłym tygodniu pisaliśmy o zastrzeżeniach lubelskich prawników niegodzących się z tym, że w ich okręgu ojciec i syn piastują stanowiska prezesów dwóch sądów, z których jeden jest podporządkowany drugiemu. Stąd możliwe podejrzenia, czy nie dlatego szef sądu rejonowego rządzi nim twardszą  ręką, że ma nad sobą parasol ojca.

Powiedzmy przy okazji, że podobne zastrzeżenia, obawy mogą się pojawić, gdy powiązanymi sądami czy wydziałami kierują osoby żyjące w trwałym związku nieformalnym, partnerzy, tyle  że jest to trudniejsze do ustalenia – i pewnie bardzie niebezpieczne dla Temidy.

Wracając do krewnych na sądowych posadach, Ministerstwo Sprawiedliwości nie widzi problemu. Odpowiada, że krewni lub powinowaci w linii prostej albo w stosunku przysposobienia, małżonkowie oraz rodzeństwo nie mogą być sędziami ani referendarzami w tym samym wydziale sądu. Z kolei procedury cywilna i karna wykluczają możliwość orzekania przez spokrewnionych sędziów w tej samej sprawie.

Reklama
Reklama

Rzecz w tym, że zagęszczenie rodzinne może rzucać cień na transparentność sądownictwa. Obywatel, podsądny ma zaś prawo ufać, że jego sprawa będzie rozpoznawana całkowicie obiektywnie, przez sędziego, na którego nie wpływa żaden nieformalny układ. Wymiar sprawiedliwości jest zbyt ważny i zbyt dużo kosztuje podatników, abyśmy narażali na szwank jego autorytet ustępstwami na rzecz względów prywatnych sędziów. Nie każdy musi być sędzią, a tym bardziej prezesem.

Tym bardziej że jest spośród kogo wybierać. Nie sądzę, aby nie było chętnych.

Mamy w Polsce już 10 tys. sędziów. Chyba powinno wystarczyć do obsadzenia wszystkich stanowisk kierowniczych bez potrzeby sięgania po krewnych.

Pamiętam scenę z warszawskiego sądu na Lesznie. Młody sędzia podszedł do swojej matki i zapytał, czy poprawnie napisał orzeczenie. Pewnie nie było w tym nic złego, ale zapamiętałem. Sędziowie z pewnością dyskutują kwestie prawnicze dotyczące danej sprawy (poza konkretnym składem orzekającym, bo wtedy to naturalne). Przypuszczam, że jeśli sędzia ma żonę czy córkę prawnika, to też z nimi o tym rozmawia. Wszystko to chyba obejmie zgrabne określenie: kuchnia sądowa.

Reklama
Opinie Prawne
Paulina Kieszkowska: Ministrze, nie idźmy tą drogą!
Opinie Prawne
Robert Gwiazdowski: Transparentny jak sędzia TSUE
Opinie Prawne
Bartczak, Trzos-Rastawiecki: Banki mogą być spokojne
Opinie Prawne
Marek Kobylański: Rzecznik nie wydaje wyroku, ale warto go słuchać
Opinie Prawne
Grzegorz Sibiga: To weto prezydenta Nawrockiego może przynieść dobry skutek
Reklama
Reklama