Mamy w Polsce już 10 tys. sędziów. Chyba powinno wystarczyć do obsadzenia wszystkich stanowisk kierowniczych bez potrzeby sięgania po krewnych.
Pamiętam scenę z warszawskiego sądu na Lesznie. Młody sędzia podszedł do swojej matki i zapytał, czy poprawnie napisał orzeczenie. Pewnie nie było w tym nic złego, ale zapamiętałem. Sędziowie z pewnością dyskutują kwestie prawnicze dotyczące danej sprawy (poza konkretnym składem orzekającym, bo wtedy to naturalne). Przypuszczam, że jeśli sędzia ma żonę czy córkę prawnika, to też z nimi o tym rozmawia. Wszystko to chyba obejmie zgrabne określenie: kuchnia sądowa.
Sprawa jest poważniejsza, gdy krewni zajmują kierownicze stanowiska w sądach. W zeszłym tygodniu pisaliśmy o zastrzeżeniach lubelskich prawników niegodzących się z tym, że w ich okręgu ojciec i syn piastują stanowiska prezesów dwóch sądów, z których jeden jest podporządkowany drugiemu. Stąd możliwe podejrzenia, czy nie dlatego szef sądu rejonowego rządzi nim twardszą ręką, że ma nad sobą parasol ojca.
Powiedzmy przy okazji, że podobne zastrzeżenia, obawy mogą się pojawić, gdy powiązanymi sądami czy wydziałami kierują osoby żyjące w trwałym związku nieformalnym, partnerzy, tyle że jest to trudniejsze do ustalenia – i pewnie bardzie niebezpieczne dla Temidy.
Wracając do krewnych na sądowych posadach, Ministerstwo Sprawiedliwości nie widzi problemu. Odpowiada, że krewni lub powinowaci w linii prostej albo w stosunku przysposobienia, małżonkowie oraz rodzeństwo nie mogą być sędziami ani referendarzami w tym samym wydziale sądu. Z kolei procedury cywilna i karna wykluczają możliwość orzekania przez spokrewnionych sędziów w tej samej sprawie.