O czy informuje kapitał zakładowy spółki

Wysokiemu kapitałowi zakładowemu ufają jedynie laicy, ?którzy nie mają pojęcia, że często za dużymi cyframi nie stoją żadne pieniądze. Dla profesjonalistów liczą się dane zawarte?w sprawozdaniach, to na ich podstawie oceniają kondycję finansową spółki – pisze ekspert.

Publikacja: 20.08.2014 09:38

W toczącej się ostatnio dyskusji na temat kapitału zakładowego w polskim prawie spółek przeanalizowano już chyba wszystkie aspekty prawne. Nie znalazłem jednak dotąd żadnej analizy tej instytucji od strony księgowo-finansowej. ?A szkoda, bo sama nazwa („kapitał") odwołuje się do świata finansów.

Zacznę od tego, że nigdy nie spotkałem się z sytuacją, by kapitał zakładowy analizowanych spółek budził zainteresowanie inwestorów. Co najwyżej osoby wykształcone w anglosaskim kręgu pojęciowym wymagały krótkiego objaśnienia samego konceptu. Skąd ten brak zainteresowania?

Własne pieniądze

Na etapie inkorporacji spółki kapitał zakładowy dostarcza prostej informacji: spółka została skapitalizowana kapitałem własnym (equity, net asset value) w podanej wysokości.  Biorąc pod uwagę wartość włożonej gotówki lub uczciwie wycenionego aportu, przy braku innych zaciągniętych zobowiązań, mamy prosty bilans otwarcia spółki: po stronie pasywów kapitał zakładowy, który jest równy equity (kapitałowi własnemu), a po stronie aktywów gotówka lub prawa wniesione aportem. Jednak nawet na tym etapie wartość poznawcza kapitału zakładowego jest  ograniczona. Sporym mankamentem związanym z ujawnieniem kapitału zakładowego jest też to, że wartością niewykazywaną publicznie są umowy ze wspólnikami, a zwłaszcza pożyczki i poręczenia lub  gwarancje uzyskane od wspólników (akcjonariuszy).  A szkoda, bo skoro już podajemy początkową kapitalizację, to ujawnijmy także te wartości. Dla kontrahentów jest to informacja istotna.

Znam spółki o kapitale zakładowym 4 tys. zł, które z sukcesem kupowały aktywa za blisko 100 mln. Gotówka na transakcję pochodziła z kredytu bankowego poręczonego przez wspólnika spółki – duży zagraniczny podmiot. Poza tym pożyczka od wspólnika jest funkcjonalnie bardzo podobna do equity. Jest to zazwyczaj pożyczka podporządkowana, która w razie upadłości spółki jest traktowana jak kapitał własny. Dodam, że profesjonalni kontrahenci doskonale potrafią zrozumieć i zaakceptować fakt, że założyciele spółki skapitalizowali ją pożyczkami, a nie poprzez kapitał zakładowy (pomijam tu aspekty podatkowe takiej sytuacji).

Zatem nawet na wczesnym etapie po inkorporacji spółki sam kapitał zakładowy mówi nam niewiele, gdyż pokazuje jedynie część faktycznej kapitalizacji, pomijając bardzo istotne wsparcie wspólników poprzez pożyczki lub poręczenia/gwarancje. Jeśli celem istnienia instytucji prawnej kapitału zakładowego ma być jawność i przejrzystość sytuacji finansowej spółki na etapie jej zawiązania, powinniśmy również podawać ten element jej początkowego bilansu. Bez niego obraz jest cząstkowy i ma nikłą wartość poznawczą.

Wpływ czasu na dane

Choć na początkowym etapie istnienia spółki wartość kapitału zakładowego niewiele nam mówi,  to raczej też nie szkodzi. Upływ czasu powoduje jednak coraz większe prawdopodobieństwo „rozejścia się" kwoty kapitału zakładowego i kwoty equity. Co z tego, że spółka ma kapitał zakładowy w wysokości np. 1 mln zł, skoro już w pierwszych dniach po inkorporacji mogła zaciągnąć zobowiązania znacznie przekraczające tę kwotę? We wtorek początkowa wartość equity spółki wynosiła np. 1 mln zł, ale już bilans sporządzony w środę może wykazać zupełnie inną sumę. Wyższą albo też niższą, a w skrajnych przypadkach nawet ujemną. Różnica ta wystąpi nawet u podmiotów nieprowadzących intensywnej działalności gospodarczej.  Same odsetki na koncie bankowym, na którym złożono wpłacony kapitał zakładowy, dadzą odchylenie na plus, a amortyzacja praw wniesionych aportem – na minus. Każdy zawarty kontrakt i każda pozycja w rachunku wyników powoduje odchylenie od pierwotnej kwoty.

Zapewnienia różne ?od wartości w słupkach

Im dłużej (intensywniej) spółka działa, tym bardziej różni się wartość kapitału zakładowego widniejącego w Krajowym Rejestrze Sądowym oraz wartość aktywów netto spółki (equity). Pół biedy, jeśli spółka odnosi sukcesy i jej wartość equity jest wyższa od kapitału zakładowego. Gorzej, gdy wykazuje wysoką wartość kapitału zakładowego, choć jej sytuacja finansowa jest trudna. Z własnej praktyki znam wiele przykładów spółek o kapitale zakładowym liczonym w dziesiątkach milionów złotych, które były na krawędzi bankructwa. Poznałem nieuczciwych przedsiębiorców, którzy w negocjacjach odwoływali się do wysokiego, wielomilionowego kapitału zakładowego, choć wartość equity ich spółki była bliska zera.

Zilustruję to przykładem wziętym z życia. Zagraniczny koncern, wchodząc na polski rynek, zawiązał spółkę akcyjną i opłacił jej kapitał zakładowy w wysokości 10 mln zł. Jednocześnie udzielił spółce pożyczki, również w wysokości 10 mln zł. Jednak plany ekspansji spaliły na panewce. Trudny rynek, duża konkurencja i słabe zarządzanie sprawiły, że pieniądze zostały wydane, a koncern zdecydował się wycofać z Polski. Zamiast jednak rozpoczynać długotrwałe i kosztowne postępowanie likwidacyjne, postanowił zmienić firmę polskiej spółki na niezwiązaną ze spółką matką, a wszystkie jej akcje oraz wierzytelność z pożyczki wraz z narosłymi odsetkami (wówczas już łącznie 20 mln: 10 mln kwota główna i 10 mln odsetki) sprzedał zainteresowanemu polskiemu przedsiębiorcy za symboliczną złotówkę, w formule as is (tzn. bez jakichkolwiek zapewnień dotyczących stanu spółki, tzw. representations and warranties). Innymi słowy, koncern umywał ręce, pozbywał się aktywów – i tak dawno spisanych we własnych księgach na straty – a dodatkowo unikał kosztownego postępowania likwidacyjnego.

Z jego punktu widzenia podjęta decyzja była racjonalna, a przeprowadzający ją zagraniczny menedżer zapewne otrzymał premię.  Dlaczego jednak transakcji dokonał polski kupujący? Wydatek wprawdzie niewielki, ale na zawiązanie nowej spółki było go przecież stać? Otóż nabywca miał w ręku spółkę o kapitale zakładowym 10 mln zł, który wkrótce urósł do 30 mln zł „w pełni opłaconych". Jak to zrobiono, jeśli zakupioną spółką była spółka akcyjna, przy której biegli powołani przez sąd rejestrowy mogli mieć wątpliwości co do wartości wierzytelności wnoszonej aportem?

Aport był niepotrzebny, wszak wkład gotówkowy wygląda lepiej. Udzielenie krótkoterminowego kredytu bankowego w wysokości 20 mln zł, przy bezpiecznej konstrukcji prawnej, jest też dobrym interesem dla banku przy prawie zerowym ryzyku. Akcjonariusz bierze kredyt, podnosi i opłaca kapitał oraz obejmuje nowe akcje za 20 mln zł w gotówce. Spółka niezwłocznie spłaca akcjonariuszowi 20 mln zł pożyczki wraz z odsetkami. Bank odzyskuje pieniądze (których przepływ cały czas kontrolował poprzez konta typu escrow) i zarabia na kredycie. Przedsiębiorca-akcjonariusz ma spółkę o kapitale zakładowym w wysokości 30 mln zł, w pełni opłaconym gotówką. Jednocześnie wartość aktywów netto (equity) spółki jest bliska zera. Spółka jest ładnie wyglądającą wydmuszką, z imponującym kapitałem zakładowym wypisanym dużym drukiem na papierze firmowym. Na profesjonalistach nie robi to wrażenia, ale przecież nie o nich chodziło. Przedsiębiorca rozpoczął działalność na rynku konsumenckim, a tu wysoki kapitał zakładowy spółki wzmacniał jego wiarygodność.

Sztywna wysokość szkodzi

Podsumowując, na początkowym etapie istnienia spółki instytucja kapitału zakładowego w obecnym kształcie niewiele wnosi, gdyż pomija nader istotne informacje związane z faktyczną jej kapitalizacją, a w szczególności podporządkowane pożyczki od wspólników (akcjonariuszy).

W późniejszym okresie podawanie kapitału zakładowego w sztywnej wysokości, nieuwzględniającej zmian w sprawozdaniach finansowych działającego podmiotu, może wręcz szkodzić. Przede wszystkim może wprowadzać w błąd osoby nierozumiejące prawa czy finansów, czyli większość „Kowalskich", których powinniśmy  otoczyć szczególną ochroną.

Profesjonaliści ignorują kapitał zakładowy i koncentrują się na rzeczywistych sprawozdaniach finansowych spółki, z nich wyciągając potrzebne im wnioski. Laicy mogą zaufać wysokiemu kapitałowi zakładowemu, za którym nie stoją żadne aktywa, i zawrzeć umowę, nie rozumiejąc związanego z nią ryzyka. Kapitał zakładowy w obecnej regulacji jest zatem jak świnka morska (ani świnka, ani morska) – ani to kapitał, ani zakładowy.  Nie pomaga, a może wprowadzić w błąd. Utrzymywanie tej instytucji w obecnym kształcie nie ma sensu. Jeśli chcemy dążyć do w miarę rzetelnego ujawnienia sytuacji finansowej spółki na papierze firmowym, to lepiej podajmy zaudytowaną sumę bilansową za ostatni rok rozrachunkowy.

CV

Autor jest bankierem inwestycyjnym ?i radcą prawnym

W toczącej się ostatnio dyskusji na temat kapitału zakładowego w polskim prawie spółek przeanalizowano już chyba wszystkie aspekty prawne. Nie znalazłem jednak dotąd żadnej analizy tej instytucji od strony księgowo-finansowej. ?A szkoda, bo sama nazwa („kapitał") odwołuje się do świata finansów.

Zacznę od tego, że nigdy nie spotkałem się z sytuacją, by kapitał zakładowy analizowanych spółek budził zainteresowanie inwestorów. Co najwyżej osoby wykształcone w anglosaskim kręgu pojęciowym wymagały krótkiego objaśnienia samego konceptu. Skąd ten brak zainteresowania?

Pozostało 93% artykułu
Opinie Prawne
Szewdowicz-Bronś, Małecki: Zbudujmy przejrzysty nadzór nad służbami specjalnymi
Opinie Prawne
Jerzy Kowalski: Szambo… szambu nierówne
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Tomasz Szmydt – sędzia, wariat czy szpieg?
Opinie Prawne
Isański: Podatek dochodowy od spadku i darowizny? Dlaczego prawo tego zabrania
Opinie Prawne
Maciej Sobczyk: Nowe prawo autorskie. Pierwszy milion trzeba ukraść…?