Postępowej pani pełnomocnik nie przeszkadza wielowiekowa tradycja naszego języka, bo to nic w starciu z wyższymi racjami i postępem. Nazywanie kobiety politykiem jest niepoprawne. Sformułowanie „polityczka" bardziej oddaje ducha postępu i tolerancji.
W wywiadzie, którego Małgorzata Fuszara udzieliła w poniedziałek „Rzeczpospolitej", proponuje przeoranie całej legislacji. Skąd ten pomysł? Ano stąd, że w przeszłości „prawo regulowało głównie zachowania mężczyzn i nadal traktuje kobiety paternalistycznie".
Czy zmienimy więc wkrótce siatkę pojęciową aktów prawnych, tworząc ustawy o zawodzie lekarza i lekarki, o radcach prawnych i radczyniach prawnych, architektach i architektkach? Aż strach pomyśleć, co będzie, jeżeli dane słowo nie doczeka się żeńskiego zamiennika. Może należałoby je w ogóle wykreślić ze słownika?
Paleta poglądów, którą zaprezentowała w wywiadzie pani pełnomocnik – chociażby wypowiadając się o mężczyznach oprawcach – robi dość żałosne wrażenie. I pewnie można by machnąć na to ręką, bo przemądrzałych pań forsujących hasła w rodzaju: „Mężczyzna – twój wróg", telewizje są pełne każdego dnia.
Problem polega jednak na tym, że pani Fuszara nie wypowiada się z pozycji prelegentki kółka feministycznego, ale funkcjonariusza publicznego w randze podsekretarza stanu. Stoi on na czele finansowanego przez podatników urzędu, a ten z założenia miał się zajmować realnymi problemami obywateli, których przecież jest bez liku, jak choćby trudny powrót na rynek pracy kobiet wychowujących dzieci. Pani Fuszara robi tymczasem ze swojego urzędu tubę propagandową niszowej ideologii, kreując wydumane problemy oparte na stereotypach, które w jej wykonaniu przybierają wręcz groteskową formę.