Dlaczego podjął pan decyzję o pozostaniu na uczelni?
Należałem do koła naukowego. Interesowałem się prawem konstytucyjnym. Razem z kolegą napisaliśmy referat, który został nagrodzony na międzyuczelnianej konferencji kół naukowych. Pamiętam, że odbywała się w Jaszowcu. Potem jeszcze bardziej zainteresowaliśmy się prawem konstytucyjnym. Obaj zostaliśmy profesorami. Kolega jest politologiem. To prof. Ryszard Herbut.
Dostać się do pracy na uczelni nie było jednak łatwo. Zaproponowano mi stanowisko asystenta-stażysty w Zakładzie Teorii Państwa i Prawa. Zgodziłem się, ale po trzech miesiącach musiałem udać się do szkoły oficerów rezerwy, tak zwanego SOR. Różnie rozwijano ten skrót. Także jako Stracony Okrągły Rok. W wojsku spędzało się bowiem 12 miesięcy (pół roku szkolenia, pół roku praktyki). Zdobyłem tam jednak wiele cennych umiejętności. Wiele czytałem; miałem ćwiczenia na poligonie. Prowadziłem też wykłady dla żołnierzy służby zasadniczej i kadry na przeróżne tematy – od historii wojskowości dla rekrutów po aktualną sytuację społeczno-polityczną.
Ale cywilów się chyba lepiej uczy?
Tak. W wojsku wykłady traktowano jako zło konieczne. Uczestnicy nie byli nimi zainteresowani. Nie chcieli zdobywać wiedzy. Z ulgą wróciłem więc na Uniwersytet Wrocławski. Nie robiłem aplikacji. Nie widziałem się w todze. Wówczas nie było to też mile widziane przez moich przełożonych na uczelni. Mój kontakt z praktyką prawniczą zaczął się dopiero 20 lat po zakończeniu studiów, kiedy przygotowywałem się do habilitacji. W 1995 r. podjąłem pracę w biurze Trybunału Konstytucyjnego jako asystent sędziego. Od tej pory nieco inaczej patrzę na prawo, nieco bardziej praktycznie. Dlatego jako Dziekan Wydziału Prawa rozumiem doktorantów i współpracowników, którzy nie poprzestają na pracy na uczelni. Staram się także, by studenci mieli wykłady z osobami, które są nie tylko teoretykami prawa, ale też praktykami.
—rozmawiała Katarzyna Wójcik