Zawarł je w pytaniu do Sądu Najwyższego warszawski Sąd Okręgowy. Pyta SN, po pierwsze, jaki status prawny ma transkrypcja elektronicznego protokołu, a więc przeniesienie treści nagrania na papier. Czy dokument urzędowy jest równoznaczny z pisemnym protokołem czy nie. Po drugie, co sąd ma robić z nagraniem nieczytelnym: czy można je elektronicznie wzmocnić, odsiać drugorzędne szczegóły? Wreszcie, jaką wartość ma skrócony pisemny protokół, który mimo nagrywania sądy sporządzają, niezawierający jednak pełnych zeznań świadków czy wypowiedzi stron sporu.
Pytania te nurtują nie tylko sąd pytający, ale wielu sędziów i adwokatów (radców). Choć procedura nagrywania była już poprawiana, a za kilka miesięcy wręcz wróci do sądów cywilnych niejako pisemny protokół, a dokładniej „streszczenie wyników postępowania dowodowego", nadal nie będzie to pełny protokół.
Wygląda na to, że Ministerstwo Sprawiedliwości zastosowało zbyt radykalny i kosztowny środek do rzeczywiście istniejącego problemu. Protokoły rozpraw czasem bowiem nie oddawały ich rzeczywistego przebiegu, poza tym sędzia pozwalał sobie na zachowania czy wypowiedzi niemożliwe przy kamerach i mikrofonach.
Były to jednak incydentalne wypadki. I wystarczyło wzorem niektórych krajów dopuścić nagrywanie rozpraw przez strony (co zresztą w wielu sądach ma już miejsce) albo przez sędziego. Koszty dyktafonu są nieporównywalnie niższe niż instalacja systemu nagrywania, a do naruszeń kultury rozprawy czy wierności protokołu by już nie dochodziło.
Przyśpieszenie rozprawy natomiast mogliby zapewnić sprawniejsi protokolanci, którzy przecież, mimo nagrywania rozpraw, wciąż są na sali.