Język jest forpocztą idei. To, jakiego terminu używamy, by określić zjawiska, nie tylko mówi o naszym stosunku do niego, ale i kształtuje świadomość innych. Nieprzypadkowo zatem, często instrumentalnie i na siłę, wprowadza się do obiegu terminy nowe, by wyprzeć używane uprzednio, a mające już ustaloną konotację, dobrą lub złą. Dlatego język staje się ważnym orężem walki politycznej, ideologicznej i kulturowej. Czytający nie zawsze zdają sobie z tego sprawę; piszący – powinni.
Czytaj także:
Dekomunizacja ulic - co jest symbolem komunizmu
Sowiecki czy radziecki
Przykład: W II RP nasz wschodni sąsiad był określany mianem „Związek Sowiecki" lub po prostu „Sowiety", jak choćby w rozkazie naczelnego wodza z 17 września 1939 r. („Sowiety wkroczyły..."). Po tym wkroczeniu, po czasie wywózek, łagrów i Katynia, w świadomości (i podświadomości) miażdżącej większości Polaków „sowiecki" oznaczał już tylko to, co najgorsze. Przyszła jednak do nas sowiecka władza przebrana w polski mundur i nakłaniała do wdzięczności za „wyzwolenie" i do przyjaźni z... No, właśnie. Z „Sowietami" trudno byłoby się przyjaźnić. Wymyślono więc prosty manewr językowy tłumacząc rosyjskie słowo „sowiet", czyli „rada". Tak powstał Związek Socjalistycznych Republik Rad, czyli Związek Radziecki, który już nie miał być obarczony balastem skojarzeń z przeszłości. Termin „Sowieci" został zarzucony, a następnie de facto zakazany. Znamienne, że w III RP, określenie „Związek Sowiecki", bardzo opornie wracało do publikacji, a na początku lat 90. było jeszcze wykreślane przez te redaktorki, których świadomość ukształtowała się w czasach funkcjonowania Związku Radzieckiego i urzędu z ul. Mysiej.
Z tamtych czasów pozostał nam „Kaliningrad", nazwany tak na cześć tow. Kalinina, który – jak wynika z ujawnionych dokumentów – głosował za wymordowaniem polskich oficerów w Katyniu i innych miejscach kaźni. Utrzymując tę nazwę miasta i obwodu, Rosjanie czczą go do dziś. Ich kraj – ich sprawa. Musi jednak zastanawiać, jeśli nie szokować, bezrefleksyjne używanie tej nazwy we współczesnej Polsce. To miasto, należące zresztą kiedyś do Rzeczypospolitej, nazywa się po polsku Królewiec. Nazwy tej zaprzestano u nas używać zaraz po wojnie, po zmianie wprowadzonej u Sowietów. Nie chodzi tu o jakiekolwiek pretensje terytorialne. Jeździmy przecież do Rzymu, a nie do Roma; do Paryża, a nie do Paris; do Kolonii, nie do Köln itd. Jeździmy także do Lwowa, a nie do Lviv, choć tak absurdalna, „politycznie poprawna" transkrypcja funkcjonuje na drogowskazach na polskich drogach po naszej stronie granicy. Ten drogowskaz nikogo dobrze nie informuje: dla Polaków jest Lwów, dla Ukraińców – Lviv.