24 września 2019 r. weszła w życie zmiana ustawy o udostępnianiu informacji o środowisku i jego ochronie, udziale społeczeństwa w ochronie środowiska oraz o ocenach oddziaływania na środowisko. Dla niewtajemniczonych – to ustawa, która zajmuje się pozwoleniami na inwestycje ryzykowne dla środowiska. Tak zwane uciążliwe. Źle pachnące. Hałaśliwe. Czyli fermy przemysłowe, składowiska odpadów, drogi.
Zmiany dotyczą m.in. tego, kto z sąsiadów inwestora może brać udział w postępowaniach administracyjnych prowadzonych w tych sprawach. Według nowych przepisów do tego grona należą ci, którzy mają ziemię nie dalej niż 100 m od terenu inwestycji. Te 100 m to mniej więcej długość boiska do piłki nożnej. A mówimy np. o chlewni na 1500 świń, którą czuć na większą odległość.
Teraz, jeśli Kowalski mieszka dalej niż 100 m od działki inwestora – nie dostanie z urzędu zawiadomienia o chlewni. Nie odwoła się też od zgody organu na inwestycję ani nie zaskarży jej do sądu administracyjnego. Jeżeli Kowalski mieszka bliżej, ale inwestor ma dużą działkę, to może być tak samo. Wystarczy, że ten we wniosku obieca postawić chlewnię 101 m od płotu.
Bałagan w rejestrach to problem Kowalskiego
Załóżmy, że Kowalski zmieści się w przepisowych 100 m. Wtedy, owszem, będzie stroną i będzie mógł brać udział w postępowaniu. Jeśli jest porządek w papierach, z których wynikają jego prawa do działki, a urząd ma jego aktualny adres.
Bo jeśli w ewidencji gruntów i księgach wieczystych będą błędne dane, to nie dostanie zawiadomienia o postępowaniu. A tak może się stać nie tylko wtedy, gdy Kowalski zmieni adres i nie zgłosi tego urzędowi, ale też gdy np. nie zdąży przeprowadzić spadku przed końcem procedury środowiskowej albo kiedy zbywca jego działki nie pójdzie wraz z nim zmienić danych w urzędzie.