TK sam bowiem zadbał o to, by można było mówić o nim źle. I nie mam na myśli spraw najnowszych, czyli OFE czy pisania samemu sobie nowelizacji. Pod koniec lat 90. trafiały do niego np. takie sprawy jak Jacka Bąbki, dziś radcy prawnego, wtedy studenta. Wówczas profesorowie zasiadający w Trybunale uznali, że uczelnia publiczna może pobierać opłaty za naukę, choć liceum – nie. Jednocześnie kilka lat później orzekli, że uczelnie niepubliczne nie mają prawa do dotacji z budżetu państwa. Dlaczego zwykłe prywatne szkoły mogą dostawać publiczne pieniądze, a uczelnie nie?
Takich trudnych do wytłumaczenia spraw było dużo. Dlatego można było zrozumieć, że PiS chce rozbroić TK, by nie hamował reform. Wszak to Trybunał uznaje, czy ustawa jest zgodna z konstytucją. Zamach na Sąd Najwyższy nie ma jednak żadnego racjonalnego uzasadnienia. Ktoś powie: wyborcy PiS oczekują totalnej czystki w instytucjach państwa. Tylko czy mają pewność, że jest ona w ich interesie? Może niektórzy pamiętają, jak w lutym prezes Kaczyński powiedział: „frankowicze powinni wziąć sprawy w swoje ręce i zacząć walczyć w sądach". Wówczas zgodzili się z nim nawet jego przeciwnicy. Niedługo po tych słowach jeden z banków wolał w ostatniej chwili wycofać sprawę z SN, niż przegrać, bo brak wyroku Sądu Najwyższego to brak drogowskazu dla sądów powszechnych. Adwokaci i radcowie też najpierw sprawdzają, jak w podobnym stanie faktycznym orzekał SN.
Wiceminister Warchoł przekonuje jednak, że dzięki reformie społeczeństwo zyska podmiotowość. Tylko jak będzie się czuł oskarżony w procesie karnym, wiedząc, że o jego losie decyduje sędzia, który ostał się tylko dzięki decyzji ministra sprawiedliwości-prokuratora generalnego? Czy zapisze się do PiS, by dostać, jego zdaniem, sprawiedliwy wyrok? A jak orzeknie sędzia, który będzie wiedział, że minister może wytoczyć mu sprawę dyscyplinarną nie tylko za rażące naruszenie prawa, ale też za orzeczenie niezgodne z obowiązującym trendem? Wierzę w niezawisłość, ale po wejściu w życie ustawy o SN może ona drogo kosztować. Słyszę też z ust polityków, że w SN trzeba zrobić rewolucję, bo zasiadają w nim „komunistyczne złogi".
Najpierw jednak chciałabym wiedzieć, ile tych złogów jest. W wyrokach nie widać, by było ich wiele. Sędzia Stanisław Zabłocki, prezes Izby Karnej, który rewelacyjnie bronił SN w Senacie, utwierdził mnie w tym przekonaniu. Powiedział otwarcie, że SN zdarzały się wyroki, za które się wstydzi, ale zapytał też: – Nawet gdyby w tym Sądzie Najwyższym było 30 niesprawiedliwych, to czy warto z tego powodu niszczyć tę instytucję? W wojnie o SN nie chodzi o sprawiedliwość czy podmiotowość, ale o władzę. Proponowane zmiany oznaczają, że rządzący będą mieli swoich sędziów w SN. Dlatego może prezydent, który spotka się z pierwszą prezes SN, poszuka razem z nią komunistycznych złogów, znajdzie niesprawiedliwych sędziów i wspólnie rozbroją tę bombę.
Duda ściskany z obu stron >A4