Z raportu Rady Prewencji Przestępstw (RPP) wynika, że przemoc wobec polityków w ciągu lat 2012–2016 wzrosła z 20 na 25 proc. Najbardziej zagrożeni są posłowie. Padają ofiarą gróźb i molestowania znacznie częściej niż radni i członkowie samorządów terytorialnych.
Jednak tylko 20 proc. polityków informuje policję o szykanach, choć ugrupowania upominają, by je zgłaszać. Częściej posłowie opowiadają o incydencie osobie dpowiedzialnej za bezpieczeństwo w partii.
Najpowszechniejszą formą ataków są groźby na forach społecznościowych. Kobiety są narażone na nie bardziej niż mężczyźni. Jeżeli występuje jakaś forma napaści fizycznej, to często popchnięcie. 1, 3 proc. polityków mówi, że znalazło się w podobnej sytuacji. Zdarzały się uderzenia, kopnięcia, przemoc z bronią. Tu najbardziej zagrożeni są mężczyźni. Kilka miesięcy temu doszło również do gwałtu na polityku gminnym Lewicy w Dalarna. Mężczyzna groził politykowi nożem, obrzucając go inwektywami „zdrajca" i „lewicowe kobiece genitalia".
Grożenie przemocą politykom może ich zniechęcać do angażowania się w kontrowersyjne kwestie i wypowiedzenia się w wywołujących emocje debatach. Prawie co czwarty działacz, który został narażony na atak lub się go obawia, mówi, że groźby rzucają się cieniem na jego pracę. Aż 44 proc. tych, którzy padli ofiarą napaści, twierdzi, że zmienia zachowanie wskutek gróźb. Niektórzy posłowie np. nie wybierają tego samego wyjścia z pracy. I tej samej drogi do domu. Zaopatrują się też w alarm.
Z raportu jednocześnie wynika, że wielu polityków liczy się z tym, że ryzyko przemocy wpisane jest w ich misję. Trochę trzeba umieć znieść – mówią. Nie wierzą też, że zgłoszenie na policję coś da.