Dotąd, wszyscy wiedzieliśmy za Juliuszem Słowackim, że „łudzona błyskotkami Polska pawiem narodów była i papugą”. Co prawda Władysław Bartoszewski wspominał coś o „pannie bez posagu”, a Tadeusz Konwicki o nosorożcu, ale przecież nikt nie brał tego do końca na poważnie. Aż tu nagle wielka bomba! Jarosław M. Rymkiewicz wyskoczył ze swoją wizją rozpędzonego żubra, ugryzionego w czułe miejsce przez prominentnego imiennika poety. I jakby tego było mało, zobaczyliśmy na własne oczy, jak rozjuszony zwierz staranował zapory i szlabany graniczne i – ku osłupieniu zacnych Europejczyków – ośmielił się paradować bezwstydnie po berlińskim, paryskim, londyńskim, a nawet dublińskim bruku.
Ponad milionowa masa Polaków na Wyspach Brytyjskich, wielkie rzesze sezonowych pracowników w Hiszpanii, we Włoszech i Francji, żołnierze na służbie w strukturach natowskich, ponad pięćdziesięcioosobowa reprezentacja w Parlamencie Europejskim... – to już nie bidula Karusia, ani „cepeliada”; rozpędzona włochata bestia wdarła się na europejskie salony i zaczęła szykować sobie wygodne żerowisko. Kosmaty żubr nie tylko ruszył na Polskę, ale – o zgrozo – porwał również zaskoczoną, i nie do końca przeciwną, Europę.
Przełomowy był bez wątpienia rok 2005. Wejście do Unii Europejskiej stanowi punkt zwrotny naszej najnowszej historii. Staliśmy się integralną częścią politycznego, wojskowego i gospodarczego Zachodu, przy czym nie chodzi bynajmniej o jakiś abstrakcyjny powrót do mitycznej Europy, czy też restaurację tego, co już kiedyś było.
Integracja z Unią, a więc wejście Polski do zupełnie nowej przestrzeni społeczno-politycznej, była wydarzeniem dotąd nieznanym, dziewiczym, wymuszającym na polskiej klasie rządzącej zdefiniowanie na nowo racji stanu. Miał zatem słuszność premier Kaczyński, kiedy stanowczo przeciwstawiał dyplomację III i IV RP. Kontynuacja polityki zagranicznej, opartej na charyzmatycznych osobistościach, z równoczesnym utrzymaniem ciężkiego aparatu rodem z PRL-u nie wytrzymywała już próby czasu. Samotny kowboj z plakatu „Solidarności” musiał w końcu pójść do lamusa. Polska „zacnych dziadków” przestała nadążać za dynamiczną Europą Angeli Merkel i Nicolasa Sarkozy’ego. Stało się jasne, że odtąd obraz Polski, jej ranga i miejsce w Europie zależeć będą od profesjonalizmu dyplomatów, politycznej i etycznej klasy europosłów, a także od stylu zachowań milionów Polaków „zahaczonych” na Zachodzie. Byłoby dzisiaj absurdem mówienie w naszym kraju o emigracji w dziewiętnastowiecznym rozumieniu tego słowa, gdyż Polacy z Poznania czy Glasgow żyją dziś pod jednym, europejskim dachem i czeka nas wszystkich solidna, integracyjna praca organiczna, której strategicznym celem będzie wyrównanie poziomu życia i szans wszystkich Polaków bez względu na ich miejsce pobytu.
Z całą pewnością notowania Polski na Zachodzie są dużo lepsze niż sugerują media. Czarna wizja naszego kraju to, ni mniej ni więcej, jak upartyjniona wersja fantazmatycznych wymysłów wtłaczanych w głowy potencjalnych wyborców. W dzisiejszym świecie medialnym natrętna kampania propagandowo-wyborcza trwa 24 godziny na dobę.