Macierewicz nie krył później, że był przez Mieczysława Wachowskiego odwodzony od umieszczenia Lecha Wałęsy na liście agentów argumentem, że „byłaby to tragedia dla Polski”. Jednak bez względu na stanowisko i intencje prezydenta podwładni Macierewicza poszukiwali dotyczącej Wałęsy dokumentacji.
W ścisłym otoczeniu premiera zapadła decyzja o pokazaniu akt Moczulskiego innym członkom kierownictwa KPN i tym samym spowodowania odsunięcia go od władzy w partii
Już te dokumenty, które Macierewicz otrzymał w kopercie po swoich poprzednikach i odnalazł przed uchwałą Sejmu z 28 maja 1992 r., wystarczyły, by umieścić nazwisko Wałęsy na liście osób, co do których zachowały się dokumenty archiwalne dotyczące współpracy z SB. Jednak aby wyświetlić wszystkie aspekty sprawy, należało dokonać kwerendy w archiwum Delegatury UOP w Gdańsku. Kierował nią mjr Adam Hodysz, były oficer SB, który w latach 80. podjął współpracę z podziemiem, został zdemaskowany i trafił do więzienia. Kiedy do Gdańska przybyli z centrali pracownicy Wydziału Studiów, udzielił im pomocy.
Po teczce personalnej i teczce pracy TW „Bolka” nie było nawet śladu. Kluczowe okazały się dokumenty odnalezione wcześniej przez naczelnika Wydziału Ewidencji i Archiwum porucznika Krzysztofa Bollina. Nie służył on w SB, a do UOP przyszedł w 1990 r. W czasie jednej z kwerend archiwalnych, w 1991 r., natrafił na ślady działalności TW „Bolka”.
Wcześniej słyszał o całej sprawie, bo przeszłość Wałęsy była w Delegaturze tajemnicą poliszynela. W 1992 r. w notatce służbowej napisał: „osobiście kilkakrotnie w prywatnych rozmowach z byłymi funkcjonariuszami SB słyszałem o współpracy Lecha Wałęsy z SB”. Poruszony dokonanym odkryciem zaczął poszerzać kwerendę. W jej rezultacie w aktach dwóch spraw obiektowych: „Arka” (prowadzonej na Stocznię Gdańską) oraz „Jesień ,70” (prowadzonej po zajściach grudniowych 1970 r.), Bollin odnalazł ponad 20 donosów TW „Bolka”. Były to maszynowe odpisy sporządzone przez oficerów prowadzących „Bolka”, bowiem oryginał meldunków trafiał zawsze do teczki TW.
W sprawie kryptonim Klan/Związek, prowadzonej w latach 80. i dotyczącej gdańskiej „Solidarności”, także znalazł notatkę na temat przeszłości Wałęsy. Najważniejsze były jednak donosy „Bolka”. Dotyczyły głównie pracowników Wydziału W-4 w Stoczni Gdańskiej oraz członków Komitetu Strajkowego, jaki działał w Stoczni w czasie zajść grudniowych 1970 r. Krąg podejrzanych był więc stosunkowo niewielki, a zachowane w Warszawie dokumenty ewidencyjne dotyczące Lecha Wałęsy stawiały sprawę w dość jednoznacznym świetle. Całe znalezisko porucznik Bollin opisał w sporządzonych w czerwcu 1991 r. notatkach, które wraz z kopiami donosów „Bolka” schował do kasy pancernej.
Kiedy do Delegatury UOP w Gdańsku 1 czerwca 1992 r. po akta dotyczące Lecha Wałęsy przybyli podwładni Macierewicza, otrzymali od Bollina kopie znalezionych przez niego dokumentów i sporządzone notatki służbowe. Wspomniany oficer przygotował do nich także pismo przewodnie: „Zgodnie z przekazanym mi przez Pana […] na podstawie pańskiego upoważnienia oraz zgodnie z pańskim poleceniem telefonicznym przekazuję za pośrednictwem Pana […] notatki służbowe sporządzone na podstawie materiałów archiwalnych dotyczące tajnego współpracownika ps. Bolek (87 stron). Notatki te zostały przeze mnie sporządzone osobiście i dotychczas nikt nie był z nimi zapoznany”.
Razem z tymi dokumentami pracownicy Wydziału Studiów zabrali do Warszawy odpowiednie tomy akt archiwalnych, gdzie znajdowały się doniesienia TW „Bolka”. Nie było wątpliwości, że wszystkie zgromadzone dokumenty są autentyczne.
Tymczasem nad gabinetem Olszewskiego zbierały się czarne chmury. Głosowanie w sprawie wotum nieufności zaplanowano na 5 czerwca 1992 r. Ugrupowania trwale wspierające rząd (przede wszystkim Zjednoczenie Chrześcijańsko-Narodowe, Porozumienie Centrum i Porozumienie Ludowe) były zbyt słabe, by zapobiec jego upadkowi w takim samym stopniu, jak siły jego przeciwników („mała koalicja” plus SLD) nie wystarczały, żeby go obalić. Kluczowa była więc postawa Polskiego Stronnictwa Ludowego i Konfederacji Polski Niepodległej.
W kierownictwie PSL dojrzewał plan poparcia sił dążących do odwołania rządu w zamian za stanowisko premiera dla Waldemara Pawlaka. Premier mógł jeszcze próbować uzyskać wsparcie KPN. W czasie rozmów z rządem lider tej partii Leszek Moczulski zażądał dla siebie funkcji wicepremiera i ministra obrony, a dla KPN kilkunastu wysokich stanowisk państwowych. Ale kłopot polegał na tym, że Moczulski był w przeszłości agentem komunistycznej policji (TW „Lech”), toteż powierzenie mu funkcji wicepremiera, a przede wszystkim szefa MON, uznano w rządzie za niemożliwe.
W ścisłym otoczeniu premiera zapadła decyzja o pokazaniu akt Moczulskiego innym członkom kierownictwa KPN i tym samym spowodowania odsunięcia go od władzy w partii. Jednak pozycja Leszka Moczulskiego była w KPN zbyt silna, by działania te przyniosły pozytywny rezultat. Wobec jasnej postawy w stosunku do rządu, jaką zajmowały wówczas tzw. mała koalicja i SLD, los gabinetu Olszewskiego stawał się przesądzony.
Na posiedzeniu Konwentu Seniorów prezydent rozdał kartki z zapisem swojej rzekomej telefonicznej rozmowy z Kiszczakiem, który miał potwierdzić, że akta „Bolka” zostały sfabrykowane
4 czerwca 1992 r. rano minister Macierewicz przekazał Sejmowi 66 nazwisk osób, co do których zachowały się dokumenty świadczące o współpracy z SB. Wśród nich było nazwisko Lecha Wałęsy. Początkowo prezydent znalazł się w defensywie i wydał oświadczenie, w którym potwierdzał podpisanie kilku dokumentów w czasie kontaktów z SB. Jednak po telefonicznych konsultacjach z Bronisławem Geremkiem, Jackiem Kuroniem i Leszkiem Moczulskim zorientował się, że można odwołać rząd.
Wtedy wydał kolejny komunikat: „Teczki ze zbiorów MSW uruchomiono wybiórczo. Podobny charakter ma ich zawartość. Znajdujące się w nich materiały zostały w dużej części sfabrykowane. […] Zastosowana procedura jest działaniem pozaprawnym. Umożliwia polityczny szantaż. Całkowicie destabilizuje struktury państwa i partii politycznych. Kwestie etyczne związane z tą operacją, mającą już w swoim założeniu charakter manipulacji, pozostawiam bez komentarza”.
Prezydent zaangażował się w natychmiastowe odwołanie rządu. W sejmowych kuluarach grupa liderów czołowych ugrupowań politycznych spotkała się z prezydentem w sprawie odwołania rządu Jana Olszewskiego. Główną rolę w obradach, prócz Lecha Wałęsy, odgrywał inny polityk mający sporo do stracenia – Leszek Moczulski.
Oto fragment prowadzonych wówczas rozmów. Wałęsa: „Wy nie wiecie, jak daleko oni zaszli, dlatego trzeba ich błyskawicznie. Natychmiast, dzisiaj!”. Pawlak: „Tylko, że to jest trochę gangsterski chwyt”. Wałęsa: „Słuchajcie, bo jak [Pawlak] nie przejdzie, to jesteśmy w bardzo trudnej sytuacji. Toż możemy się porozumieć, że później będziemy robić różne układanki jeszcze. Ale natychmiast trzeba zablokować tych ludzi, żeby nie przyszli do biura!”.
Z chwilą powrotu prezydenta i liderów klubów na salę sejmową los rządu Olszewskiego został przesądzony. W jego obronie stanęli jednak posłowie Józef Frączek (PL), Jarosław Kaczyński (PC) oraz Stefan Niesiołowski (ZChN). W debacie wystąpił też poseł Kazimierz Świtoń, który bez ogródek stwierdził: „Jako stary opozycjonista odpowiedzialny za swoje słowa, pragnę powiedzieć, że na drugiej liście jest pan prezydent jako agent Służby Bezpieczeństwa”.
Po burzliwej debacie rząd został odwołany wyraźną większością głosów. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami 5 czerwca 1992 r. na premiera wybrano Waldemara Pawlaka. Nowy premier w pierwszej kolejności doprowadził do usunięcia szefów MON i MSW. Na drugi dzień ludzie Wałęsy – Andrzej Milczanowski i Jerzy Konieczny – przejęli kontrolę nad dokumentacją dotyczącą TW ps. Bolek.
Wykonawcy uchwały lustracyjnej stali się celem brutalnej akcji propagandowej. Jej ton nadawali postkomuniści oraz politycy związani z Unią Demokratyczną i środowiskiem „Gazety Wyborczej”. Bronisław Geremek ogłosił publicznie, że działania rządu 4 czerwca 1992 r. „nosiły wszelkie znamiona zamachu stanu”. Antoniego Macierewicza ostro skrytykował Jacek Kuroń, nazywając go „chorym facetem chcącym zniszczyć państwo”. Jeszcze w maju Władysław Frasyniuk* i Zbigniew Bujak* publicznie oskarżyli Macierewicza, że w czasie stanu wojennego wyszedł z podziemia na skutek porozumienia z generałem Czesławem Kiszczakiem.
Z kolei Piotrowi Naimskiemu zarzucili podpisanie tzw. lojalki, czyli deklaracji lojalności wobec władz w czasie trwania stanu wojennego. Oba oskarżenia nie zostały poparte żadnymi dowodami. Rzecznik prasowy prezydenta Andrzej Drzycimski nazwał polityków prawicy „biegnącymi w szparach chodników insektami”. Poetka Wisława Szymborska* opublikowała w „Wyborczej” list pt. „Nienawiść”, który miał być swego rodzaju literackim opisem motywacji zwolenników lustracji.
Działania Wałęsy ostro skrytykowały władze „Solidarności”, natomiast wychwalał go generał Wojciech Jaruzelski: „Kto sieje nienawiść, ten przegrywa. Niedobrze się stało, że dzisiaj, kiedy krajowi i całemu społeczeństwu potrzeba spokoju, siły kierujące się emocjami zasiały niepokój i poczucie zagrożenia. Rad jestem, że sprawy zostały opanowane i chcę podkreślić w tym szczególną rolę Lecha Wałęsy”.
W rozgrywki polityczne przeciwko prawicy zaangażowano także UOP i prokuraturę. Przy gabinecie ministra Andrzeja Milczanowskiego istniał wówczas specjalny Zespół Inspekcyjno-Operacyjny kierowany przez byłego oficera SB płk. Jana Lesiaka. Do jego głównych zadań należała inwigilacja i dezintegracja środowisk polskiej prawicy. Oficerowie kontrwywiadu UOP byli nawet zmuszani do zrywania w Warszawie plakatów nawołujących do antywałęsowskich demonstracji. Podobne akcje przeprowadzali funkcjonariusze WSI.
W marcu zastępca prokuratora generalnego (potem szef Kancelarii Prezydenta RP Lecha Wałęsy) Stanisław Iwanicki złożył wniosek o uchylenie immunitetu poselskiego Antoniego Macierewicza, który zdaniem prokuratury – przesyłając Sejmowi informacje żądane w uchwale z 28 maja 1992 r. – nie zachował stosownych przepisów, przez co „ujawnił tajemnicę państwową”, którą wcześniej nałożono „ze względu na bezpieczeństwo państwa”.
W końcu stycznia 1993 r. Lech Wałęsa podejmował kroki, które w jego mniemaniu miały oczyścić go z zarzutu współpracy z SB. Podczas posiedzenia Konwentu Seniorów prezydent rozdał kartki z zapisem swojej rzekomej telefonicznej rozmowy z Czesławem Kiszczakiem, który miał potwierdzić, że akta „Bolka” zostały sfabrykowane.
Nieco poważniejszą próbą było zwrócenie się z prośbą do Andrzeja Milczanowskiego o opublikowanie dotyczących go dokumentów oraz do pierwszego prezesa Sądu Najwyższego o rozstrzygnięcie sprawy jego współpracy z SB. Archiwów SB ostatecznie nie otworzono ze względu na sprzeciw min. Andrzeja Milczanowskiego. W lutym 1993 r. sprawa wydawała się zamknięta. Rzecznik prasowy Andrzej Drzycimski podsumował: „Prezydent powiedział już wszystko w tej sprawie. […] W sytuacji gdy obaj panowie odmówili, powołując się na formalne ograniczenia, prezydentowi pozostaje mieć nadzieję, że sprawa w naturalny sposób wygaśnie”.
Dziś wiadomo, że ówczesne działania Lecha Wałęsy zmierzające do otwarcia teczki „Bolka” były tylko politycznym teatrem. Z ustaleń prokuratury i Urzędu Ochrony Państwa wynika, że już kilka miesięcy wcześniej prezydent i jego ludzie z kierownictwa MSW doprowadzili do „wyprowadzenia” z archiwum UOP najważniejszych dokumentów dotyczących tajnego współpracownika pseudonim „Bolek”.
Dramatyczne wydarzenia z czerwca 1992 r. były prawdopodobnie ostatnim momentem, w którym Lech Wałęsa mógł opowiedzieć prawdziwą historię TW „Bolka”. Ale jest zasadnicze pytanie, czy w ogóle brał taką ewentualność pod uwagę. Analiza wydarzeń wskazuje, że szansa na taki rozwój wydarzeń była niewielka.
Klimat polityczny Polski początku lat 90. zdecydowanie nie sprzyjał ujawnianiu współpracy i rzetelnej próbie zrozumienia jej okoliczności. Choć wydaje się, że ujawnienie historii TW „Bolka” nie wpłynęłoby na ocenę dokonań Wałęsy w latach 80. Rola, jaką odegrał w tych czasach, zapewniła mu należne miejsce w historii. Wałęsa pozostanie niekwestionowanym bohaterem „Solidarności” dla następnych pokoleń Polaków.
Można nawet założyć, że opisanie przez niego historii, jak młody człowiek uwikłał się w kontakty z komunistyczną policją, a potem wyzwolił się i stanął na czele „Solidarności”, tylko podkreśliłoby jego zasługi na drodze do obalenia komunizmu. Prawda uwolniłaby go przed brzemieniem przeszłości, a innym pokazałaby, jak skomplikowane są najnowsze dzieje Polski i jak ważne jest ich ujawnienie i zrozumienie.
Lech Wałęsa obrał w 1992 r. inną drogę. Konsekwencją tego wyboru było podjęcie działań ukierunkowanych na zatarcie śladów swojej działalności z lat 70. Niszczenie i „wyprowadzanie” dokumentów SB i UOP dotyczących TW „Bolka”, „prywatyzowanie” akt archiwalnych innych opozycjonistów, łamanie prawa przez wielu wysokich urzędników państwowych – to najważniejsze konsekwencje błędnej decyzji, jaką Lech Wałęsa podjął w czerwcu 1992 r.Były prezydent ponosi za te wydarzenia historyczną odpowiedzialność. Ale nie on jeden przecież. Wszystko to mogło wydarzyć się dzięki postawie znacznej części postsolidarnościowych elit politycznych i mediów opowiadających się przeciwko ujawnieniu akt SB.
Dyskusje na temat historii TW „Bolka” i jej znaczenia dla najnowszej historii Polski pewnie będą trwały, bowiem ukazuje ona szereg ważnych, znajdujących się w tle problemów. Systemowa i personalna ciągłość z PRL, brak jawności życia publicznego i promowanie swoistej amnezji historycznej odcisnęły silne piętno na funkcjonowaniu polskiej demokracji. Niemałą rolę w powstaniu tych patologii odegrał symbol „Solidarności” – Lech Wałęsa, już jako prezydent RP.
* Sygnatariusze listu z maja 2008 r., w którym autorów niniejszego artykułu i książki o Lechu Wałęsienazwano „policjantami pamięci stosującymi pełne nienawiści metody tamtych czasów, gwałcącymi prawdę i naruszającymi fundamentalne zasady etyczne”.
Autorzy są historykami z Instytutu Pamięci Narodowej