Polska musi mieć skrystalizowaną politykę zagraniczną. Chciałbym, by ta polityka uwzględniała prawa człowieka i demokrację. Myślę jednak, że nie wypowiemy wojny Chinom czy Arabii Saudyjskiej, mimo że nie są tam przestrzegane elementarne prawa człowieka. Sądzę, że nie zerwiemy stosunków dyplomatycznych z Rosją, choć gnębi się tam wolną prasę. Myślę, że nawet nie wystąpimy z wnioskiem o usunięcie Hiszpanii z UE, mimo że tam na arenach w bestialski sposób zabija się byki.
Nie zrobimy tego wszystkiego nie dlatego, że nie jesteśmy krajem suwerennym, ale dlatego, że musimy się liczyć z retorsją. Jak wszystkie kraje (także dużo od Polski potężniejsze) nie możemy prowadzić polityki, która lekceważy ograniczenia. Te ograniczenia wynikają również z sąsiedztwa ponownie rosnącej w siłę Rosji.
Nie sądzę, by rząd Donalda Tuska miał skrystalizowany program polityki zagranicznej i obronnej. Rząd swoje działania w znacznej mierze podporządkowuje krótkookresowym wahaniom społecznych nastrojów.
Skrystalizowany pogląd ma prezydent Lech Kaczyński. Kłopot w tym, że przekonania prezydenta wydają się ukształtowane przez stereotypy. Fundamentem są trzy założenia: jedno dotyczy Rosji, drugie Stanów Zjednoczonych, a trzecie Unii.
Kiedy słyszę, że przed atakiem państw bandyckich obronią nas patrioty, odpowiadam: lepiej nie sprawdzać ich skuteczności