W ostatnim czasie nastąpiło ocieplenie stosunków między UE i Białorusią. Łukaszenko wypuścił na wolność więźniów politycznych, w tym Aleksandra Kazulina, jednego ze swych konkurentów w wyborach prezydenckich 2006 r., i publicznie mówi o chęci współpracy z UE. Jego rząd stara się przyciągnąć do kraju zachodnie inwestycje. UE z kolei oferuje Mińskowi różne korzyści wypływające z europejskiej polityki sąsiedztwa, a także zapowiada zniesienie dyplomatycznych sankcji wobec reżimu, o ile niedzielne wybory parlamentarne na Białorusi odbędą się w większej zgodzie ze standardami demokratycznymi.
Czy ta polityka dialogu z reżimem jest słuszna? Białoruś przecież pozostaje krajem bez wolnych mediów, w którym każda manifestacja sprzeciwu wobec władz może się skończyć zwolnieniem z pracy bądź relegowaniem z uczelni. Legalne władze Związku Polaków – organizacji reprezentującej interesy 400-tysięcznej mniejszości polskiej na Białorusi – muszą działać w podziemiu.
Od 1996 r. wybory są fałszowane na korzyść władz. Osoby, które używają języka białoruskiego, mającego status języka urzędowego na równi z rosyjskim, są narażone na zarzut „propagowania nacjonalizmu”, zatrzymanie i przesłuchanie na najbliższym posterunku milicji. Reżim gloryfikuje sowiecką przeszłość i walczy z narodową tradycją białoruską odwołującą się do Wielkiego Księstwa Litewskiego.
Listę pretensji można wydłużać w nieskończoność. Mimo to właśnie teraz nastał czas na zacieśnienie współpracy z tą dyktaturą. Wynika to głównie z polityki Kremla.
Rosja pozostanie w perspektywie przynajmniej kilkunastu, jeśli nie kilkudziesięciu, lat państwem usiłującym prowadzić imperialną politykę. Jest głównym promotorem autorytaryzmu w tej części świata. Kreml rości sobie prawo do współdecydowania o polityce wszystkich innych krajów poradzieckich. Prezydent Dmitrij Miedwiediew niedawno wprost uznał, że są one „strefą uprzywilejowanych interesów” Rosji.