Wybory nowego szefa partii niemieckich Zielonych przeszły w Polsce bez większego echa. A szkoda, bo scena polityczna RFN zyskała nową osobowość wymykającą się wielu stereotypom.
– Nie jestem niemieckim Obamą – powtarzał Cem Özdemir po wyborze na nowego lidera Partii Zielonych na niedawnym zjeździe w Erfurcie 15 listopada.
Skojarzenia z amerykańskim prezydentem nie były wydumane. Jego zwolennicy rozdawali znaczki z hasłem „Yes, we Cem!”. Özdemir to pierwszy lider partyjny w RFN z imigranckiej rodziny. Nigdy nie krył swoich tureckich korzeni i nie wstydził się egzotycznie brzmiącego nazwiska. Mimo to woli raczej miano „polityka wykraczającego poza etykietki etniczne”.
Kokieteria czy przypomnienie, że nie sposób porównywać dramatyzmu epopei amerykańskich Murzynów z losami niemieckich Turków?
Özdemir zgłosił swoją kandydaturę na szefa partii siedem tygodni temu. Większość niemieckich mediów kibicowała wówczas Obamie, zadając egzaltowane pytania, czy Ameryka jest gotowa na czarnoskórego prezydenta.Zieloni tradycyjnie lubią postrzegać siebie jako „trendsetterów” postępu społecznego. W RFN i w Erfurcie pokazali, że są gotowi na tureckiego lidera.