Pomysłowy Özdemir

Niemiecki Turek prędzej niż głosy imigrantów może zdobyć dla Partii Zielonych poparcie bardziej umiarkowanego elektoratu – pisze publicysta „Rzeczpospolitej” Piotr Semka

Aktualizacja: 26.11.2008 14:38 Publikacja: 25.11.2008 01:32

Cem Özdemir

Cem Özdemir

Foto: AFP

Wybory nowego szefa partii niemieckich Zielonych przeszły w Polsce bez większego echa. A szkoda, bo scena polityczna RFN zyskała nową osobowość wymykającą się wielu stereotypom.

– Nie jestem niemieckim Obamą – powtarzał Cem Özdemir po wyborze na nowego lidera Partii Zielonych na niedawnym zjeździe w Erfurcie 15 listopada.

Skojarzenia z amerykańskim prezydentem nie były wydumane. Jego zwolennicy rozdawali znaczki z hasłem „Yes, we Cem!”. Özdemir to pierwszy lider partyjny w RFN z imigranckiej rodziny. Nigdy nie krył swoich tureckich korzeni i nie wstydził się egzotycznie brzmiącego nazwiska. Mimo to woli raczej miano „polityka wykraczającego poza etykietki etniczne”.

Kokieteria czy przypomnienie, że nie sposób porównywać dramatyzmu epopei amerykańskich Murzynów z losami niemieckich Turków?

Özdemir zgłosił swoją kandydaturę na szefa partii siedem tygodni temu. Większość niemieckich mediów kibicowała wówczas Obamie, zadając egzaltowane pytania, czy Ameryka jest gotowa na czarnoskórego prezydenta.Zieloni tradycyjnie lubią postrzegać siebie jako „trendsetterów” postępu społecznego. W RFN i w Erfurcie pokazali, że są gotowi na tureckiego lidera.

79 proc. delegatów poparło wybór Özdemira. Współszefową partii została liderka partyjnej lewicy Claudia Roth, ale to nowa twarz – Cem Özdemir stał się gwiazdą zjazdu.

[srodtytul]Turek potrafi[/srodtytul]

Muzułmanin szefem Zielonych! Takie tytuły prasowe na pewno są na wyrost. To raczej przykład udanej adaptacji syna tureckich imigrantów do nowoczesnego świeckiego społeczeństwa. Özdemir nie lubi mówić o swojej religijności, ale nikt go z piątkowymi modłami w meczecie nigdy nie kojarzył.

Już bardziej pasuje do wizerunku „Schicki-Miki”, jak za Odrą nazywa się takich czterdziestoletnich modnisiów. Niemieckie media przyznały mu miano jednego z najlepiej ubranych polityków. Ożeniony z efektowną kobietą -dziennikarką z Argentyny. Wysportowany przystojniak z zabójczymi baczkami. Mało przypomina tych imigranckich Turków, którzy, orbitując ku religijnemu integryzmowi, spędzają sen z oczu niemieckim chadekom.Özdemir urodził się w 1965 roku w niewielkiej miejscowości Bad Urach. Rodzice przyjechali jako gastarbeiterzy z Anatolii. Jak wielu innych, chcieli się dorobić jakiegoś kapitaliku i wrócić do siebie, ale – również jak wielu – zostali na zawsze. Młody Cem na podwórku szybko nauczył się lepiej mówić po niemiecku, niż posługiwać domową turecczyzną. W 1981 uzyskał niemieckie obywatelstwo. W tym samym roku wstąpił do partii Zielonych.

Ugrupowanie to przypominało wówczas piknik dzieci kwiatów z weteranami rewolty ‘68 roku chcących na wszelkie sposoby różnić się od skostniałych partii establishmentu. Młody, aktywny społecznie Turek studiujący resocjalizację młodzieży doskonale pasował do multikulturowego stylu. W 1994 roku został wybrany do Bundestagu. Był pierwszym synem imigrantów w niemieckim parlamencie.

Czteroletnia kadencja skończyła się w cieniu kontrowersyjnych powiązań z lobbystą biznesowym o złej sławie. Aby uciszyć rozgłos wokół swojej osoby, wyjechał na studia do USA.

Po powrocie w 2003 roku startował do Parlamentu Europejskiego, ale tam już nie był jedynym Turkiem. SPD z sukcesem wprowadziła z okręgu w Hamburgu jeszcze bardziej „tureckiego” kandydata – Vurala Ogera urodzonego w 1942 roku w tureckiej stolicy Ankarze.

Ale Özdemir właśnie z urodzin już na niemieckiej ziemi uczynił swój atut.To pozwoliło mu kreować się za wzór integracji dla setek tysięcy młodych Turków urodzonych nad Renem. Jednocześnie robił wiele na rzecz przybliżania Turcji do Europy. Nie było to łatwe.

– Istnieją Niemcy, którzy są przekonani, że ktoś, kto się nazywa Cem Özdemir, nie może być Niemcem. Ale są i Turcy, którzy są przekonani, że człowiek z takim nazwiskiem musi być Turkiem i powinien reprezentować jedynie Turków. Odrzucam takie etniczne szufladkowanie – mówi.

[srodtytul]W cieniu minaretów[/srodtytul]

Pociągające przykłady utożsamienia się z niemieckim światem polityki są pilnie potrzebne, bo z tą integracją w RFN różnie bywa.

Niemieccy historycy uwielbiają przytaczać słowa pruskiego króla Fryderyka II: „Jeśli przybędą do nas Turcy czy inni poganie i zechcą u nas zamieszkać, zbudujemy im meczety”. Gdy ponad 250 lat temu „stary Fryc” wypowiadał te słowa, nikt nie przypuszczał, że w Niemczech powstawać będą takie meczety jak ten w Duisburgu z wysokim na 34 metry minaretem.

Niedawno otwarty meczet wspólnoty Ahamadija w berlińskiej dzielnicy Pankow powstawał już w obliczu kampanii protestacyjnej mieszkańców, którzy przeciw islamskiej świątyni zebrali niebagatelną liczbę 220 tyś. podpisów. Paradoksalnie – lęki przed fundamentalistycznym rakiem, który może toczyć wspólnotę niemieckich Turków, to problem ostatnich 20 lat. Wcześniej – jeśli Turcy razili czymś Niemców, to raczej odmiennością kulturową.

W sensie religijnym – dyskretną kontrolę nad życiem religijnym gastarbeiterów sprawował związek DITIB kontrolowany mocna ręką przez laickie władze w Ankarze. Wyłom w restrykcyjnej laickości państwa tureckiego od połowy lat 90. odbił się echem i na terenie RFN. Wzrost na terenie Turcji siły islamskiej Partii Dobrobytu otworzył drogę do powstania alternatywnej wobec DITIB sieci wspólnot Milli Gorus podejrzewanej o tolerowanie wpływów skrajnych bractw muzułmańskich.

Szok przyszedł po 11 września 2001 roku, gdy wyszło na jaw, że większość spiskowców, którzy stali za atakiem na WTC, przez lata mieszkała w Hamburgu pod nosem niemieckiej policji. Zaczęły się spory o islamskie chusty w szkołach.

Od ponad sześciu lat władze próbują opanować sytuację, wspomagając i po części kreując islam pogodzony z Republiką Federalną. We wrześniu br. na specjalnej konferencji z liderami społeczności islamskiej szef MSW Wolfgang Schäuble wyznaczył „warunki brzegowe” koegzystencji islamu i państwa.

Sama społeczność turecka jest w tym sporze podzielona. To właśnie tacy zlaicyzowani Turcy jak syn imigrantów socjolog Rauf Ceylan tworzą analizy bijące na alarm przed radykalizacją muzułmanów w RFN.

Tacy politycy jak Özdemir, dążąc do uspokojenia nastrojów, szukać będą sprzymierzeńców właśnie wśród tych umiarkowanych Turków. W opinii elit RFN tylko taki sojusz może zatrzymać wzrost radykalizmu.

[srodtytul]W stronę CDU?[/srodtytul]

Ale Özdemira wybrano na lidera Zielonych także po to, by zakończył kryzys tej formacji. Ma nadać partii wyrazistość i dynamizm, które gdzieś wyparowały po odejściu Joschki Fischera – szefa dyplomacji w rządach koalicji SPD/Zieloni pod wodzą Gerharda Schrödera w latach 1998 – 2005. Dzięki charme Fischera Zieloni zyskali wizerunek partii poważnej i zdolnej do brania na siebie odpowiedzialności za państwo. Gdy Fischer odszedł z polityki, czołowi politycy tej partii – Reinhard Buetikofer, Claudia Roth czy Fritz Kuhn – nie potrafili mu dorównać.

Wyborcy, o jakich marzą Zieloni, to postmaterialiści – nowi mieszczanie, ale w typowym dla Niemiec ekologicznym stylu. Specjaliści od marketingu określają tę grupę jako LOHAS – angielski skrót od „lifestyle of health and sustainability” – zdrowy styl życia i zrównoważony rozwój. To już nie dawni ekologiczni entuzjaści, ale wybredni polityczni klienci, którzy byle czego nie kupią. Na dodatek w „segmencie” wyborców uboższych i młodzieżowych Zieloni muszą rywalizować ze skrajną lewicą, z Die Linke.

W ostatnim sondażu Instytutu Allensbacha Zieloni w skali całego RFN otrzymali tylko 10,8 proc. głosów, podczas gdy Die Linke lekko ich wyprzedzili z wynikiem 11,3 proc.

Na terenie byłej NRD ten rozziew jest jeszcze bardziej wyraźny – Die Linke ma aż 28,1 proc., a Zieloni zyskują u Ossi marne 6,9 proc.

A kto po wyborach 2009 roku powinien być wymarzonym koalicjantem Zielonych?

Özdemir wyraźnie sugeruje, że bliżej mu do CDU niż SPD. Niechęć wobec socjaldemokratów Özdemir zademonstrował na zjeździe w Erfurcie, krytykując Sigmara Gabriela, obecnego ministra ochrony środowiska z SPD, który odrzuca pomysł specjalnego podatku proekologicznego dla posiadaczy samochodów osobowych.

– Gdy tylko się pojawia szansa na zmiany na rzecz ochrony środowiska – Sigmar Gabriel się uchyla od działań i ulega samochodowemu lobby, zupełnie jak jego mentor Gerhard Schröder – ironizował Özdemir.

Polacy nie przepadają za Schröderem z racji jego rusofilii – mniej znana jest u nas inna czarna legenda „altkanzlera” – zepsutego kumpla samochodowych koncernów na czele z Volkswagenem, jego dyskretnym sojusznikiem i benefaktorem.

Ale czy pomysły w rodzaju podatku dla właścicieli aut pomogą Zielonym wrócić do władzy? Na zjeździe w Erfurcie było więcej mało realistycznych żądań. Pod naciskiem ekojastrzębi uchwalono, że do 2030 roku każda kilowatogodzina ma być w RFN ekoprądem, do 2040 roku wszystkie pojazdy i urządzenia grzewcze mają w 100 proc. używać energii odnawialnej.

[srodtytul]Sen o władzy[/srodtytul]

Berliński „Tagespiegel” ironizuje: „To, że Zieloni dryfują znów na lewo, wynika z konieczności demonstrowania wyrazistej opozycji wobec obecnej koalicji CDU/SPD. Ale gdy wrócą do władzy, realiści znów się rozmnożą”.

Liderem realistów chce być właśnie Cem Özdemir. Mówi się, że widzi się w roli wicekanclerza w nowej koalicji z „czarnym” CDU lub także z liberałami z FPD używającymi żółtych barw. To słynna koalicja „jamajka” – nazwana od czarno-zielono--żółtych barw narodowych tej karaibskiej wyspy.

Kiedyś taki alians wydawał się fantomem, ale w tym roku w Hamburgu powstała już koalicja chadeków z Zielonymi i ma się ona całkiem nieźle.

Właśnie z racji podejrzeń o zbyt mieszczańskie ciągoty macierzysta organizacja partyjna Zielonych Badenii-Wittembergii zepchnęła Özdemira na niezbyt korzystne miejsca na listach wyborczych do Bundestagu w 2009 roku.

Syn tureckich imigrantów jako spadkobierca mieszczańskiego umiarkowania? No cóż, generacja ‘68 gardziła mieszczańskim ładem, bo dorastając w epoce Adenauera, dostawała wszystko pod nos. Teraz umiar i rozsądek w Partii Zielonych może reprezentować ktoś, kto do niemieckiego establishmentu miał długą drogę pod górkę. Sam sprawdzi na własnej skórze, jak daleko w praktyce sięga akceptacja elit dla niemieckiego polityka o tureckim nazwisku. Pomysłowy Özdemir nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Wybory nowego szefa partii niemieckich Zielonych przeszły w Polsce bez większego echa. A szkoda, bo scena polityczna RFN zyskała nową osobowość wymykającą się wielu stereotypom.

– Nie jestem niemieckim Obamą – powtarzał Cem Özdemir po wyborze na nowego lidera Partii Zielonych na niedawnym zjeździe w Erfurcie 15 listopada.

Pozostało 97% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA