Spór o Grzegorza Brauna i o jego atak na zmarłego abp. Józefa Życińskiego ma ważny wątek uboczny, kto wie, czy nie ważniejszy niż dyskusja o meritum wypowiedzi Brauna: jest nim kwestia wolności słowa i jej granic. Warto tę rozmowę podjąć, bo padło w niej kilka głosów słusznych i kilka bałamutnych.
Do tych ostatnich zaliczam, niestety, tekst Romana Graczyka opublikowany w "Rzeczpospolitej", który już samym tytułem "Wolność słowa dla słusznych opinii?" ustawia rozmowę w sposób przewidywalny: już z góry wiemy, że będzie o tym, iż wolność słowa chroni także wypowiedzi, z którymi się nie zgadzamy.
Ale kierując rozmowę na te tory, Graczyk wypacza istotę sporu: nie chodzi w nim bowiem o to, czy Braunowi powinno się prawnie zakazać publicznej obrony swej KUL-owskiej wypowiedzi, ale czy jest rzeczą roztropną, by akurat "Rzeczpospolita" stwarzała mu takie forum. Nie jest to dyskusja o granicach wolności słowa, ale o ocenie decyzji redakcyjnej o udostępnieniu Braunowi właśnie tego prestiżowego forum.
Spór o wywiad
Przypomnę: "Gazeta Wyborcza" ostro skrytykowała "Rzeczpospolitą" za opublikowanie wywiadu z Braunem. Łatwo tę krytykę i następnie replikę naczelnego "Rz" potraktować jako naturalną, choć mało budującą walkę konkurencyjną między dwiema firmami. Naturalną – bo różnice między obydwoma dziennikami są wyraziste. Mało budującą – bo dziennikarze powinni więcej pisać o problemach, a mniej o kolegach i koleżankach z konkurencji.
Osobiście nie miałem do faktu zamieszczenia tego wywiadu w "Rz" specjalnych zastrzeżeń – tym bardziej że gazeta dołożyła, moim zdaniem, starań, by nie wywołać u czytelników wrażenia, że w jakimkolwiek stopniu utożsamia się z wrocławskim oszczercą (niechętne Braunowi pytania, równoważący Brauna tekst Stanisława Obirka itp.). Nie zgadzam się jednak z opinią Graczyka, że krytyka ze strony "Wyborczej" to przykład na chęci ukrócenia wolności słowa. Warto zastanowić się nad tym, dlaczego tak nie jest.