Ale polityka jest dziedziną szczególną — tu wiemy wszystko i moralnie każdy z nas jest o niebo wyżej od przeciętnego polityka. Bo to, jak powszechnie wiadomo, skrajni idioci. Chyba, że któryś z nich jest złodziejem. To wtedy nie jest idiotą.
Stopień głupoty jest oczywiście znacznie wyższy u partii, której nie lubimy. A jej przywódca (właściwie nazwijmy go fuehrerem) jest wyjątkowym bydlakiem. Nie to, co ten nasz...
Gdy więc wypowiadamy się w rozmaitych sondażach na temat polityki mówimy zazwyczaj rzeczy złe. Na przykład pytani, czy chcemy, aby nasze dziecko zostało politykiem, posłem, czy kimś takim, odpowiadamy z obrzydzeniem: absolutnie nie! Polacy wymieniają na pierwszym miejscu zawód prawnika, lekarza czy naukowca. A na końcu posła czy śmieciarza.
Zaś prawda jest zupełnie inna. Ci sami uczestnicy ankiety skaczą z szerokim uśmiechem wokół pierwszego lepszego posła, którego osobiście zdarzyło im się poznać. Taki poseł czyta o sobie sondaże, że jego zawód oceniany jest tylko ciut wyżej niż praca prostytutki. A potem ma dysonans poznawczy, bo wszyscy dokoła są dla niego bardzo milutcy. I wszędzie chcą go zapraszać, sadzać na honorowych miejscach, karmić, poić i robić sobie z nim zdjęcia.
To a propos naszej powszechnej prawdomówności. I prawidłowego czytania sondaży. Bo diabli wiedzą, jak to się dzieje, że Jarosław Kaczyński - polityk, do którego w sondażach prawie nikt nie ma zaufania - prawie, że wygrał wybory prezydenckie? Czym to wytłumaczyć? Chyba tylko tym, że zmienił twarz, wygłosił orędzie do braci Rosjan i naród dał się nabrać.