Nie ogłoszę półtora roku po katastrofie, że nagle dostrzegłem: to zamach, bo Rosjanie wszystko blokują. Mogą bronić w ten sposób zbrodni. Ale mogą też bronić "tylko" zbrodniczej głupoty.
Tym się różnię od wielu innych agnostyków, że nie powiem: zajmijmy się czym innym. Przeciwnie, nie przestanę tej sprawy uważać za jeden z najważniejszych sprawdzianów dla polskiego państwa.
Widzę paradoks pierwotnego wyboru rządu Tuska: albo odrzucić fikcję częściowo wspólnego dochodzenia i nie dopuścić, aby oszczerstwa o polskim pijanym generale poszły w pierwszej chwili na polskie konto. Albo się dostosować i wyrywać strzępy dowodów. Tylko że dziś cnota została utracona, a zyski niewielkie. Zresztą ten paradoks to już historia. Wiele więcej dowodów od Rosjan nie dostaniemy. A na pewno nie dostaniemy, milcząc. Żałosna historia z pociętym wrakiem pokazuje to jak na dłoni. Nawet eksperci lotniczy przywołani w TVP przez Tomasza Lisa ogłosili, że niszczy się dowód. Ale rząd milczy.
I nas także się przekonuje, skądinąd bardzo wrzaskliwie, żebyśmy milczeli. Gdyby prawdziwa "smoleńska sekta" (copyright by bloger Rybitzky z Salonu 24) połowę energii zużytej na wspieranie rosyjskiej wersji zużyła na naciskanie Rosjan, świat by się zatrząsł. Dlaczego nie zużywa?
Marcin Wojciechowski z "Gazety Wyborczej" dziwi się: "Rzeczpospolita" miała już być "centrowa", a oburza się na znieważenie czci generała Błasika. Jak rozumiem, dla komentatora generał w kokpicie to wersja lewicowo-liberalno-centrowa. Lewicowo-liberalne jest krycie Rosjan. Prawicowe – domaganie się od nich czegokolwiek.