Tekst Senyszyn wart jest odnotowania, choć bowiem pod względem prymitywizmu formy i poziomu intelektualnego stanowi przykład dość skrajny, jest zarazem typowy pod względem kierunku myślenia części lewicy, a także liberałów. Bo również np. Jan Ordyński krytykuje instrukcję za to, że nie wprowadza jednoznacznego nakazu zawiadamiania przez biskupów prokuratury o podejrzeniach popełnienia przez duchownych czynów pedofilskich - w tym i takich, o których nie dowiedzieli się w konfesjonale. Nie wystarcza mu, że jak ujął to abp Michalik "we wszystkich przypadkach, nie związanych z tajemnicą spowiedzi, współpraca z władzami państwowymi jest wskazana".
Do zawiadamiania prokuratury Kościół będzie namawiał ofiary, i jest to zasada zrozumiała. Choćby dlatego, że fałszywe doniesienie do władz kościelnych nie rodzi dla ewentualnie fałszywie oskarżającego konsekwencji prawnych. Zaś za złożenie kłamliwych zeznań w prokuraturze już sankcje karne grożą. A "sprawy pedofilskie" (nie tylko w Kościele) obfitują w fałszywe oskarżenia. Dlatego stworzenie filtru w postaci wymogu osobistego zawiadomienia organów ścigania - z wszystkimi wynikającymi z tego konsekwencjami - wydaje się rozsądne.
Co jednak najważniejsze - krytycy instrukcji nie zwracają uwagi na to, że wprowadza ona praktykę ekspulsowania winnego poza kapłaństwo, co jest najostrzejszą formą potępienia, jaką wobec duchownego może zastosować Kościół. Formą w dodatku odcinającą delikwenta od materialnych źródeł utrzymania.
Ta selektywna ślepota nie zaskakuje. Rozmaite paskudztwa, których zdarza się dopuszczać duchownym, to przecież dla twardego rdzenia antyklerykałów tylko pretekst.
Bo podstawową winą Kościoła jest przecież to, że istnieje.