Nie trafia do mnie argument: każdy, kto bywa w teatrze, wie, że tak jest. To prawda, nie istnieje jeden muzealny wzorzec inscenizacji jakiegokolwiek dramatu. Ale to nie może oznaczać pełnej dowolności szatkowania, dopisywania, łączenia i przerywania happeningami dowolnych tekstów literackich. Najczęściej z taką dowolnością w parze idzie efekciarstwo, intelektualna pustka, skłonność do zgrywy, a czasem głupota. A przy okazji wyrządza się krzywdę i tym zmarłym ludziom, i samym widzom. Nikt tym panom nie broni pisania własnych sztuk, ale dlaczego muszą się pastwić nad cudzymi i jeszcze zasłaniać się nazwiskami znanych postaci, które są na afiszach?
Niezależnie zaś od tego, czy ja mam rację czy moi polemiści, pojawia się pytanie węższe: czy takie zabiegi powinny być szczególnym zadaniem teatru nazywanego narodowym? Szczególnym, bo Klata i zapraszani przez niego reżyserzy robią to częściej i gorliwiej niż w innych teatrach.
Atakuje Jacek Cieślak krytyków Klaty jako ludzi, którzy pewnie nie chodzą do teatru, więc – w domyśle – używają tego tematu do ideologicznych rozgrywek. Z pewnością dziś każdy używa czegoś do swoich celów, debaty na tematy wszelkie stały się debatami na siekiery. Można podejrzewać, że wśród ludzi wyrażających swoje oburzenie są i tacy, którzy walczą nie z konkretnymi inscenizacjami Starego Teatru, ale z generalnym konceptem jego prowadzenia. Także tacy, których sam teatr interesuje się średnio.
Nie tylko świętoszki
Jeśli jednak przyzna się teatrowi narodowemu inne zadania poza realizacją czyjejś wolności twórczej i ewentualnym zapewnieniem rozrywki, nawet takie głosy nie wydają mi się nieuprawnione. Pytanie o misję takiej sceny powinno być wstępem do długiej debaty, a nie dorywczych połajanek, rzecz w tym, że ludzie zaangażowani w temat zwykle słyszą od drugiej strony coś takiego: „Każdy, kto chodzi do teatru wie, jak jest".
Skądinąd sama działalność Klaty i zapraszanych przez niego twórców sprzyja takiej pozamerytorycznej wymianie zdań. Jeśli ktoś tworzy rzeczy oparte na paru sztuczkach, grepsach, aktach zgrywy, niech się nie dziwi, że oceniają to także ci, którzy tylko o tym słyszą. Żeby powiedzieć, co sądzę o nurzaniu krzyża w ekskrementach, nie muszę tego koniecznie oglądać.
Dzisiejszy teatr jest zresztą oparty na paradoksie. Formalnym, często niczemu niesłużącym, trikom towarzyszy bardzo toporna, jednoznaczna ideologicznie publicystyka. Ta toporność i jednoznaczność prowokuje do replik. I chyba nawet o to chodzi samym twórcom takich przedstawień. Tak jest w przypadku „Bitwy warszawskiej 1920" Strzępki i Demirskiego i wielu podobnych prowokacji. Po namyśle nie dodałem przymiotnika: „intelektualnych".