Zbędne wydatki na armię

Co wywoływałoby większe obawy na Kremlu – zwycięska kilkudniowa wojenka z Polszą czy perspektywa wielomiesięcznego powstania powszechnego kilku milionów uzbrojonych, choć niewyszkolonych, mężczyzn? – zastanawia się europoseł Polski Razem Jarosława Gowina

Publikacja: 12.03.2014 00:54

Marek Migalski

Marek Migalski

Foto: Fotorzepa, Tomasz Jodłowski TJ Tomasz Jodłowski

Gdy pytano mnie, czy po rosyjskiej inwazji na Krym podtrzymuję swoje tezy z artykułu zamieszczonego swego czasu w „Rzeczpospolitej" o konieczności rewizji wydatków na zbrojenia i powszechnym dostępie do broni, odpowiadałem twierdząco. I to w obu kwestiach.

Władimir Putin zaatakował Krym z jednego powodu – bo mógł to zrobić. Status tego obszaru był niejasny, stacjonowały tam wojska rosyjskie, 60 proc. mieszkańców uważa się za Rosjan, dla 80 proc. rosyjski jest językiem podstawowym, a przynależność Krymu do Ukrainy nie była konsekwencją historyczną, lecz kaprysem genseka sprzed pół wieku.

Nie piszę tego, broń Boże, po to, by usprawiedliwiać aneksję, ale by pokazać, jak daleko od niej do ewentualnego zaatakowania Polski – kraju będącego członkiem NATO i UE, graniczącego z Rosją na niewielkim odcinku, nieposiadającego znaczącego odsetka mniejszości narodowych na swoim terytorium. Warto o tym przypominać, bo część poważnych komentatorów już nawoływała do podwojenia lub nawet potrojenia naszych wydatków na armię. Tak, jakby to, co dzieje się na Krymie, miało już za chwilę doprowadzić do rosyjskiej inwazji na Polskę.  Inwazji, której nie będzie. Bo nie może być.

Jeśli naprawdę zagrażają nam hordy Putina, to warto sobie zadać pytanie, dlaczego nie zdecydował się on na zajęcie całej Ukrainy, a jedynie na okupację małej części jej terytorium. Odpowiedź jest prosta – bo nie mógł sobie na owo zajęcie całego kraju pozwolić. To, co prezydent Rosji robi obecnie za naszą wschodnią granicą, jest przejawem jego słabości, a nie siły. Tego, że przegrywa wojnę o Ukrainę, a nie że jest jej zwycięzcą. Gra ostro, bo chce jeszcze coś dla siebie wyszarpać. Grożąc wojną,chce jedynie koncesji na swoją rzecz. Nie mógł dostać całej Ukrainy, która właśnie mu się wymyka z rąk, postanowił więc oderwać od niej choć mały jej skrawek.

Gdyby Rzeczpospolita ścigała się z Federacją Rosyjską na ilość czołgów i śmigłowców, ten wyścig z atomowym mocarstwem i tak musiałaby przegrać

To nie początek trzeciej wojny światowej, lecz raczej początek końca Putina. Tak należy czytać jego brutalność, agresywność i nerwowość. Czyli dokładnie odwrotnie, niż czyni to większość analityków.

Z próżnego ?i Salomon nie naleje

W swym stadnym myśleniu nawołują oni (pod wpływem strachu, jaki napędził im były KGB-ista) do zwiększenia nakładów na armię  jako najlepszego remedium na oczekiwaną inwazję ze strony Federacji Rosyjskiej. Porównajmy więc potencjał obu armii i zastanówmy się, co dałoby owe zwielokrotnienie środków na uzbrojenie.

Polska ma 15 razy mniej czołgów, dziesięć razy mniej wozów bojowych, osiem razy mniej samolotów, dziesięć razy mniej okrętów. Wydaje rocznie na armię osiem razy mniej niż Rosja. Czyli jeśli naprawdę chcielibyśmy wydać na naszą obronność adekwatną sumę, by zapewnić sobie obronę przed Kremlem, musielibyśmy przez kilkadziesiąt lat przeznaczać na ten cel prawie cały budżet, a i tak nie mielibyśmy pewności, że uda nam się skutecznie zabezpieczyć przez atakiem ze strony Rosji. Dlatego podwojenie czy nawet potrojenie tego typu wydatków nic nie da – w żaden znaczący sposób nie uchroni nas przed groźbą ataku Kremla. Nie ma więc sensu zwielokrotniać budżetu na asortyment dla wąsatych panów w mundurach, którzy wykorzystują wydarzenia na Ukrainie do przekonania nas do tego, byśmy zamiast inwestować w zdrowie, infrastrukturę, kulturę i edukację, kupowali im kolejne zielone zabawki.

Gdybyśmy naprawdę ulegli ich namowom i pod wpływem strachu, któremu naprawdę się poddali bądź – wersja bardziej pocieszająca – sztucznie i cynicznie wywołują go, zdecydowali się na podwojenie lub potrojenie  budżetu MON, oznaczałoby to, że musielibyśmy podnieść podatki lub z obowiązujących danin publicznych jeszcze więcej przeznaczać na wojsko. To zaś musiałoby oznaczać jeszcze dłuższe kolejki w przychodniach, jeszcze większą zapaść nauki, jeszcze dotkliwszą degradację naszych uczelni i szkół.

Czy taki wniosek to populizm? Nie – to matematyka. Z próżnego i Salomon nie naleje do resortu pana Tomasza Siemoniaka i biura pana Stanisława Kozieja. To musiałoby się odbyć kosztem innych dziedzin naszego życia. I to zresztą byłoby spełnienie marzeń władcy Kremla – zamiast się wszechstronnie rozwijać, budować autostrady, zmniejszać obciążenia podatkowe, usprawniać służbę zdrowia i edukację, Rzeczpospolita ścigałaby się z Federacją Rosyjską na ilość czołgów i śmigłowców. Ścigałaby się więc w absurdalnym wyścigu zbrojeń z atomowym mocarstwem, który to wyścig i tak musiałaby przegrać i który zepchnąłby ją ze ścieżki cywilizacyjnego rozwoju. Mielibyśmy mniej inżynierów, lekarzy, mostów, autostrad, ale więcej żołnierzy, czołgów i armat.

Czy aby na pewno o to nam chodzi? Już dziś wszak planowane wydatki na zakup broni mają osiągnąć poziom 140 miliardów złotych. A nasi mędrcy od bezpieczeństwa chcą ich zwielokrotnienia.

Nikt nie kwestionuje tego, że nasze państwo musi mieć sprawną, dobrze wyposażoną i bitną armię, ale panika liderów opinii oraz ciężka praca lobbystów zbrojeniowych może uczynić nasz kraj złomowiskiem sprzętu wojskowego z całego świata, a nie dynamicznie rozwijającym się obszarem edukacji i nauki.

Atak na Sojusz

Jaki jest więc sposób na zapewnienie nam bezpieczeństwa przed Putinowską agresją?

Są dwa sposoby – pierwszy to zakorzenienie na Zachodzie i uczynienie z naszego kraju trwałego elementu euroatlantyckiego sojuszu wolnych narodów. I nie o traktaty i umowy międzynarodowe mi chodzi, które są tyle warte, co papier, na których je zapisano. Polska winna stać się miejscem, gdzie żyją tysiące obywateli USA i innych państw zachodnich, gdzie inwestuje się miliardy euro i dolarów, gdzie budowane są fabryki będące własnością obywateli Stanów Zjednoczonych, Kanady, Chin, Indii, UE i innych. Gdzie stacjonują wojska NATO (wypowiedź rzeczniczki rządu o tym, że nie ma potrzeby ich obecności w Polsce, uważam za wysoce niestosowną i nieprzemyślaną).

Porównanie bowiem potencjału NATO i Rosji jest masakrujące dla tej ostatniej – NATO ma od Rosji czterokrotnie więcej żołnierzy, trzykrotnie więcej wozów bojowych, siedmiokrotnie więcej samolotów, dziesięciokrotnie więcej śmigłowców, czterokrotnie więcej okrętów. Wydatki na obronność wszystkich krajów NATO to 11-krotność wydatków Federacji Rosyjskiej. Jasno więc widać, że nasza przynależność do sojuszu daje nam większą pewność obrony przed atakiem wojsk Putina niż podwajanie czy potrajanie budżetu naszej armii.

Atak na kraj członkowski NATO, zwłaszcza jeśli przebywają w nim żołnierze amerykańscy, zwłaszcza jeśli umieszczone są na jego terytorium instancje i broń sojuszu, zwłaszcza jeśli jest on zamieszkany przez obywateli USA i innych krajów Zachodu, zwłaszcza jeśli prowadzą w nim oni swoje interesy, jest po prostu niemożliwy. Dlatego Putin prowadzi swoje działania na Krymie, a nie najeżdża Estonię czy nie dokonuje desantu na Szwecję.

Wojna partyzancka

I jest jeszcze jeden sposób na zwiększenie naszego bezpieczeństwa przed agresją ze strony Kremla – jak najpowszechniejszy dostęp do broni. Tak, wiem, że to pomysł kontrowersyjny, ale w atmosferze, jaką wytworzyli nasi spece od bezpieczeństwa w ostatnim czasie, chyba wart rozważenia ponownie.

Jeśli zawiodłyby nas rachuby na obronę przez NATO i jednak Rosja (o której dziś wreszcie można pisać wprost, bez obawy oskarżenia o antyrosyjską fobię, że jest naszym największym, jeśli nie jedynym potencjalnym przeciwnikiem militarnym) rozważałaby poważnie atak na Rzeczpospolitą, to co bardziej odstraszyłoby ją od podjęcia tego kroku – armia, która może zmieścić się na jednym stadionie (nawet lepiej uzbrojona niż obecnie), czy jednak miliony patriotów uzbrojonych w  pistolety i karabiny? Co wywoływałoby większe obawy na Kremlu – zwycięska kilkudniowa wojenka z Polszą czy perspektywa wielomiesięcznego powstania powszechnego kilku milionów uzbrojonych, choć niewyszkolonych, mężczyzn? Kilkudziesięciogodzinna zwycięska kampania czy wielomiesięczny tlący się konflikt lokalny?

Wiem, że perspektywa okupacji Polski, walk partyzanckich czy miejskich bitew na ulicach naszych miast brzmi jak political fiction z taniego filmu. Ale czy ci, którzy dziś nawołują do potrojenia naszych wydatków na armię, nie straszą nas scenariuszem równie fantastycznym – uderzeniem armii Federacji Rosyjskiej na Polskę, która jest członkiem NATO? Ludzie odpowiedzialni za nasze bezpieczeństwo prześcigają się w tym, by jak najskuteczniej wprowadzić nas w nastrój całkowitej paniki i poczucia braku bezpieczeństwa.

Rozwiązaniem wszelkich problemów mają być według nich zakupy nowej broni. Ale pieniądze z budżetu państwa to nasze pieniądze. Warto je wydatkować w zgodzie z potrzebami polskiego społeczeństwa i interesami polskiego państwa, a nie po to, by uspokoić panikę wywołaną przez kilku cwaniaków. Lub głupców.

Gdy pytano mnie, czy po rosyjskiej inwazji na Krym podtrzymuję swoje tezy z artykułu zamieszczonego swego czasu w „Rzeczpospolitej" o konieczności rewizji wydatków na zbrojenia i powszechnym dostępie do broni, odpowiadałem twierdząco. I to w obu kwestiach.

Władimir Putin zaatakował Krym z jednego powodu – bo mógł to zrobić. Status tego obszaru był niejasny, stacjonowały tam wojska rosyjskie, 60 proc. mieszkańców uważa się za Rosjan, dla 80 proc. rosyjski jest językiem podstawowym, a przynależność Krymu do Ukrainy nie była konsekwencją historyczną, lecz kaprysem genseka sprzed pół wieku.

Pozostało 94% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?