Rządcy polskich dusz

Czy to możliwe, by dwóch samotnych mężczyzn mogło spolaryzować społeczeństwo kraju, który w 1989 roku podjął mozolną próbę budowania demokracji? – pisze teolog i antropolog kultury.

Publikacja: 27.09.2020 18:22

Rządcy polskich dusz

Foto: PAP, Grzegorz Momot

Gdy w 2005 roku opuszczałem kapłaństwo i zakon jezuitów, zaprzyjaźniona profesor Hanna Świda-Ziemba zadała mi jedno pytanie: „a czy pan ma kogoś?" i zaraz dodała, „no bo wie pan, nie jest dobrze człowiekowi być samemu". Moja odpowiedź wyraźnie ją uspokoiła i przeszliśmy do naszych zwykłych tematów, czyli rozmowy o możliwości dogadania się wierzących z niewierzącymi i co tak naprawdę ludzi łaczy. Zwykle dochodziliśmy do wniosku, że tym najmocniejszym spoiwem relacji międzyludzkich jest przyjaźń, a w sytuacjach wyjątkowych, akurat nam oboje to się przydarzyło, miłość, najlepiej gdy jest odwzajemniona.

Dodam może, że Świda-Ziemba była ateistką, choć wolała mówić o sobie, że „jest agnostykiem w sensie dosłownym". Ten agnostycyzm nauczył jej nieufności do prawd wygłaszanych nazbyt głośno i ze zbytnią pewnością siebie. Jednak znacznie ważniejsza była jej czułość w podejściu do życia i różnych sposobów artykułowania jego sensu. Zwłaszcza ludzi młodych, o których napisała kilka ważnych książek. Można powiedzieć, że oboje byliśmy sobą autentycznie zaciekawieni.

Ideologia singli

To wspomnienie obudził we mnie z jednej strony abp Marek Jędraszewski, a z drugiej prezes PiS Jarosław Kaczyński. Ten pierwszy, gdy z pasją w niedzielnym kazaniu w Kalwarii Zebrzydowskiej mówił właśnie o znaczeniu więzi międzyludzkich, a ten drugi, gdy z prawdziwą troską odpowiadał na pytania dziennikarzy związane z obecną sytuacją w naszym kraju. Jędraszewski łączył w kazaniu zamknięcie na drugiego człowieka z ateizmem, a co więcej, podpierał się w tym wywodzie św. Pawłem, który jak wiadomo, przez wielu ateistów, jak choćby przez Alaina Badiou czy Slavoja Žižka, jest bardzo ceniony jako niezwykle skuteczny ideolog chrześcijański. Zresztą sam apostoł Paweł jest wzorem otwartości na innych, czego przykładem jest jego mowa na Areopagu ateńskim.

Tymczasem Jędraszewski powiada, że „św. Paweł mówi, że nikt z nas nie żyje dla siebie i nie umiera dla siebie. Jesteśmy otwarci na innych. Dzięki nim i z nimi żyjemy. Pełne życie człowieka oznacza jego otwarcie, najpierw na Boga, wbrew coraz bardziej agresywnym ideologiom materialistycznym i ateistycznym, które pragną wedrzeć się do naszych serc i umysłów". Otóż zdaniem wielu ateistów to właśnie odejście od wiary, pojmowanej jako „opium dla ludu" umożliwia pełne zaangażowanie się w relacje z innymi. Ten spór jest nierozstrzygalny, jedynym kryterium jest rozdział 25 Ewangelii Mateusza, gdzie mowa jest o praktyce życiowej.

Jednak najbardziej zdumiewające w kaznodziejskim wywodzie Jędraszewskiego okazały się jego rozważania o „ideologii singli" i, to już tradycyjnie, o „niebezpieczeństwach ideologii LGBT". Sprawa niby znana, bo przecież krakowski metropolita nas już z tą problematyką oswoił, ale jednak, jak się okazuje, potrafi ciągle wydobyć nowe aspekty. Mam nieodparte wrażenie, że arcybiskup ciągle rozmyśla o LGBT. Właśnie rozmyśla jako singiel, a więc człowiek samotny, bo w tym, co mówi, trudno dostrzec nawet ślady rozmów z ludźmi, których z taką pasją piętnuje i stygmatyzuje.

Oto jego słowa, które warto przywołać w całej rozciągłości, by uchwycić ich perwersyjny rdzeń, do którego wrócę za moment: „Nie żyjemy dla siebie i nie umieramy dla siebie, wbrew lansowanym dzisiaj najprzeróżniejszym ideologiom, począwszy od ideologii singli, która każe nam żyć jako samotna wyspa. Jeżeli akceptuje się jakieś związki z innymi, to na zasadzie przelotności i nietrwałości. Bez wzajemnych zobowiązań". I ostateczna kropka nad „i", czyli właśnie osobliwa wykładnia „ideologii gender", którą Jędraszewski zaczerpnął z popularnych kaznodziejów fundamentalistycznych, dla których gender i LGBT to wróg numer jeden: „człowiek nie żyje dla siebie i nie umiera dla siebie wbrew ideologiom gender i LGBT, które mówią nie o człowieku jako kobiecie i mężczyźnie. Twierdzą one, że bycie kobietą i mężczyzną to sprawa aktualnej decyzji, którą można za chwilę odwołać".

Gdyby Jędraszewski znał osoby LGBT, zapewne nie wypowiadałby tyle absurdów na ich temat. Osobiście znam wiele takich osób i muszę przyznać, że wielokrotnie zawstydzają ludzi heteroseksualnych wiernością i poświęceniem nie tylko dla partnerów i swoich dzieci, ale również w swoim zaangażowaniem we wspólnoty czy to religijne, czy polityczne. Amerykański jezuita James Martin, specjalny delegat papieża Franciszka do duszpasterstwa osób LGBT, mówił i pisał o tym wielokrotnie. Szkoda, że abp Jędraszewski nie sięga do jego tekstów.

Hierarchikalizm

Na czym polega perwersyjność wywodu Jędraszewskiego skierowanego, przypomnijmy, do pobożnych pielgrzymów w Kalwarii Zebrzydowskiej, dla których jest to jedyny kontakt zarówno z „ideologią singli", jak i „ideologią gender i LGBT"? Otóż jest to wywód człowieka żyjącego w osamotnieniu, otoczonego przez podobnie samotnych mężczyzn. Jego droga kariery jest drogą singla, który od lat spędzonych w seminarium zrozumiał, że jedyną możliwością osiągnięcia zaszczytów jest podporządkowanie się ideologii hierarchikalizmu, czyli bezwzględnego posłuszeństwa stojących wyżej w hierarchii kościelnej. Żadnych ludzkich odruchów, współczucia dla cierpienia słabych i ofiar tego systemu. Istotna jest również lojalność wobec instytucji, a w momencie gdy samemu osiągnie się wyższe stopnie w karierze, domaganie się tego samego od niżej stojących.

Hierarchikalizm został już dokładnie opisany i jest traktowany jako wyższy stopień patologii klerykalizmu. Tylko księża, którzy zrozumieli jego logikę osiągają wyższe stopnie łącznie z kardynalskimi kapeluszami.

Ale to nie koniec. Swoją, jakże trafną diagnozą „ideologii singli" Jędraszewski objął również samotników w polityce, zwykle równie skutecznych jak ci w kościelnej hierarchii. Wspomnijmy wielkiego samotnika i głównego ideologa endecji Romana Dmowskiego i jego dzisiejsze wcielenie Jarosława Kaczyńskiego. Dzięki samotności, przemyślności i wykorzystywaniu ludzkich słabości taki samotny polityk potrafi osiągnąć naprawdę wiele. A jednak w tych sukcesach czai się pokusa autorytaryzmu, który zapewne, jak to było w przypadku Lecha Kaczyńskiego, tonowałaby żona, czy po prostu rodzina, o której tak wiele mówił w swoim kazaniu Jędraszewski. O sposobie uprawiania polityki przez Jarosława Kaczyńskiego czytelnicy „Rzeczpospolitej" są informowani na bieżąco, więc pominę ten interesujący wątek. Ograniczę się tylko wspólnych wątków z przywołanym wyżej kazaniem.

Tym bardziej że sam Jarosław Kaczyński w bardzo podobnym duchu wypowiedział się w tygodniku „Sieci" w obszernej rozmowie z braćmi Karnowskimi. Jego diagnozy są wręcz identyczne z diagnozami Jędraszewskiego. Powiada na przykład, że „Ci, którzy nie walczyli – przykładów z Europy nie brakuje – przegrali. Ja ręki do tego, żebyśmy przegrywali z tym, co uważam za zagrażające samym fundamentom naszej cywilizacji, nie przyłożę". Mamy więc tę samą wizję Europy Zachodniej jako obszaru spoganiałego i oczekującego na nową ewangelizację. Nie dziwi więc, że czuje się odpowiedzialny za przyszłość Polski jako polityk i szef rządzącej formacji. Co więcej, precyzuje, jakiego niebezpieczeństwa nasz kraj powinien uniknąć.

Trudny problem irlandzki

Gdy Karnowscy pytają o Hiszpanię i Irlandię, Kaczyński podejmuje temat Irlandii, którą nazywa „pustynią katolicką z szalejącą ideologią LGBT". Akurat znam Irlandię, gdzie od lat mieszka mój brat i jestem pełen podziwu dla byłej prezydent Mary McAleese, która potrafiła się przeciwstawić kardynałowi Sodano, gdy próbował zablokować rozliczenie ze zbrodni pedofilii tamtejszego kleru o wprost niewyobrażalnych rozmiarach, do czego odniósł się zresztą w pamiętnym liście do irlandzkich katolików z marca 2010 r. papież Benedykt XVI.

W tym liście można przeczytać o tym, że papież „dzieli konsternację i poczucie zdrady, które były udziałem wielu z was, kiedy dowiedzieliście się o tym, że te grzeszne i zbrodnicze czyny miały miejsce". Zaś do tamtejszego kleru zwrócił się z takimi oto słowami: „Zdradziliście niewinnych młodych ludzi oraz ich rodziców, którzy pokładali w was zaufanie. Musicie za to odpowiedzieć przed Bogiem wszechmogącym, a także przed odpowiednio powołanymi do tego sądami. Utraciliście szacunek społeczności Irlandii i okryliście wstydem i hańbą waszych współbraci". Jeśli sam papież zdaje sobie sprawę z tragedii tamtejszej wspólnoty katolickiej, to czy może dziwić odchodzenie od takich pasterzy? Zastanawiam się, skąd informacje na temat tego kraju czerpie Jarosław Kaczyński? A przede wszystkim jakim prawem feruje tak ostre sądy na temat innego kraju, który po wstrząsach fali nadużyć w Kościele próbuje z trudem znaleźć swoją własną drogę narodowego pojednania.

Arcybiskup i prezes

Czy to możliwe, by dwóch samotnych mężczyzn mogło spolaryzować społeczeństwo kraju, który w 1989 roku podjął mozolną próbę budowania demokracji? Otóż mogą, jeśli jeden z nich jest szarą eminencją najważniejszej i niezwykle wpływowej organizacji religijnej, a drugi przywódcą rządzącej od pięciu lat partii. Choć nominalnie nie są więc twarzami ani Kościoła, ani rządu, to ich wpływ jest oczywisty i przez nikogo niekwestionowany.

Obaj urodzili się w 1949 roku, a więc biologicznie są emerytami, ale tylko biologicznie. Faktycznie bowiem sprawują niepodzielne rządy dusz i ciał nad Polakami i Polkami. Kaczyńskiemu nie tylko udało się w ciągu pięciu lat zdemolować polskie sądownictwo i system edukacji, ale tak naprawdę podkopał zaufanie do państwa jako takiego. Przez jego podejrzliwość i szczucie jednych grup przeciwko drugim udało mu się skutecznie skonfliktować całe społeczeństwo. Jędraszewskiemu natomiast powiodła się sztuka wprowadzenia do głównego nurtu katolicyzmu języka wykluczenia i nienawiści, który do niedawna był „przywilejem" fundamentalistów religijnych. Obu połączyła (choć już wcześniej mieli wiele wspólnego, przede wszystkim religię smoleńską) w ostatnich miesiącach kampania przeciw grupom LGBT. Obaj nie mają o nich zielonego pojęcia, ale to im nie przeszkadza wypowiadać się na ich temat z ogromną pewnością siebie.

Gdy w 2005 roku opuszczałem kapłaństwo i zakon jezuitów, zaprzyjaźniona profesor Hanna Świda-Ziemba zadała mi jedno pytanie: „a czy pan ma kogoś?" i zaraz dodała, „no bo wie pan, nie jest dobrze człowiekowi być samemu". Moja odpowiedź wyraźnie ją uspokoiła i przeszliśmy do naszych zwykłych tematów, czyli rozmowy o możliwości dogadania się wierzących z niewierzącymi i co tak naprawdę ludzi łaczy. Zwykle dochodziliśmy do wniosku, że tym najmocniejszym spoiwem relacji międzyludzkich jest przyjaźń, a w sytuacjach wyjątkowych, akurat nam oboje to się przydarzyło, miłość, najlepiej gdy jest odwzajemniona.

Pozostało 94% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Opinie polityczno - społeczne
Michał Szułdrzyński: Dlaczego Hołownia krytykuje Tuska za ministrów na listach do PE?
Opinie polityczno - społeczne
Dubravka Šuica: Przemoc wobec dzieci może kosztować gospodarkę nawet 8 proc. światowego PKB
Opinie polityczno - społeczne
Piotr Zaremba: Sienkiewicz wagi ciężkiej. Z rządu na unijne salony
Opinie polityczno - społeczne
Kacper Głódkowski z kolektywu kefija: Polska musi zerwać więzi z izraelskim reżimem
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Wybory do PE. PiS w cylindrze eurosceptycznego magika