Wirtualnym naklejkom wysechł klej

Azjatyckie komunikatory prześcigają się w oferowaniu klientom dodatkowych funkcjonalności. Najważniejsze, żeby było kolorowo i obrazkowo. Użytkownicy przyjdą sami.

Publikacja: 04.08.2014 11:57

Rafał Tomański

Rafał Tomański

Foto: Fotorzepa

Marsz tym tropem rozpoczęła japońska aplikacja Line. Tak naprawdę jej kapitał pochodzi z Korei, ale w pierwszej kolejności Line podbiła Tokio i okolice. Miała stanowić alternatywę dla serwisów wymagających dostępu do internetu. Po trzęsieniu ziemi, o które na japońskich wyspach łatwo, sieć przestaje działać, a ludzie wciąż potrzebują się komunikować. Line z powodzeniem podbiło rynek oferując możliwość pisania do siebie poprzez sieć 2G.

Nowa jakość komunikacji

Po Japonii przyszedł czas na kolejne rynki. Pojawiły się także inne aplikacje, które działały w ten sam sposób. Pierwszy kwartał 2014 roku przyniósł dodatkowo ogromne nadzieje wobec ich potencjału – gdy Facebook płacił 19 mld dolarów za WhatsApp, a wcześniej oferował 3 mld dolarów Snapchatowi, wiadomo było, że komunikatory mają potencjał, po który chętnie sięgną serwisy społecznościowe o ugruntowanej pozycji.

Nie tylko social media chcą przejmować użytkowników komunikatorów. Negocjacje z poprzedniego tygodnia pomiędzy chińskim gigantem e-handlu Alibabą oraz wspominanym Snapchatem mogą mieć ukryte w sobie przesłanie, że za chwilę na stole pojawi się kwota kilku kolejnych miliardów dolarów. Gorzej, gdy na horyzoncie wypełnionym nowymi aplikacjami pojawiają się zakłócenia.

Na problemy trafia prędzej czy później każda aplikacja. Facebook miewa momenty, gdy przestaje działać – ostatnio przerwa wystąpiła w kilku krajach rozwijających się, o dużym potencjale, jak Indonezja i Indie. Często dochodzi do kradzieży danych – aplikacja Yo, której użyteczność sprowadza się do wysyłania między sobą wiadomości o treści „yo" także okazała się niewystarczająco zabezpieczona. Kilka tygodni temu na kłopoty natrafili także chińscy użytkownicy komunikatora Line.

Gorzej, jak nie działa

Od 2lipca, czyli ponad miesiąc nie można korzystać z dodatkowych funkcjonalności tej aplikacji w Chinach. Line to nie tylko wysyłanie wiadomości, ale przede wszystkim opatrywanie jej kolorowymi obrazkami. Nazywa się je naklejkami, które doczepia się do tekstu niczym emotikony. Stickery od Line są bardziej złożone od tradycyjnych dwukropków, myślników i nawiasów tworzących uśmiechnięte buźki. Nawiązują do znanych filmów, seriali, sportowców, powiedzonek, postaci animowanych, słowem do aktualnych trendów w popkulturze. Każdy z obrazków ma określoną cenę, można je kupować także pakietami, żeby było taniej i obrazkowo się porozumiewać praktycznie bez słów.

To z naklejek pochodzi większość zysku komunikatora. Jeżeli użytkownicy nie mogą korzystać z tego, co ich do Line przyciągnęło, przyszłość nie rysuje się zbyt różowo. Na profilu chińskiego Twittera, serwisu Weibo nie pojawiła się żadna nowa wiadomość od początku lipca. Użytkownicy Line masowo piszą o kłopotach w chińskim internecie, ale niestety nie doczekali się jeszcze żadnej odpowiedzi od japońsko-koreańskiej firmy. Funkcjonalności czasami się odblokowują wprowadzając ludzi w coraz większe zakłopotanie.

Line ma obecnie ponad 480 mln użytkowników na świecie. Chiński rynek jest wciąż, pomimo kłopotów, szczególnie ważny, ponieważ do pozyskania na nim jest ponad 500 mln osób korzystających ze smartfonów. Line mogłoby dzięki Państwu Środka podwoić swoje wpływy. Jednak najpierw trzeba pokonać rodzimy WeChat (należący do firmy Tencent), który ma już 400 mln klientów. Gra jeszcze nie jest stracona, ponieważ chińscy konsumenci bardzo chcieliby móc korzystać z tego, co oferuje Line. W Chinach popularnością cieszą się koreańskie seriale, do których serie naklejek oferuje zacinający się komunikator. Ostatnio jedną z popularniejszych jest seria nawiązująca do serialu „Mój ukochany z gwiazd" o wiecznie młodym profesorze z kosmosu. Narzekają także ci, którzy chcą z Chin za pośrednictwem Line kontaktować się z rodzinami na Tajwanie, gdzie z komunikatora korzysta 17 mln osób.

Związek z protestami

Problemy z Line obecne w chińskim internecie od 2 lipca zbiegają się z cenzurą narzuconą po protestach w Hong Kongu. 1 lipca obchodzono w tym mieście 17. rocznicę powrotu do Chin, czy raczej, jak wolałaby większość protestujących, porzucenia przez Wielką Brytanię. Od początku lipca setki tysięcy mieszkańców wychodzą na ulicę domagając się demokratycznych wyborów burmistrza. Pod oficjalną petycją podpisało się prawie 800 tys. osób, co stanowi 22 proc. wszystkich potencjalnych wyborców w HK. To nie pierwsze już w tym roku masowe protesty w tym rejonie. Miesiąc wcześniej 100 tys. demonstrowało pamięć o masakrze na placu Tian'anmen z 1989 roku.

Marsz tym tropem rozpoczęła japońska aplikacja Line. Tak naprawdę jej kapitał pochodzi z Korei, ale w pierwszej kolejności Line podbiła Tokio i okolice. Miała stanowić alternatywę dla serwisów wymagających dostępu do internetu. Po trzęsieniu ziemi, o które na japońskich wyspach łatwo, sieć przestaje działać, a ludzie wciąż potrzebują się komunikować. Line z powodzeniem podbiło rynek oferując możliwość pisania do siebie poprzez sieć 2G.

Pozostało 90% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?