Hummus to po arabsku ciecierzyca. Jeżeli się ją utrze, doda pasty sezamowej, oliwy, trochę czosnku i soku z cytryny wychodzi pasta o tej samej nazwie. Bardzo popularna w kuchni arabskiej. Po angielsku ciecierzyca to chickpea, jeżeli dodać jeszcze dwie literki „ce" na końcu – wychodzi chickpeace, czyli pokój płynący ciecierzycy.
Kolejna akcja
Z tego założenia wyszli internauci chcący pokazać swój sprzeciw wobec wojennych działań w strefie Gazy. Liczba zabitych wciąż rośnie, giną palestyńscy cywile, izraelscy żołnierze, bombardowane są szkoły i nie respektuje się zawieszeń broni. Jeżeli w mediach społecznościowych można szybko nagłaśniać problemy z całego świata i wirusowo zarażać świadomością o nich coraz szerszą publiczność – nagle pojawił się pomysł robienia sobie zdjęć z humusem. Czyli popierania pokoju (chickpeace) na Bliskim Wschodzie.
Działania rozpoczęła grupa brytyjskim Żydów. Po nich pojawili się Francuzi z ruchem „Hummus Initiative". Na głównych portalach społecznościowych zaczyna pojawiać się coraz więcej zdjęć robionych z ręki (tzw. selfie), na których ludzie jedzą hummus. Akcji nie byłoby, gdyby nie wszechobecne twitterowe hashtagi. Wystarczy wpisać „#hummuselfie" czy „#chickepace", by znaleźć odpowiedni wątek.
Nie dalej jak kilka dni temu mieliśmy w Polsce odpowiednik takiego ruchu, który polegał na społecznościowy obnoszeniu się z jedzeniem jabłek. Miało to być skierowane w akcie pogardy wobec prezydenta Rosji, który nałożył na polskie owoce, głównie jabłka zakaz eksportu do swojego kraju. Polska gospodarka według analityków miała nie odczuć tych obostrzeń, gdyby każdy z Polaków zjadł odpowiednio więcej jabłek rocznie.
Na złość 2.0
Zdjęcia porobiło sobie większość dziennikarzy, niektórzy ważni politycy, personel kilku ambasad i tyle. Co jakiś czas jeszcze jak echo powraca hasło „jedzmy jabłka na złość Putinowi" i nic za tym dalej nie idzie. Naiwnością byłoby sądzić, by rosyjski prezydent miał się w jakikolwiek sposób przejąć faktem, że grupa Polaków w nawet zorganizowany sposób pokazuje w mediach społecznościowych sprzeciw. Że nawet robi sobie z niego żarty. To nie prowadzi do niczego dobrego, jest niczym drażnienie lwa przez niezdające sobie sprawy z niebezpieczeństwa dziecko stojące przed klatką w zoo. Kraty są mocne, ale może zdarzyć się, że przez niektóre ze szczebelków lew zdoła wystawić pazury i drasnąć dziecko po twarzy. Rana zostanie na całe życie, a można było jej wcześniej uniknąć.